Rząd PiS tłumaczy, że no-welizacja ustawy o IPN ma głównie na celu zapobie-ganie szkalowaniu Polski w świecie, np. wtedy, gdy niezgodnie z prawdą używane jest sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne”. Czy strona izraelska słusznie oburza się na nowelizację tej ustawy?
Tak, bo w interesie izraelskim leży to, aby badano kwestie Holocaustu jak najbardziej rzetelnie i obiektywnie. Aby prawda historyczna była jak najmniej manipulowana, niezakłamana. Interpretacja prawa musi być szersza, uwzględniać konteksty wydarzeń. I jeśli strona izraelska widzi zapis w ustawie, który wskazuje,
że „kto publicznie i wbrew faktom przypisuje narodowi polskiemu lub państwu polskiemu odpowiedzialność lub współodpowiedzialność za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie nazistowskie, będzie karany karą do trzech lat więzienia”, ma prawo obawiać się manipulacji historycznych, np. karania tych, którzy dowodzą, że wśród Polaków byli ludzie mający nieczyste sumienia. Oczywiście, i wśród polityków izraelskich też są tacy, których można nazwać politykami radykalnymi, a nawet oszołomami (np. Jair Lapid), którzy mają niejasne argumenty. Ale to cecha typowa dla wszystkich systemów politycznych. Myślę, że należałoby słuchać tych, którzy mówią,
że im mniej politycznego manipulowania i więcej swobody badań historycznych, tym
lepiej dla relacji między państwami i dochodzenia do historycznej prawdy w atmosferze wolności i wzajemnego zrozumienia.
Strona izraelska uważa, że przy złej woli sądu polskiego ukarani zostaną np. ci, którzy mówią o donoszących na Żydów albo o sprawcach pogromów. Z kolei PiS twierdzi, że w tym zapisie chodzi o karanie za kłamliwe sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne”. I kto ma
rację?
Poważni politycy izraelscy mówią: nie ma sporu co do
kłamstwa. Nie było żadnych „polskich obozów koncentracyjnych”. Ale tak niejasno sformułowane zapisy w ustawie dają pole do interpretacji. Pojęcie narodu w samej politologii jest pojęciem niejasnym.
Sąd lub śledczy mogą uznać, że ktoś, kto mówi, że w mieście X Polacy mordowali Żydów, szkaluje naród polski. Wystarczy, że jakiś badacz napisze: polskie elity polityczne, a powstaje pytanie, czy to jest naród polski, czy to jest przypisywanie winy narodowi polskiemu? Mówimy o penalizacji i kryminalizacji, które są nieadekwatne do sprawy.
Jak można by było inaczej postąpić?
Edukować, prostować
nieprawdę w mediach światowych, wykorzystać dyplomację, organizacje pozarządowe, dziennikarzy do kształtowania wizerunku Polski i walki z zakłamaniami historycznymi.
Jeśli uznamy, że to nie działa, to przyznajemy się do tego, że nasza dyplomacja nie funkcjonuje jak należy, jest słaba i nieudolna. PiS strzela sobie w stopę, przyznając, że potrzebuje tak drastycznych instrumentów, jak karanie więzieniem za głoszenie nieprawdy.
To dlaczego rząd PiS tak
niezręcznie to załatwia?
Bo uczynił z polityki zagranicznej zakładniczkę najprostszych sygnałów wysyłanych do twardego elektoratu w kraju. Przez to zapomniał, że politykę światową na poziomie i z klasą robi się zupełnie inaczej, przede wszystkim budując spójny, wiarygodny przekaz oparty na sprawnej służbie dyplomatycznej. Statystki z wczoraj pokazały, że od momentu ogłoszenia nowelizacji ustawy o IPN sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne” z hasztagiem pojawiło się kilkadziesiąt tysięcy razy w mediach społecznościowych. To dowód, że cała akcja PiS była kontrproduktywna, stało się zupełnie odwrotnie, niż rząd oczekiwał. Nie wy-obrażam sobie stosowania penalizacji za granicą wobec naukowców, dziennikarzy czy polityków. W Polsce za to trzeba będzie uważać na to, co się mówi. Tą jedną ustawą załatwiliśmy sobie pogorszenie relacji z Izraelem, Stanami Zjednoczonymi i Ukrainą. I jest to wizerunkowa katastrofa.