Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

90-latek z Bydgoszczy: "Rodzina dzwoni tylko żeby zapytać, komu przepiszę mieszkanie"

Katarzyna Piojda
Katarzyna Piojda
90-latek nie ma bliskiej rodziny. Dalecy krewni dzwonią rzadko - m.in. po to, żeby zapytać, komu przepisze mieszkanie.
90-latek nie ma bliskiej rodziny. Dalecy krewni dzwonią rzadko - m.in. po to, żeby zapytać, komu przepisze mieszkanie. unsplash.com/zdjęcie ilustracyjne
- Opiekunka przychodzi w dni powszednie. W piątek po południu przygotowuje mi jedzenie i wszystko inne tak, żeby wystarczyło do poniedziałku rana. W weekend nikt mi nie pomoże - mówi pan Henryk, rocznik 1933. Ma dalszą rodzinę, ale raczej zainteresowaną jego mieszkaniem, nie nim.

Pan Henryk pochodzi z okolic Chełmna. - Gdy w 1939 roku wybuchła druga wojna światowa, tatę powołano do armii. Mama została sama z nami, czyli synami. Musiała utrzymać rodzinę. Pracowała u Niemców. Ja opiekowałem się bratem.

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że Henio miał sześć lat, a brat, którym się zajmował, był niemowlęciem. Doszło do incydentu. - Niemcy wtargnęli do naszego domu pod nieobecność mamy. Zdążyłem uciec, ale nie zdążyłem uratować brata. Miał wtedy jakieś dwa i pół roku, został w środku. Niemiec go zauważył i wyrzucił z pierwszego piętra mieszkania. Brat przeżył, ale stał się niepełnosprawny. Fizycznie nie ucierpiał, lecz przestał w ogóle mówić. Podejrzewano opóźnienie umysłowe.

Powrót taty

Po wojnie ojciec wrócił do domu. - Przez pół roku znowu byliśmy szczęśliwą rodziną - wspomina pan Henryk. - Potem zmarła mama. Tata pracował i zarabiał, dbał o nas, o nasze wykształcenie, o mieszkanie.

A propos wykształcenia: krótko po wojnie 15-letni Henio skończył szkołę powszechną w swoim rejonie. W 1948 roku przeprowadził się do Bydgoszczy. Tutaj rozpoczął naukę w szkole średniej. Dobrze mu szło. Został mechanikiem. Poszedł na studia. Ukończył je z dyplomem magistra pedagogiki. Mógłby uczyć w szkole.

- Pracowałem jednak w fabryce wyrobów gumowych w Bydgoszczy - dodaje nasz rozmówca. - Wciąż miałem stały kontakt z tatą i bratem. Jeździłem do nich tak często, jak tylko się dało.

Młody Henryk zakochał się, ale związek nie przetrwał. Mężczyzna rozstał się z kobietą. Następnej już nie miał.

Dwa pogrzeby

- Brat zmarł w wieku 38 lat. Tatę pochowałem, gdy miałem 65 lat. Po śmierci ojca zostałem całkiem sam. Dalsze kuzynostwo znałem przede wszystkim ze słyszenia. Nie chciałem narzucać się moim krewnym. Każdy jest zajęty swoimi sprawami.

Pan Henryk był już na emeryturze, na którą przeszedł po 44 latach pracy. - Nie chciałem siedzieć w domu, przed telewizorem. Zanim odszedłem z pracy, zrobiłem kurs na pilota wycieczek zagranicznych. Ponad 200 razy, może nawet 300, byłem z turystami na Wileńszczyźnie, a 41 razy w Rzymie. Podobało mi się takie emerytowane życie.

Przestało się podobać, gdy nastała prawdziwa starość. - Reumatyzm mnie dopadł, kolana bolą - zaznacza 90-letni czytelnik. - Rzadko kiedy sam wychodzę na dwór. Mieszkam na pierwszym piętrze w bloku bez windy. Gdy opuszczam mieszkanie, to powoli, schodek po schodku. Idę na dół, jak muszę, chociażby gdy taksówką jadę do lekarza. Po domu poruszam się o kuli.
Mówi dalej: - Od pępka do końca stóp jestem chory, ale powyżej pępka do czubka głowy jest ze mną w porządku. Czytanie pomaga mi zachować świeżość umysłu. Działa jak trening, zatem trenuję codziennie, godzinami.

Amator historii

W dwupokojowym mieszkaniu bydgoszczanina widać mnóstwo książek. Na półkach, na szafkach i szafach oraz w szafkach i szafach. - Uwielbiam książki o tematyce historycznej. Odprężam się przy ich lekturze. Taki ze mnie amator historii. Ciągle odkrywam coś nowego. Sporządzam przy okazji notatki odnośnie tego, co przeczytałem. Zapisuję swoje spostrzeżenia. Tomy notatek przygotowałem.

Chętnie podzieliłby się nimi z innymi. - Lecz tych innych przy mnie brak - wzdycha senior. - Dalsi kuzyni w ciągu kilkunastu miesięcy ani razu nie zadzwonili i nie zapytali, jak się czuję, czy czegoś mi potrzeba, czy gdzieś muszę jechać. Narzucał się nie będę. Telefonuję z życzeniami świątecznymi. Innego powodu nie mam.
Pod obecnym adresem pan Henryk mieszka ponad 40 lat. Zna się z sąsiadami, większość mieszka tutaj tak samo długo. - Kontakt ograniczamy do powiedzenia sobie nawzajem „Dzień dobry”. Jeden z moich dawnych pracowników, jeszcze z fabryki, mieszka w bloku naprzeciw. Kiedyś dobrze nam się razem pracowało i rozmawiało. Teraz nie utrzymujemy kontaktu. Ci, którzy są niemal moimi rówieśnikami, rzadko opuszczają mieszkania. Młodszym natomiast brakuje na wszystko czasu, więc tym bardziej nie znajdują ani minuty na pogawędkę z sąsiadem z rocznika przedwojennego. Miałem kolegów z pracy, mniej więcej w moim wieku. Zmarli wszyscy.

