Nie zamierzam zgłaszać powiatowemu lekarzowi, że robię świniobicie, bo to mój tucznik i jego mięsem nakarmię tylko rodzinę! - twierdzi rolnik z powiatu aleksandrowskiego. - Za dużo z tym zachodu, bo kiedyś wystarczyło tylko powiadomić Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, że stado się zmniejszyło. Od kilku lat zmuszają gospodarzy, żeby co najmniej 24 godziny przed ubiciem zwierzaka na mięso, powiadomić lekarza powiatowego.
- Przypuszczam, że co czwarta świnia ubijana jest w gospodarstwach bez powiadomienia powiatowego lekarza weterynarii - uważa Janusz Walczak, szef rolniczej "Solidarności" w Kujawsko-Pomorskiem. - A to wszystko z powodu nadmiernej biurokracji.
150 tuczników dla siebie?
Walczak rozmawiał na ten temat z kilkoma osobami w ministerstwie rolnictwa. Od przedstawiciela Inspekcji Weterynaryjnej usłyszał, że takie obostrzenia być muszą, bo niektórzy rolnicy pod przykrywką uboju gospodarczego handlują mięsem. - Podobno ktoś w dwa tygodnie ubił 150 sztuk - mówi Janusz Walczak. - Trudno uwierzyć, że to na własne potrzeby.
Niektórzy gospodarze nie informują lekarzy weterynarii o uboju gospodarczym, lecz tylko ARiMR. - Ale prawda i tak wyjdzie na jaw, bo agencja przekazuje nam informacje dotyczące uboju gospodarczego - mówi Roman Ratyński, zastępca kujawsko-pomorskiego wojewódzkiego lekarza weterynarii. - Zgłoszenie uboju tucznika to żaden kłopot - wystarczy informacja telefoniczna. W przypadku bydła trzeba wypełnić formularz. To też nie jest trudne!
Prosięta poza rejestrem
W 2012 roku w Kujawsko-Pomorskiem, w uboju gospodarczym życie straciło 6845 świń (z czego o 472 przypadkach nie powiadomiono lekarzy weterynarii), 178 cieląt (50 sztuk ubito bez powiadomienia inspekcji), 163 owce (23 - bez zgłoszenia), 93 kozy (47 - bez powiadomienia). W tym roku w kujawsko-pomorskich gospodarstwach ubito 3580 świń, 89 cieląt, 77 owiec i 20 kóz. Nie powiadomiono powiatowych lekarzy o 211 przypadkach świniobicia, o 16 ubojach cieląt i 7 kóz.
I choć w oficjalnych statystykach jest nieco lepiej, nie ma powodów do zadowolenia. - Niektórzy nie chcą się inspektorom podkładać - twierdzi rolnik z pow. aleksandrowskiego. - Jeszcze przyjedzie jakiś nadgorliwiec i będą kłopoty! Dlatego coraz więcej osób nie informuje Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa o wszystkich zwierzętach. Z miotu nie rejestrują np. dwóch prosiąt, no i mają te świnie dla siebie.
Większość gospodarzy korzysta z pomocy osób, które mają odpowiednie kwalifikacje do uboju zwierząt rzeźnych, wolą też wieprzowinę przebadać. Jeśli trzeba sprawdzić mięso zwierzęcia, które nie figuruje w rejestrach, korzystają z usług "zaufanych" lekarzy weterynarii. Jeśli nie mogą liczyć na dyskrecję - rezygnują z badania.
Kilka dla rodziny
Roman Ratyński ostrzega, że spożycie nieprzebadanego mięsa grozi wieloma groźnymi chorobami, np. pasożytniczymi.
Dr Tadeusz Jakubowski z SGGW w Warszawie, (były prezes Krajowej Rady Lekarsko-Weterynaryjnej) twierdzi, że większość zwierząt jest ubijanych w polskich gospodarstwach bez informowania lekarzy weterynarii, w dodatku w okrutny sposób: - Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest przywrócenie do życia małych rzeźni, w których rolnicy mogliby zlecać wykonanie usługi uboju na własny użytek i odbierać półtusze.
Zdaniem Walczaka nie można wszystkich gospodarzy mierzyć jedną miarą i traktować jak potencjalnych oszustów. Bo wielu rolników zajmujących się produkcją zwierzęcą woli mięso z własnego gospodarstwa niż ze sklepu. I dlatego - uważa - powinno się ich zwolnić z obowiązkowego powiadamiania lekarza weterynarii, jeśli w roku ubiją np. mniej niż 5 tuczników.
- To zły pomysł - twierdzi Ratyński. - Lepiej, by zwierzęta trafiały do małych ubojni.