Wrześniowa powódź dotknęła mieszkańców południowej i zachodniej Polski. Do udziału w akcjach ratunkowych i działań zabezpieczających zostały oddelegowane wszystkie służby. Bywało, że powodzianom i innym ludziom, zagrożonym powodzią, w najtrudniejszym czasie pomagało nawet około 25 000 żołnierzy dziennie. To ci m.in. z wojsk operacyjnych oraz Wojsk Obrony Terytorialnej. Żołnierze, którzy powrócili z terenów, zniszczonych przez wielką wodę, wspominają, w jakich warunkach mieszkali i co jedli.
Rozkaz: wyjazd!
- Do akcji pomocy powodzianom zostaliśmy skierowani, a więc taki dostaliśmy rozkaz. Wojsko to nie miejsce na koncert życzeń. Nikt nas zatem nie pytał, czy chcemy jechać - opowiada żołnierz z województwa kujawsko-pomorskiego, który jeszcze pod koniec września uczestniczył w działaniach ratunkowych na południu kraju. - My i tak chcieliśmy pojechać.
Akurat on i jego koledzy-żołnierze, pochodzący z tej samej jednostki, mieli zakwaterowanie w jednostce wojskowej w odległości około dwóch kilometrów od miejsca, w którym rozpoczęli działania. - Warunki mieszkaniowe nie były takie trudne, jakich się spodziewaliśmy. Podczas zakwaterowania (i później każdego dnia rano) pytano nas, jak się ogólnie fizycznie czujemy i sprawdzano, czy mamy może podwyższoną temperaturę. Gdyby cokolwiek nam dolegało, skierowani zostalibyśmy do lekarza, a ten nakazałby nam przykładowo przez dzień lub kilka dni zostać na miejscu, a nie brać udział w działaniach. Nikomu nic nie dolegało. Praca w trudnych warunkach, a takie panowały na zalanych terenach, wymaga tego, aby człowiek ją podejmujący był zupełnie zdrowy.
Żołnierze mieli bieżącą wodę i ciepłą, i zimną.
- Prąd też przez cały czas mieliśmy, chociaż jeszcze przed wyjazdem dowódcy radzili nam zabrać powerbanki, nawet kilka, jeżeli ktoś posiadał. To na wypadek dłuższych przerw w dostawie prądu. Gdy dotarliśmy, wszystkie łóżka, wyglądające jak prycze, były już zajęte przez żołnierzy, którzy wcześniej przybyli z innych obszarów Polski. Jeszcze podczas podróży w rejony powodzi uprzedzano nas, że pierwszej nocy może zabraknąć materacy. Dostawa miała dotrzeć, ale opóźniała się, ponieważ ciężarówki z wyposażeniem, w tym właśnie z materacami, nie mogły przedostać się przez wysoką wodę. Na miejscu okazało się, że materace jednak zdążyły dojechać.
Nocleg na sali
Nasz rozmówca kontynuuje: - Spaliśmy w salach, które równie dobrze mogłyby pełnić rolę magazynu. Nie było bowiem żadnych ścian działowych czy nawet prowizorycznych przegród. Łóżko stało przy łóżku, a materac leżał przy materacu. Bywały nocki, że około 150 osób spało w jednym wielgachnym pomieszczeniu.
Wieczorem kolejka nawet kilkunastoosobowa ustawiała się pod prysznic, chociaż i tak w łaźni było po osiem-dziesięć stanowisk kąpielowych, a każdy żołnierz mył się przeważnie nie dłużej niż dwie-trzy minuty, mając świadomość, że inni chętni na kąpiel już się niecierpliwią przy wejściu.
Mobilna kuchnia
Mężczyzna opowiada także o wyżywieniu. - Wodę i ciepłe napoje mieliśmy do dyspozycji przez cały czas, podstawiono nam cysternę do dystrybucji wody pitnej. Inaczej było natomiast z jedzeniem. Przez pierwsze trzy dni bazowaliśmy na gotowym prowiancie. To były wysokokaloryczne posiłki i dania w słoikach, np. saszetki na śniadanie i kolację, a na obiad zupa bądź drugie danie serwowane w puszkach z dołączonymi jednorazowymi sztućcami. Gdy dostawaliśmy kanapki, to jednak ze świeżym pieczywem. Po wspomnianych trzech dniach, to i tak szybko, zaczęliśmy dostawać obiady. To były posiłki zapewnione z kontenerowej, czyli przenośnej kuchni polowej. Takie kuchnie działają również wtedy, gdy nie ma prądu. Są wyposażone w specjalne, niezależne systemy przygotowywania lub samego podgrzewania posiłków.