Pytanie o mieszkanie

Starszego pana regularnie odwiedza jedynie opiekunka z ośrodka pomocy społecznej. - Przekraczam kryterium dochodowe, ponieważ otrzymuję prawie 2500 złotych na rękę emerytury. Nie przysługuje mi więc bezpłatna pomoc. Opiekunka przychodzi od poniedziałku do piątku na dwie godziny dziennie. Za jej wsparcie płacę 800 zł miesięcznie. Pani robi mi zakupy. Sprząta, pierze, prasuje, gotuje. W piątek po południu przygotowuje mi jedzenie i wszystko inne tak, żeby wystarczyło do poniedziałku rana. Gdyby nie wystarczyło, zapukałbym do drzwi sąsiada, poprosił o zakup przykładowo pół bochenka chleba. Na razie tak się nie zdarzyło.
Każdy weekend spędza sam. - Święta podobnie - przyznaje. - Ostatni raz święta z rodziną spędziłem trzy i pół roku temu. Wybrałem się wtedy do tych moich dalekich krewnych. Nie zaprosili mnie. Wprosiłem się.

Ci krewni od niedawna czasami sami dzwonią do pana Henryka. - Najczęściej sprawdzają, czy jeszcze żyję i pytają, chociaż przeważnie nie wprost, co zrobię z mieszkaniem. Kilku chętnych z rodziny na nie czeka. Otóż jeszcze nie zdecydowałem. Może zapiszę którejś kuzynce w spadku, a może nie. Zastanawiałem się nad tym, żeby podarować je młodej, niezamożnej Polce, która przebywa na Wileńszczyźnie, a która planuje wrócić do kraju. Tyle że takiej osoby nie znam.

Takich panów Henryków żyje wokół nas wielu. To nie tylko wdowy i wdowcy oraz bezdzietni czy rodzice w podeszłym wieku, których dzieci wyjechały przed laty za granicę i nie zamierzają wrócić. To również ci państwo, którzy są prawie na siłę, wbrew sobie, umieszczani w prywatnych domach pomocy społecznej i ich dzieci każą spędzić w placówkach końcówkę życia. Są także ci, którzy trafiają do szpitali na kilka bądź kilkanaście dni, bo córka czy syn z rodzinami wyjeżdżają na urlopy, więc nie ma kto tymczasowo zająć się schorowaną matką lub niedołężnym ojcem. Wreszcie są i dzieci, którym bardziej, niż na rodzicach, zależy na robieniu kariery. Problem samotności będzie się nasilał, gdyż, jak wskazuje Główny Urząd Statystyczny, nasze społeczeństwo się starzeje: co piąty Polak skończył 65 lat.

Z raportu „Oblicza samotności”, przygotowanego przez Szlachetną Paczkę, wynika, iż co trzeci Polak powyżej 74 lat mieszka sam, u 42 procent badanych osób w wieku 85 plus obserwuje się objawy depresji, zaś co dziesiąty senior czuł się samotny jeszcze przed nastaniem pandemii. Z kolei analiza, przeprowadzona na zlecenie Stowarzyszenia „Mali bracia ubogich” pokazuje, że trzech na dziesięciu Polaków w wieku powyżej 80 lat mówi o odczuwanej samotności. Odsetek może być wyższy, lecz nie każdy starszy człowiek przyznaje się do swoich uczuć i odczuć.

Krwawa niedziela

Można żyć w grupie i mieć poczucie przynależności, a pomimo to być samotnym, ponieważ więzi emocjonalne są zbyt słabe. Bywa odwrotnie, a więc mimo bliskich kontaktów z innymi osobami czuć się osamotnionym z powodu braku przynależności do grupy.
Pokazują się propozycje rozwiązań instytucjonalnych nakierowanych na wyjście z osamotnienia. Powstają zatem choćby uniwersytety trzeciego wieku, kluby seniora, domy dziennego pobytu, kluby czytelnicze oraz kluby podróżnika, nawet są prowadzone kursy, w tym komputerowe i tańca. Są to miejsca spotkań dedykowane ludziom w podobnym wieku. Nie każda instytucja zapewnia dowóz na miejsce - a nie każdy starszy człowiek chce potem angażować obce osoby, aby go zawiozły do klubu i później odebrały.

90-letni pan Henryk kończy opowieścią: - We wrześniową niedzielę 1939 roku wierni wychodzili po mszy z kościoła na bydgoskim Szwederowie. Niemcy strzelali do ludzi. Zamordowali m.in. mężczyznę. Do Niemców podeszła kobieta z małym dzieckiem na ręku. Powiedziała: „Skoro zabiliście mojego męża, zabijcie i mnie z dzieckiem”. Niemcy zastrzelili kobietę i niemowlę. To przykład na to, że rodzina nawet po śmierci została rodziną. Dzisiaj mając krewnych, można czuć się samotnym.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska