Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

XVII Bydgoski Festiwal Operowy startuje już jutro

Redakcja
Próba generalna przed spektaklem "Giocondy"
Próba generalna przed spektaklem "Giocondy" fot. sxc.hu
Z Maciejem Figasem, dyrektorem Bydgoskiego Festiwalu Operowego, fotografie z dawnych lat rozmawiał Marek K. Jankowiak
[polecany]13967604[/polecany]
- Dyrektor w krótkich majteczkach, ale od razu przodownik nauki. To od dziecka tak miałeś, że musiałeś zawsze być najlepszy?
- Jeśli pytasz o same piątki w szkole, to nie - nigdy nie byłem kujonem. Ale na pewno uczyłem się wtedy dużo więcej niż dziś mój syn. To były zupełnie inne czasy, inna dyscyplina w szkole. Luzu w szkole nie było tyle, ile teraz. Zdjęcie, które pokazuję tutaj, pochodzi ze Szkoły Podstawowej nr 1 w Gdyni, najstarszej w tym mieście. Ten w okularach, w pierwszym rzędzie - to ja. W gronie przodowników - to prawda. Jak widać - trochę medalików za dobrą naukę zdobyłem. Ale wtedy rywalizacja o tytuł najlepszego, zdobywanie jak najlepszej "średniej" ocen - było w modzie. No i jakoś nikt się tego nie wstydził

- Podobno niewiele brakowało, a mógłbyś dziś swobodnie odpowiadać na moje pytania w języku skandynawskim
- Oj, to prawda - po szkole muzycznej I stopnia powiedziałem głośno: "dziękuję, nie chcę więcej grać na niczym". Przyszła po prostu taka faza buntu. Rodzice ulegli i poszedłem do normalnego liceum ogólnokształcącego. Czyli miałem przerwę w edukacji muzycznej. Ale jednocześnie dopadł mnie pewien paradoks - otóż nigdy wcześniej nie grałem tyle na fortepianie, ile w tej przerwie właśnie. Tyle, że to było głównie na przerwach i zazwyczaj - ku wielkiej uciesze kolegów ze szkoły. A i ja miałem z tej gry znacznie więcej satysfakcji niż wcześniej. No i to pewnie potem zaowocowało. Po rozmowach z rodzicami, którzy byli muzykami, no i po tych moich nowych doświadczeniach z graniem - do tej muzyki trochę skruszony wróciłem. Ale gdy przyszedł czas egzaminów na studia - swoich sił spróbowałem na skandynawistykę, na Uniwersytecie Gdańskim. Trzech punktów zabrakło żebym się "załapał". Gdyby się udało - pewnie byłbym dziś tłumaczem, a nie dyrygentem.

- Na tym zdjęciu z facetem w mundurze, to ty uczysz go dyrygować, czy też od niego uczysz się nowego fachu?
- Sam dyrygować nauczyłem się na studiach, które odbyłem w poznańskiej Akademii Muzycznej. To druga uczelnia muzyczna, po gdańskiej AM, którą ukończyłem. Zdjęcie dokumentuje sytuację, w której pierwszy raz w życiu wystąpiłem - przepraszam za to górnolotne i nie do końca prawdziwe określenie - w roli profesora. Poprosili mnie o to wojskowi z Pomorskiego Okręgu Wojskowego i zaprosili na kurs. No i powiem nieskromnie, że chyba nieźle sobie poradziłem, bo potem jeszcze kilka razy występowałem w roli nauczyciela w wojskowym środowisku muzycznym - w Warszawie, Wrocławiu i ponownie w Bydgoszczy. Stałem się więc przez moment ulubionym dyrygentem operowym w orkiestrach wojskowych. Ładnie brzmi, prawda? Trochę, oczywiście w tym żartu i przesady, ale satysfakcji z tego doświadczenia miałem dużo. Nie z każdego da się tam zrobić Karajana, ale powiem, że to bardzo ambitne środowisko. Muzycy i dyrygenci potrafią ćwiczyć godzinami, poważnie podchodzą do swoich obowiązków, a i nie wstydzą się pytać, gdy nie wszystko wiedzą.

- Gdy mowa o wymaganiach - masz jako dyrygent tzw. "twardą rękę" czy też musisz częściej mieć twardszą tę drugą, tylną część ciała?
- Powiem tak: są twardsi ode mnie. Ale tu nie ma reguły - najważniejsze jest to, by nie przekroczyć granicy tzw. nieuzasadnionego zamordyzmu. Ja staram się tego nie robić. A to, że osiemnasty już rok jestem dyrektorem Opery Nova (w Bydgoszczy - przyp. red.) najlepiej chyba świadczy o tym, że ta sztuka mi się udaje.


- Jan Kobuszewski grał wcześniej w jednym z przedstawień warszawskich i wszyscy tam żałowali, że szybko ten spektakl spadł z afisza. No to pomyślałem, że może ten sam Jan Kobuszewski mógłby uatrakcyjnić jedno z przedstawień w Bydgoszczy. No i otrzymał propozycję, by zagrać rolę Froscha, naczelnika więzienia w przedstawieniu "Zemsta nietoperza". I powiem od razu, że nie wyobrażam sobie, by tę rolę ktoś mógł zagrać lepiej. I był przy tym niezwykle skromny. Może nawet zbyt skromny? Nawet oddzielnej garderoby nie chciał dla siebie. Jednocześnie szybko przełamał wszystkie bariery, dużo młodsi artyści świetnie się czuli w jego towarzystwie na scenie. Ja zresztą też. Wiele czasu spędziliśmy w restauracji Hotelu "Pod Orłem" i mogę zapewnić, że nasze rozmowy wcale nie dotyczyły głębokiej analizy tego, co zagrał. Przy okazji zdradzę, że tam właśnie Jan Kobuszewski szybko przyzwyczaił kelnerów do tego, że jada tatara z musztardą i potem miał wiele frajdy z tego, że już mu tę musztardę, bez proszenia, sami podawali. Na zdjęciu, które pokazuję - to ja "podałem na tacy" Jana Kobuszewskiego ówczesnemu wojewodzie bydgoskiemu Wiesławowi Olszewskiemu, bo mi powiedział wprost, że jeśli do niego z Kobuszewskim nie przyjdę, to mi głowę ukręci.

- Głowę uratowałeś także na dziedzińcu pewnego więzienia
- No, nie - aż tak źle tam nie było. Ale rzeczywiście raz w życiu, w jednym z niemieckich miasteczek, graliśmy spektakl na dziedzińcu więzienia. To było "Nabucco". Na widowni wprawdzie więźniów nie było, przeciwnie - przyszła obejrzeć przedstawienie elita miasteczka, ale tak podczas prób, jak i w czasie spektaklu widzów zza krat nie brakowało. Baliśmy się wszyscy trochę, czy przypadkiem nie spróbują zakłócić tego naszego występu jakimiś krzykami czy niewybrednymi komentarzami - bo próby takich zaczepek były. Jednak w końcu wszystko wypadło bardzo elegancko. Ta "przypadkowa" więzienna widownia nie tłukła o kraty żadnymi garnkami, nie gwizdała. A na koniec - nawet brawa biła! Potem dowiedzieliśmy się, że to było sprawdzone miejsce występów. Wcześniej bowiem, na tym samym dziedzińcu, wystąpił nawet sam Joe Cocker

- Przed nami XVII edycja Bydgoskiego Festiwalu Operowego. Jej jeszcze na zdjęciach nie mamy. Zróbmy więc kilka nietypowych zdjęć poprzednim festiwalom. Na przykład - najliczniejszy, najdroższy, najtrudniejszy, dający największą satysfakcję itp
- Do rekordzistów na pewno należy "Nabucco", przywiezione na I BFO przez Teatr Wielki z Warszawy - na scenie było wtedy blisko 200 osób. Równie liczny był balet "Romeo i Julia" z tego samego teatru - pamiętam, że muzycy nie mieścili się wtedy w orkiestronie. Liczebność spektaklu sprawia, że jest on zwykle droższy w realizacji. Czyli te "duże" w obsadzie przedstawienia zawsze należały do najdroższych. Koszty też zawsze rosły wtedy, gdy zespoły przylatywały do Bydgoszczy samolotem. Tak było na przykład w przypadku teatru z zaprzyjaźnionej z Bydgoszczą Tuluzy.
Gdy o samolotach mowa - możemy się pochwalić, że to właśnie za sprawą BFO uruchomione zostało nieczynne jeszcze wtedy bydgoskie lotnisko. Symboliczny "poród" związany był z charterowym lotem zespołu opery z Sofii. Kiedyś też na tym samym lotnisku lądował w awionetce dyrygent prowadzący orkiestrę w spektaklu "Andrea Chenier" Verdiego. Na trasie z lotniska do opery w Bydgoszczy eskortowała go policja - wpadł do garderoby na piętnaście minut przed przedstawieniem. Inne festiwalowe niebezpieczeństwo, które udało nam się zażegnać na II BFO - to m.in. stanowcza odmowa udziału teatru z Pragi, który do Bydgoszczy miał przywieźć operę "Jenufa" Janacka. W teatrze zmieniła się pani dyrektor i stanowczo postawiła sprawę: nie honoruję żadnych zobowiązań moich poprzedników. Na szczęście to puste miejsce wypełnił balet "Spartakus" z Mińska. Jedną z największych satysfakcji natomiast był udział w bydgoskiej premierze "Toski" Verdiego na XI BFO znakomitego barytona koreańskiego Ko Seng Hyouna, który specjalnie dla nas zmienił grafiki swoich światowych występów. Reżyser Laco Adamik przekonywał, że nie ma możliwości, żeby ktoś zrobił rolę Scarpia w ciągu kilku zaledwie prób. Ale Ko Seng Hyoun udowodnił, że się da i wszystkich zachwycił. Jestem przekonany, że i w tym roku na BFO powodów do zachwytów nie zabraknie.

XVII Bydgoski Festiwal Operowy startuje już w sobotę o godz. 18 operą "La Gioconda" przygotowaną zgodnie z tradycją (spektakl otwierający) przez zespół bydgoskiej Opery Nova. Na zakończenie dwutygodniowego festiwalu zobaczymy "Demon's Crazy" w wykonaniu Danza Contemporanea de Cuba.

Nasze recenzje z przedstawień znajdą się na naszej stronie internetowej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska