Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zambia, jeszcze tam wrócę. Historia Oli z Jaszczółtowa [zdjęcia]

Dariusz Nawrocki
Dariusz Nawrocki
- Afryka nauczyła mnie innej definicji miłości, miłości bezwarunkowej: że kochać to znaczy być z drugim człowiekiem - wyznaje Aleksandra Miklas z Jaszczółtowa.- Miałam kryzys wiary. Zastanawiałam się, co zrobić ze swoim życiem - opowiada 21-letnia Aleksandra Miklas z Jaszczółtowa, studentka dziennikarstwa w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Koleżanki zaprosiły ją do kościoła akademickiego, do Jezuitów. - Po mszy wyszła dziewczyna i zaczęła opowiadać o wyjeździe do Zambii. Zawsze chciałam jechać do Afryki. Uznałam, że to coś dla mnie - wspomina. Organizatorem projektu "Zambia" jest Jezuickie Centrum Społeczne "W akcji". Poszukiwano ośmioro wolontariuszy do pracy przy budowie farmy i do opieki nad wychowankami z sierocińca w Kasisi prowadzonego przez Siostry Służebniczki Maryi Panny Niepokalanie Poczętej. Napisała podanie, wysłała, zaprosili ją na spotkanie, przeszła rozmowę kwalifikacyjną. Powiedzieli, że zadzwonią i ku jej zaskoczeniu - zadzwonili. Zaczęły się przygotowania do wyjazdu. Gdy wysiadła z samolotu w Lusace, stolicy Zambii, westchnęła pod nosem: "Nareszcie jestem w domu". Rozkleiłam się totalnie - Przez pierwsze cztery dni z miejscowymi kobietami obieraliśmy czosnek. Potem pracowaliśmy na polu. Było bardzo ciepło, były owady, były węże, było ciężko, bardzo ciężko. Nigdy wcześniej nie pracowałam fizycznie - wspomina. Dzień rozpoczynał się mszą świętą. Potem była praca, przerwa na obiad i znów praca w polu. Popołudnia i wieczory spędzali z dziećmi w sierocińcu. - Dzieci bardzo mnie zauroczyły. Gdy spotkaliśmy się z nimi pierwszy raz, podbiegły do nas i zaczęły się przytulać. Od stóp do głów naładowały nas miłością. Rozkleiłam się totalnie - wspomina. Przebywali z dziećmi, karmili je, bawili się z nimi, wygłupiali się, grali w piłkę, układali puzzle, a ze starszymi toczyli długie rozmowy. - W sierocińcu jest około trzystu dzieci. Siostry nie są w stanie ich wszystkich obdarzyć takim uczuciem, jakiego potrzebują. Mimo to widać po dzieciach, że są na swój sposób szczęśliwe. Tu jest ich dom. Mogą tu być całe życie. Zawsze mogę tu wrócić - opowiada. Sierociniec od kilku lat wspiera Fundacja Kasisi, założona przez Szymona Hołownię. - W trakcie naszego pobytu w Kasisi, Szymon był w sierocińcu. Dzieci wręcz go uwielbiają. Mówią na niego Cimon. Traktują go jak domownika. Bawi się z nimi, żartuje. Niesamowity człowiek. Miałam wrażenie, że czuje się tam, jak w domu. Zresztą w sierocińcu panuje domowa atmosfera. Ani przez chwilę nie poczułam się tam obca - podkreśla Ola. "Obiecaj, że wrócisz" Miesiąc pobytu w Kasisi bardzo szybko im minął. Za szybko. - Były łzy. Ciężko mi było się pożegnać zwłaszcza ze starszymi dziećmi. Zaprzyjaźniliśmy się. Jeden z chłopców powiedział do mnie: "Obiecaj, że wrócisz". Tłumaczyłam mu szczerze, że nie mogę mu tego obiecać. Te słowa do niego nie trafiały. Mówił, że poczeka i powtarzał: "Obiecaj, że wrócisz"... Z maluchami nie żegnaliśmy się, bo siostrom zależało na tym, żebyśmy nie płakali. Tłumaczyły nam, że dzieci odebrałyby to, jakby zrobiły nam krzywdę - wspomina. Ola wróciła do Polski z poczuciem, że jeszcze kiedyś tam wróci. - Zauważyłam, że ogromną satysfakcję sprawiło mi to, że mogłam komuś pomóc. Czuję się lżej, czuję się spełniona. Afryka nauczyła mnie innej definicji miłości, miłości bezwarunkowej: że kochać to znaczy być z drugim człowiekiem. Afryka nauczyła mnie też wierzyć, odczuwać obecność Boga w drugim człowieku. Oni tam, pomimo ogólnej biedy, praktycznie nigdy nie są smutni. Dzieci z wioski, które nas odwiedzały były bose, brudne i zaniedbane, ale zawsze wesołe. Gdy wróciłam do Polski, zaczęło mi wręcz przeszkadzać to, że my jesteśmy tacy smutni. Nie witamy się tak jak ludzie Afryki, nie uśmiechamy się do siebie. Jak ostatnio pani w sklepie powiedziałam: "Do widzenia, miłego dnia", kobieta patrzyła na mnie jak na wariatkę - opowiada z uśmiechem Ola. Życie jest piękne - Chcę pokazać ludziom, że życie jest piękne, że wystarczy w siebie uwierzyć i oddać wszystko panu Bogu. W końcu odnalazłam siebie. Wiem, kim jestem. Wiem, do czego zostałam stworzona. Każdemu tego życzę - wyznaje. Co teraz? Jeszcze studiuje. Rozważa pomoc dzieciom w polskich sierocińcach. Na pewno utrzyma kontakt z Fundacją Kasisi i siostrami prowadzącymi sierociniec. - Wiem, czego potrzebują. Na pewno wyślę im w październiku paczkę na święta. Myślę też poważnie, żeby tam wrócić, pojechać na dłużej, zostać wolontariuszką - zdradza. Bo zakochała się w tym miejscu, w tych ludziach. A ludzie wracają do miejsc i ludzi, których kochają. Wróci i ona. Jest tego pewna.
- Afryka nauczyła mnie innej definicji miłości, miłości bezwarunkowej: że kochać to znaczy być z drugim człowiekiem - wyznaje Aleksandra Miklas z Jaszczółtowa.- Miałam kryzys wiary. Zastanawiałam się, co zrobić ze swoim życiem - opowiada 21-letnia Aleksandra Miklas z Jaszczółtowa, studentka dziennikarstwa w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu. Koleżanki zaprosiły ją do kościoła akademickiego, do Jezuitów. - Po mszy wyszła dziewczyna i zaczęła opowiadać o wyjeździe do Zambii. Zawsze chciałam jechać do Afryki. Uznałam, że to coś dla mnie - wspomina. Organizatorem projektu "Zambia" jest Jezuickie Centrum Społeczne "W akcji". Poszukiwano ośmioro wolontariuszy do pracy przy budowie farmy i do opieki nad wychowankami z sierocińca w Kasisi prowadzonego przez Siostry Służebniczki Maryi Panny Niepokalanie Poczętej. Napisała podanie, wysłała, zaprosili ją na spotkanie, przeszła rozmowę kwalifikacyjną. Powiedzieli, że zadzwonią i ku jej zaskoczeniu - zadzwonili. Zaczęły się przygotowania do wyjazdu. Gdy wysiadła z samolotu w Lusace, stolicy Zambii, westchnęła pod nosem: "Nareszcie jestem w domu". Rozkleiłam się totalnie - Przez pierwsze cztery dni z miejscowymi kobietami obieraliśmy czosnek. Potem pracowaliśmy na polu. Było bardzo ciepło, były owady, były węże, było ciężko, bardzo ciężko. Nigdy wcześniej nie pracowałam fizycznie - wspomina. Dzień rozpoczynał się mszą świętą. Potem była praca, przerwa na obiad i znów praca w polu. Popołudnia i wieczory spędzali z dziećmi w sierocińcu. - Dzieci bardzo mnie zauroczyły. Gdy spotkaliśmy się z nimi pierwszy raz, podbiegły do nas i zaczęły się przytulać. Od stóp