Casting na miliony
Ma 45 lat, jest spod Augustowa. Od czerwca 2014 r. nie prowadził już własnych interesów, licząc zapewne na „interes życia”. Bez dochodów, z zadłużonymi nieruchomościami. I z pokaźną gotówką, agenci znaleźli ją w schowku pod prysznicem. Jej zwrotu domaga się rodzina - teściowa Białorusinka - zarobiła ją podobno na Zachodzie i sprzedała dom, wujek - miał ze sprawy sądowej.
Zwrotu domagają się też faktyczni poszkodowani - np. kamienicy przy ul. Staroszkolnej z osławionym już prysznicem. A także dochodowej żwirowni w Doręgowicach. Marcin Ł., jak stwierdza prokurator, stosując fortel, stał się właścicielem owej kamienicy za 2 mln 964 tys. zł i żwirowni (17 mln 190 tys. zł). Poszkodowany biznesmen i jego córka wnieśli do sądu także sprawy cywilne. Krótko mówiąc, chcą zrobić porządek w księgach wieczystych, przywrócić ich rzeczywisty stan prawny. Nie będzie łatwo - biznesmen stracił majątek życia niejako na własne życzenie.
Szukał kogoś, kto przejmie interesy. Marcina Ł. nie znał. Rozpuścił wici, Ł. był czwartą osobą z kolei w owym szeptanym castingu. Już początek znajomości powinien być sygnałem ostrzegawczym.
>> Najświeższe informacje z regionu, zdjęcia, wideo tylko na www.pomorska.pl <<
Na początku wtajemniczył
Marcin Ł. powiedział, że nie może wziąć tego na siebie. I szczerze wyznał, że nie ma środków, za to plan. Może zapłacić... ale z kredytu. Koniecznie trzeba kupić spółkę o takim samym profilu wydobywczym jak ta, którą ma sprzedający. To dla uwiarygodnienia dla banku. Panowie się porozumieli. Nie ma sprawy, jest deal - sfinalizowano transakcję. Spółka była zadłużona, jej długi trzeba było spłacić. Wszystko finansował - nie do uwierzenia - główny poszkodowany. To miał być rodzaj pożyczki. Potrzebny był też figurant - tzw. słup. Idealna była Renata L. - można powiedzieć - malowany prezes. Znalazł ją jeden z wymienionych wcześniej pośredników, nad wyraz pomocny w zamian za obiecaną posadę w żwirowni. A L. podpisywała co trzeba było, nawet in blanco, zakładała rachunki w bankach. Ale były nie tylko przelewy, także pieniądze z ręki do ręki, bez pokwitowania - łącznie niemal 800 tys. zł.

Biznes
Poszkodowany znalazł się w potrzasku - wierzył, że Ł. ma szczere intencje wobec niego. Tylko musi załatwić ów kredyt, z którym są ceregiele. Nawet takie, że trzeba komuś dać „w łapę”. Tak podobno się stało w jednej z bydgoskich kawiarni. Przy stoliku nieznany mężczyzna - ktoś dobrze umocowany w banku i koperta ze 100 tys. zł, do której chojnicki biznesmen nie zajrzał. Tak samo uwierzył tylko na słowo, że jest promesa bankowa - widzieć już nie widział.
Okłamał notariusza
Szczytem intrygi była wizyta u notariusza w Bydgoszczy. Tam chojniczanin przekazał Marcinowi Ł. własność. - Oskarżony wytworzył w poszkodowanym przekonanie, że bank udzieli kredytu tylko wtedy, gdy spółka będzie miała jakikolwiek majątek - czytamy w akcie oskarżenia. - Wskazał, że musi potwierdzić notarialnie podczas zawarcia umowy sprzedaży, że otrzymał pieniądze za ten zakup. W ten sposób spółka będzie posiadała majątek stanowiący gwarancję spłat dla banku, który udzieli kredytu.
W grudniu 2015 r. w kancelarii - w Olsztynie - Ł. przekazał zdobyty majątek nowej spółce, jej współwłaścicielki to żona i teściowa, on - prezes. Cel utrudnienie stwierdzenia przestępczego pochodzenia mienia.
Wystawionych w listopadzie faktur na grube miliony nie uregulował. Figurantowi - Renacie L. za udziały zapłacił... 500 zł.
To córka zorientowała się, że tata zadał się z niewłaściwym człowiekiem. Straciła kamienicę, która była na nią. Ufając ojcu, dała mu pisemne pełnomocnictwo do rozporządzania nią. Do smutnej prawdy doszła, czytając księgę wieczystą. Z aktu oskarżenia wiemy, że Marcin Ł.miał tyle tupetu, że mężowi córki przedsiębiorcy zaproponował interes - wszystko „odkręci” za milion. Spotkali się wówczas na stacji benzynowej. Ł. przyszedł z metalową pałką teleskopową. Gdy go zatrzymywał CBŚ, nie był tak wojowniczy.
INFO Z POLSKI odc.22 - przegląd najciekawszych informacji ostatnich dni w kraju.