"Solidarność" - bo tak naprawdę nikt w jej szeregach nie miał pojęcia, jak rządzić 38-milionowym państwem. Zaskoczeni byli też zwykli Polacy, bo nikt nie wiedział, jak zareaguje Moskwa i co naprawdę przyniesie przyszłość.
I po 20 latach jest trochę jak u Lecha Wałęsy: właściwie za, a nawet przeciw.
Obserwując wczorajsze relacje z uroczystości prezydencko-premierowskich pomyślałem sobie, że najmądrzej i najtrafniej mogą ocenić polskie dwudziestolecie obcokrajowcy. W czwartek zamieściliśmy w "Pomorskiej" (papierowej) wywiad z Anne Applebaum, amerykańską dziennikarką i pisarką, który był dla mnie niczym haust świeżego powietrza w dusznym pokoju. Mądrość, kultura i subtelna krytyka zrobiły na mnie ogromne wrażenie (kto nie czytał, niech szybko postara się o wczorajszy numer!) Czy rzeczywiście trzeba być cudzoziemcem, by tak trafnie i z takim ciepłem mówić o najnowszej historii Polski? Boję się, że tak.
W opiniach Anne Applebaum nie ma nawet odrobiny nawiedzenia skrajnej prawicy, nijakości centrum czy świętoszkowatości lewicy. Żona Radka Sikorskiego, mimo że mieszka w chobielińskiej "strefie zdekomunizowanej", oddaje Bogu co boskie, a cesarzowi - co cesarskie. Nie przepada za generałem Jaruzelskim, ale przyznaje, że oddał władzę bezkrwawo i za zgodą Moskwy. Z emanującą z całej rozmowy sympatią mówi o Polsce - nawet tej z lat 80. "Spodziewałam się atmosfery Związku Radzieckiego, w którym ludzie bali się głośno mówić. A tu się nikt nie bał!" - wspomina. Bo większość z nas już nie pamięta, że byliśmy - mimo panującej moskiewskiej doktryny - najweselszym barakiem w obozie. I że wtedy mówiło się tak: oni udają, że rządzą, my - udajemy, że jesteśmy rządzeni.
Szkoda, że pani Applebaum nie chce napisać książki o Polsce i Polakach. Byłoby to coś o wiele więcej aniżeli jeden łyk świeżego powietrza. I najpewniej duży sukces wydawniczy.