do głów naładowały nas miłością. Rozkleiłam się totalnie - wspomina. Przebywali z dziećmi, karmili je, bawili się z nimi, wygłupiali się, grali w piłkę, układali puzzle, a ze starszymi toczyli długie rozmowy. - W sierocińcu jest około trzystu dzieci. Siostry nie są w stanie ich wszystkich obdarzyć takim uczuciem, jakiego potrzebują. Mimo to widać po dzieciach, że są na swój sposób szczęśliwe. Tu jest ich dom. Mogą tu być całe życie. Zawsze mogę tu wrócić - opowiada. Sierociniec od kilku lat wspiera Fundacja Kasisi, założona przez Szymona Hołownię. - W trakcie naszego pobytu w Kasisi, Szymon był w sierocińcu. Dzieci wręcz go uwielbiają. Mówią na niego Cimon. Traktują go jak domownika. Bawi się z nimi, żartuje. Niesamowity człowiek. Miałam wrażenie, że czuje się tam, jak w domu. Zresztą w sierocińcu panuje domowa atmosfera. Ani przez chwilę nie poczułam się tam obca - podkreśla Ola. "Obiecaj, że wrócisz" Miesiąc pobytu w Kasisi bardzo szybko im minął. Za szybko. - Były łzy. Ciężko mi było się pożegnać zwłaszcza ze starszymi dziećmi. Zaprzyjaźniliśmy się. Jeden z chłopców powiedział do mnie: "Obiecaj, że wrócisz". Tłumaczyłam mu szczerze, że nie mogę mu tego obiecać. Te słowa do niego nie trafiały. Mówił, że poczeka i powtarzał: "Obiecaj, że wrócisz"... Z maluchami nie żegnaliśmy się, bo siostrom zależało na tym, żebyśmy nie płakali. Tłumaczyły nam, że dzieci odebrałyby to, jakby zrobiły nam krzywdę - wspomina. Ola wróciła do Polski z poczuciem, że jeszcze kiedyś tam wróci. - Zauważyłam, że ogromną satysfakcję sprawiło mi to, że mogłam komuś pomóc. Czuję się lżej, czuję się spełniona. Afryka nauczyła mnie innej definicji miłości, miłości bezwarunkowej: że kochać to znaczy być z drugim człowiekiem. Afryka nauczyła mnie też wierzyć, odczuwać obecność Boga w drugim człowieku. Oni tam, pomimo ogólnej biedy, praktycznie nigdy nie są smutni. Dzieci z wioski, które nas odwiedzały były bose, brudne i zaniedbane, ale zawsze wesołe. Gdy wróciłam do Polski, zaczęło mi wręcz przeszkadzać to, że my jesteśmy tacy smutni. Nie witamy się tak jak ludzie Afryki, nie uśmiechamy się do siebie. Jak ostatnio pani w sklepie powiedziałam: "Do widzenia, miłego dnia", kobieta patrzyła na mnie jak na wariatkę - opowiada z uśmiechem Ola. Życie jest piękne - Chcę pokazać ludziom, że życie jest piękne, że wystarczy w siebie uwierzyć i oddać wszystko panu Bogu. W końcu odnalazłam siebie. Wiem, kim jestem. Wiem, do czego zostałam stworzona. Każdemu tego życzę - wyznaje. Co teraz? Jeszcze studiuje. Rozważa pomoc dzieciom w polskich sierocińcach. Na pewno utrzyma kontakt z Fundacją Kasisi i siostrami prowadzącymi sierociniec. - Wiem, czego potrzebują. Na pewno wyślę im w październiku paczkę na święta. Myślę też poważnie, żeby tam wrócić, pojechać na dłużej, zostać wolontariuszką - zdradza. Bo zakochała się w tym miejscu, w tych ludziach. A ludzie wracają do miejsc i ludzi, których kochają. Wróci i ona. Jest tego pewna. Fot. Z archiwum Aleksandry Miklas
- Afryka nauczyła mnie innej definicji miłości, miłości bezwarunkowej: że kochać to znaczy być z drugim człowiekiem - wyznaje Aleksandra Miklas z Jaszczółtowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska