W latach 90. pojawił się w polszczyźnie nowy termin - “panświnizm”. Wszystko za sprawą publicystyki Jerzego Urbana i jego tygodnika, która była wówczas nowym i nieznanym zjawiskiem. Po raz pierwszy bowiem krytyk przestał występować z pozycji wyższości moralnej. Urban jednocześnie delektował się własną plugawością i publicystycznej patelni przypiekał świństwa innych świń. Wszystko zgodnie z założeniem, że może my byliśmy podli, ale wy niczym się od nas nie różnicie.
Wszechświństwo znalazło podatny grunt. Choć wykiełkowało po lewej stronie politycznej łąki, rychło obrodziło również po prawicy. Aż w końcu weszło na salony i stało się powszechnie akceptowanym chwytem politycznej rozgrywki. I dziś już wszyscy przyzwyczailiśmy się do panświnistycznej wizji, w której może i nasi kradną, ale wasi kradli znacznie więcej i w dodatku się nie dzielili. W telewizji publicznej panświnizm wszedł jednak na nowy poziom, bo nigdy jeszcze rozwój panświnizmu nie był finansowany z podatków. Jeśli jest prawdą, że reporter TVP oferował byłym pacjentom prof. Grodzkiego 5 tys. złotych za potwierdzenie wręczenia lekarzowi łapówki, runął kolejny mur. Było dotąd niepisaną zasadą, że szanujące się media nie płacą za pozyskiwanie informacji (nie mówiąc o partyjnych zleceniach). Owszem, bywało że swoje źródła opłacały brukowce albo kolorowe czasopisma, jednak żaden szanujący się tytuł tego nie robił.
Łowcy prawdy z TVP dowodzą, że w 1996 roku prof. Grodzki przyjął łapówkę. Być może. Problem w tym, że w rozumieniu kodeksowym sprawa przedawniła się jeszcze kiedy reporter TVP uczęszczał do przedszkola. Lata 90. to czas, w którym poletko praworządności było zachwaszczone aż miło. Jeśli więc mamy już fundusz na odkrywanie prawdy, jestem przekonany, że wielu Polaków za piątka ośmieli się opowiedzieć swoją historię o tamtych czasach. W tym również historię spółki Srebrna. Bo jak się świnić, to na całego.
