Wspomniał o polskiej drodze do wolności, o wspaniałych przodkach i współczesnych rządach, które nie karzą gangsterów tylko prześladują kryształowo uczciwych (np. Mariusza Kamińskiego - dop. J.D.). „Chcemy, by była to taka Rzeczpospolita, która potrafi ukarać gangsterów, ale nie karze ludzi, którzy walczyli o silne państwo. Nie skazuje ich na drakońskie kary, bo to zwyczajnie niesprawiedliwe” - podkreślał. Wątpię, że mówił o gangu pruszkowskim czy handlarzach narkotykami. Palcem wskazywał polityków przegranej partii. Jeśli prześledzić przemówienie prezydenta, to można je podsumować słowami: nasze prawo i nasza sprawiedliwość. Jednego dobrego zdania nie poświęcił rządom mijającego ćwierćwiecza. Jakby ich nie było.
Po wysłuchaniu przemówienia ze zdumieniem skonstatowałem, że najważniejsze we wczorajszym wystąpieniu prezydenta było nie to, co mówił, ale to, czego nie powiedział. Ani razu nie padły słowa o zgodzie narodowej, choć dziś podzieleni jesteśmy na wrogie obozy. Nie było małego gestu w stronę tych, którzy mają odmienne poglądy od zwycięskiego obozu Prawa i Sprawiedliwości i wczoraj wielkiego nieobecnego Jarosława Kaczyńskiego.
Jeśli za namiastkę zgody narodowej uznać 23-sekundową „rozmowę” prezydenta Dudy z premier Ewą Kopacz - to do rocznicowych symboli należy dodać te właśnie 23 sekundy. Jeśli ktoś ma złudzenia, że w najbliższych latach powoli będą zasypywane podziały w społeczeństwie, ten się grubo myli. One się będą pogłębiać, bo ze strony zwycięskiego obozu Jarosława Kaczyńskiego słychać jedynie złowrogie pohukiwania pod adresem poprzedników i inaczej myślących. Celnie ujął to wczoraj kardynał Stanisław Dziwisz mówiąc, że prawo świeckie stanowione przez Sejm musi uwzględniać prawo Boże. A przecież od niego nie ma żadnych odstępstw.
Czy można się dziwić, że w żaden sposób nie potrafię sobie wyobrazić obchodów 100 rocznicy odzyskania niepodległości w 2018 roku?