- Niestety nie mogę udzielić żadnego komentarza w tej sprawie - mówi Marta Laska, rzeczniczka prasowa Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. dra. Antoniego Jurasza w Bydgoszczy. - Wszelkich informacji w sprawie tego zdarzenia udziela tylko prokuratura.
Chodzi o sytuację, do której doszło w nocy z 16 na 17 kwietnia. Wtedy do szpitala zgłosili się rodzice z pacjentką liczącą niespełna 8 lat. Dziewczynka została przyjęta na Szpitalny Oddział Ratunkowy z podejrzeniem zwichnięcia nogi. W trakcie wizyty, jak informuje Radio PiK, dziecko zostało posadzone na wózku inwalidzkim.
Rączkami brudnymi od krwi dotykała śluzówki nosa
- Moja żona w tym czasie rozmawiała z pielęgniarką - relacjonował ojciec dziewczynki Jolancie Fischer, dziennikarce PiK-u. - Po chwili odwróciła się i zobaczyła, że córka ma jeden rękaw ubrudzony od krwi. Podobnie jak rączki, którymi dotykała śluzówek nosa. Była to świeża krew poprzedniego pacjenta, niewiadomej osoby. Żona poprosiła o zabezpieczenie jej w celu badań pod kątem obecności chorób zakaźnych. Pracownicy szpitala odmówili. Wypisano jedynie skierowanie do szpitala zakaźnego.
Jak podkreślał ojciec, zebrało się konsylium lekarzy, a małej pacjentce groziła "kilkudniowa chemioterapia" w kierunku "potencjalnego zakażenia wirusem HIV czy żółtaczki". Ostatecznie, jak wynika z informacji radia, udało się ustalić tożsamość pacjenta, który wcześniej korzystał z wózka. Miał być zdrowy.
Potencjalne, czy faktyczne narażenie zdrowia?
Zawiadomienie w sprawie tego zdarzenia zostało złożone przez rodziców do Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Północ.
- Sprawa jest na wstępnym etapie. Wyjaśniamy wszelkie okoliczności zdarzenia. Kluczowa będzie analiza dokumentacji medycznej, a także dowody z wyjaśnień świadków - mówi prok. Adam Lis, zastępca prokuratora rejonowego. - Wyjaśniamy, czy doszło do zaniedbania ze strony personelu szpitalnego, a jeżeli tak, to kto był odpowiedzialny za oczyszczenie sprzętu szpitalnego. Postępowanie ma wyjaśnić, czy doszło do potencjalnego, czy faktycznego narażenia zdrowia i życia pacjentki - Gazecie Pomorskiej mówi prokurator Lis.
