Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uciekają i zarażają

Maja Erdmann
Z zewnątrz: malowniczo położony szpital. W środku: bójki i pijackie awantury. Wielu pacjentów szpitala to alkoholicy.
Z zewnątrz: malowniczo położony szpital. W środku: bójki i pijackie awantury. Wielu pacjentów szpitala to alkoholicy. Fot. Tytus Żmijewski
Jak zatrzymać chorego na gruźlicę, prątkującego, alkoholika w szpitalu? Najpierw trzeba go wyleczyć z alkoholizmu, a później z gruźlicy!

Nie ma żadnych sankcji za uchylanie się od leczenia i kar za ucieczki - przyznaje dyrektor Lech Reichelt

W praktyce: - Jak to zrobić? - pytają lekarze z Kujawsko-Pomorskiego Centrum Pulmonologii w Bydgoszczy. - Zamknąć w pokoju nie można. Do łóżka ich pasami nie przywiążemy, bo nie mamy takich uprawnień.

Wielu pacjentów szpitala to alkoholicy. Wychodzą napić się do miasta i po prostu nie wracają. Każdy z nich, w ciągu roku, może zarazić prątkami gruźlicy nawet 15 osób.

- Piją na oddziale, albo przychodzą pijani i wszczynają burdy - opowiada Maria Lewandowska, lekarka z Centrum. - Niejeden pacjent został pobity przez agresywnych alkoholików. A my po policję nie mamy co dzwonić. Żadna izba wytrzeźwień nie przyjmie przecież gruźlika.

Kilka lat temu w szpitalu psychiatrycznym w Świeciu był oddział, w którym izolowano zarażonych gruźlicą psychicznie chorych i alkoholików. Zlikwidowano go. Od tej pory wszystkie przypadki trafiają do bydgoskiego Centrum. Skutki? Na jednym oddziale leczą gruźlicę zdrowi psychicznie, chorzy, alkoholicy. - Mamy tu chorą psychicznie, która sika innym kobietom do łóżek, mamy pacjenta, który biegał po oddziale z kawałkiem szkła w dłoni i chciał wszystkich pozabijać - opowiada Lewandowska. - Co z nimi zrobić? Mają być u nas izolowani, a tu nawet ochrony nie ma.

Można by tego uniknąć, gdyby w Centrum powstał oddział zamknięty dla psychicznie chorych gruźlików, jednak Narodowy Fundusz Zdrowia nie da na to pieniędzy. - Podpisując umowy NFZ kieruje się katalogiem procedur medycznych. Nie ma w nim pozycji "chorych psychicznie gruźlików". Nie możemy więc takiego oddziału stworzyć - wyjaśnia Lech Reichelt, zastępca dyrektora Centrum. - Nadal będą nam uciekać, nadal będą zarażać, nadal pacjenci szpitala będą narażeni na pijackie burdy i ataki agresywnych chorych. Nie ma żadnych sankcji za uchylanie się od leczenia i kar za ucieczki.

Piekło pacjentów

Pacjenci szpitala dla chorych na gruźlicę są skazani na horror. Niejeden miał złamany nos, czy poharatany łuk brwiowy.

Wszystko przez ucieczki.- Jak mam zatrzymać chorego na gruźlicę, prątkującego, niebezpiecznego dla innych na miejscu? - pyta tymczasem Maria Lewandowska, lekarka z Kujawsko-Pomorskiego Centrum Pulmonologii w Bydgoszczy. - Przecież nie stanę mu na drodze i nie powiem: pan musi się leczyć. On o tym wie. I co z tego?

Na gigancie
W szpitalu chorzy, którzy prątkują noszą maski. Gdy chcą uciec ze szpitala, maska ląduje w koszu. Idą na przystanek autobusu i tak rozpoczynają ścieżkę zarażania. Najczęściej uciekają alkoholicy i osoby niezrównoważone psychicznie. Brakuje im alkoholu, towarzystwa. - Możemy tylko na to patrzeć - mówią lekarze. - Odnotowywać kolejne przypadki zniknięć z oddziałów. Ostatnio uciekł jeden, który na sumieniu ma żonę, jego dwuletnia córka na pewno też już jest nosicielem prątków gruźlicy. Żona jest w ciąży z kolejnym dzieckiem...

Jest ustawa, która mówi o obowiązku leczenia gruźlicy i przewiduje izolację chorych. Nikt jednak nie napisał jak chorego w szpitalu zatrzymać. - Nie ma żadnych sankcji za uchylanie się od leczenia i kar za ucieczki - mówi Lech Reichelt, zastępca dyrektora placówki. - Pacjenci o tym wiedzą. Informujemy policję o każdym takim przypadku. Ale nawet gdyby w kajdankach do nas takiego delikwenta przyprowadzili, jak go zatrzymamy? Do łóżka przywiązać nie możemy.

Jak granat z prątkami
Kujawsko-Pomorskie Centrum Pulmonologii jest położone jest w Smukale. W starym parku na skraju lasów. W XIX wieku utworzono tam sanatorium dla "piersiowo" chorych. Piękne miejsce. W parku spokój.

Do niedawna był niedaleko sklep z alkoholem. A połowa pacjentów to alkoholicy. - Wychodzą poza teren bez problemów. Piją i wracają, albo i nie - mówi doktor Lewandowska. - Potem są awantury. Jak nie mogą sobie kupić alkoholu, to rodzina albo znajomi dostarczą. A jak z tym są problemy - to uciekają. Niedaleko w starych zrujnowanych budynkach bezdomni urządzili sobie noclegownię. Tam zatrzymuje się część naszych pacjentów. Tak prątki roznoszone są po całym mieście.

Alkoholik na marginesie
Pacjenci szpitala dzielą się na tych, którzy piją i tych, którzy nie piją. Niepijący nie stwarzają problemów. Chcą się wyleczyć. Jak się zarazili? Nie wiadomo. W ich rodzinach nie było tej choroby. - Wystarczy przypadkowy kontakt w tramwaju, kościele, sklepie - tłumaczą lekarze. - Potem stres, obniżenie odporności i prątki zaczynają atakować płuca. Gruźlica nie boli i często zanim pacjent trafi do nas jest leczony na przewlekłe choroby układu oddechowego.

Ostatnio do szpitala przyjęto licealistkę i ekspedientkę z osiedlowego sklepu. Nie wiadomo kto zaraził je gruźlicą. Ekspedientka wie jednak, że gdy przychodzili kloszardzi musiała czasami długo ich namawiać, żeby ze sklepu wyszli. Tłumaczyła, pochylała się nad nimi, a oni kaszleli.

Pacjenci są skazani w szpitalu na horror. Bójki, pijackie awantury są na porządku dziennym. - Ostatnio jeden z mężczyzn zaczął się ciąć nożem po rękach. Krew sikała wszędzie - wspomina jedna z lekarek. - Co miałyśmy z pielęgniarką robić? Stałyśmy i czekałyśmy aż przestanie. Szarpać się z nim? Wezwałyśmy policję, ale dojazd zajmuje około 20 minut. Ochrony u nas nie ma.

- Nie ma, bo nie ma na to pieniędzy - mówi dyrektor lecznicy. - A nawet gdyby były, to trzeba by wynająć sztab ludzi, dla każdego agresywnego pacjenta po jednym. To nierealne. Musielibyśmy stworzyć oddział zamknięty, ale przepisy nie pozwalają. Nie możemy stosować przymusu takiego jak w szpitalach psychiatrycznych.

Chory z połamanym nosem
Pacjenci w Centrum są przerażeni. Niejeden miał złamany nos, czy poharatany łuk brwiowy po kontakcie z pijanym, agresywnym chorym. - Pamiętam spokojnego starszego pana, który trafił do czteroosobowej sali z agresywnymi mężczyznami - opowiada Danuta Ratajczak, która prowadzi szpitalny punkt konsultacyjny dla alkoholików. - Pluli na niego, ubliżali, był kłębkiem nerwów. A chciał się po prostu wyleczyć i wrócić do domu.

Alkoholicy to największy problem. Nie biorą leków, bo zmieniają one działanie alkoholu. Uciekają, ale cześć z nich wraca do szpitala z nastaniem chłodów. Jest całkiem dobrze. Po alkohol wyskoczyć można. Nikt pić nie zakaże, bo co mu zrobią? - Stworzenie punktu konsultacyjnego nie rozwiąże problemu - mówi dyrektor Reichelt. - Jeśli ktoś nie będzie chciał się leczyć z choroby alkoholowej, to nikt go nie zmusi. Chyba że sądownie się do tego doprowadzi. Szpital jednak nie może wystąpić o przymusowe leczenie, nie jest stroną. To sprawa rodziny lub pomocy społecznej. Zresztą, gdy nawet sąd nakaże im leczenie z choroby alkoholowej, to i tak trafią do nas, bo są chorzy na gruźlicę. Nonsens.

Do Centrum trafiają ludzie w stanach delirycznych i z otępieniem alkoholowym. Nie można ich wysłać na odtrucie, bo żaden ośrodek ich nie przyjmie ze względu na gruźlicę. Potrzebują fachowej opieki i terapii uzależnień. Jeszcze trzy lata temu w szpitalu psychiatrycznym w Świeciu był oddział dla chorych psychicznie gruźlików, możliwa była też detoksykacja alkoholików. Oddział zamknięto.

Oddział otwarty
Chorzy psychicznie to kolejny problem. Niedawno była w Centrum kobieta, która siusiała pacjentom do łóżek. - Jedyne co mogliśmy zrobić, to faszerować ją lekami uspokajającymi - przyznaje doktor Lewandowska. A jak któryś z pacjentów zaczyna wariować, personel i pacjenci po prostu się chowają. Jeden kiedyś się nie schował. Dostał nożem w plecy. Na szczęście nóż osunął się po żebrach i nie uszkodził płuc.

W Centrum zamknąć człowieka w sali nie można nawet, gdy jest niebezpieczny dla innych. - Moglibyśmy zrobić taki oddział - mówi dyrektor Reichelt. - Jednak NFZ nie przewiduje takich chorych w katalogu usług, za które płaci. Nie ma pozycji "chorzy psychicznie gruźlicy", albo alkoholicy gruźlicy. Mamy się skupić na gruźlicy, a z innymi chorobami pacjenta, jakoś sobie radzić. Mało tego, wymyślono że można na nas zaoszczędzić i płacić mniej za opiekę.

Do tej pory płacono za tzw. osobodzień. Teraz ma być ryczałt, za całe leczenie chorego około 3,2 tys. zł. Przy leczeniu półrocznym daje to... 18 zł dziennie! A koszt miesięcznej kuracji to nawet 4 tys. zł. Gdy więc ucieka pacjent lekarze mogą się tylko modlić, żeby jak najszybciej wrócił i zaraził jak najmniej ludzi.

Nazwisko lekarki zostało zmienione

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska