Sprawa wyszła na jaw, gdy dziennikarze telewizji Polsat przeprowadzili prowokację.
O co chodziło?
Syn byłego już inspektora ds. budownictwa prowadzi firmę. Na stronie internetowej reklamującej jej działania można było znaleźć numer telefonu, który prowadził wprost na biurko jednego z pokoi starostwa. - Zadzwoniłem pod numer podany na stronie i trochę się zdziwiłem, bo okazało się, że dzwonię do starostwa. Było to kuszące: urzędnik na miejscu szybko może popchnąć pewne sprawy, przypilnować inwestycji. Uświadomiłem też sobie, że ten pan będzie to robił w godzinach swojej pracy, za którą ja, jako podatnik, płacę - opowiada pan Andrzej (fragment wypowiedzi z programu).
Urzędnik, o którym mowa w materiale umawiał się na spotkania z klientami w swoim gabinecie. Szczegóły omawiane były jednak w innym pomieszczeniu - na zapleczu socjalnym.
Jak wynika z materiału, który można obejrzeć w całości na interwencja.interia.pl, dziennikarz umówił się na spotkanie w starostwie. Przyszedł z ukrytą kamerą. Podał się za potencjalnego klienta, chciał zakupić projekt. Ustalił cenę, omówił szczegóły. Gdy urzędnik dowiedział się, że został sprowokowany tłumaczył, że numer telefonu został umieszczony na stronie przez pomyłkę.
Więcej informacji z Brodnicy znajdziesz na stronie www.pomorska.pl/brodnica
Starosta nie czekał na inne wyjaśnienia
- Bohater programu otrzymał wypowiedzenie do ręki. Nasza reakcja była natychmiastowa, ten pan naruszył art. 30 ustawy o pracownikach samorządowych - informuje Zdzisław Bogacki, sekretarz powiatu.
Przypomnijmy, że artykuł ten zabrania pracownikom samorządowym zatrudnionym na stanowisku urzędniczym, w tym kierowniczym stanowisku urzędniczym, wykonywania zajęć pozostających w sprzeczności lub związanych z zajęciami, które wykonuje w ramach obowiązków służbowych, wywołujących uzasadnione podejrzenie o stronniczość lub interesowność. Wystarczy wspomnieć, że wśród obowiązków inspektora było m.in. wydawanie pozwoleń na budowę.
Jak zapewniają urzędnicy starostwa - ich były kolega rażąco naruszył nie tylko ustawę, kodeks etyki ale i regulamin pracy starostwa.
Urzędnik pracował w starostwie niemalże od początku jego istnienia.
- To dla nas bardzo bolesna sprawa - mówi Waldemar Gęsicki, starosta powiatu brodnickiego. - Z materiału telewizyjnego można było wysnuć wniosek, że kupując projekt załatwiało się pozytywnie i szybko wszystkie sprawy związane z procedurą pozwoleń. U nas wszystko załatwia się tak szybko, jak to jest możliwe i wydawałoby się, że nie ma potrzeby w jakikolwiek sposób przyspieszania tych spraw.
Starosta zapewnił, że wobec naczelnika wydziału, w którym pracował inspektor zostaną wyciągnięte konsekwencje.
To nie pierwszy taki przypadek
Warto przypomnieć, że kilka lat temu w starostwie miała miejsce podobna sytuacja - dotyczyła przyspieszania procesu rejestracji aut. - Informacja dotarła do nas również od dziennikarzy. Błyskawicznie zareagowaliśmy, zmieniła się obsługa w wydziale. Nie możemy chodzić za każdym pracownikiem i sprawdzać, co robi. Istnieje zasada zaufania, przywiązujemy się do siebie, pracując wspólnie więc wręczenie wypowiedzenia, to nie jest jakaś łatwa sprawa.
Nie udało nam się wczoraj skontaktować ze zwolnionym urzędnikiem. Jak ustaliliśmy, nie stracił on uprawnień do wykonywania projektów. Fakt, że został zwolniony i wykonywał dodatkowe czynności w trakcie pracy nie jest przestępstwem. Nie może być za to ścigany i ponieść dodatkowych konsekwencji. Mężczyzna stracił pracę w starostwie, ale nadal może wykonywać swój drugi fach.
Tymczasem starostwo rozpisało konkurs na stanowisko inspektora. Szczegóły znajdziecie na stronie internetowej, w Biuletynie Informacji Publicznej.
Udostępnij