Okazywało się jednak, że konto nadal jest puste - opowiada bydgoszczanka.
W zastaw kobieta miała dać mieszkanie. - To jedyne, co mam - przyznaje. - Bez hipoteki w ogóle nie mogłam ubiegać się o pożyczkę. Firma nie przesłała kwoty. Pracownica tłumaczyła, że to wina klientki.
- Ciągle żądali ode mnie dodatkowych dokumentów - mówi emerytka z Bydgoszczy. - Choćby dodatkowego ubezpieczenia mieszkania. O wycenę mieszkania też prosili. Potem chcieli zaświadczenie ze spółdzielni, że blok ma uregulowaną sytuację prawną dotyczącą gruntów. Jeszcze później, że nie zalegam z czynszem. Minęło siedem miesięcy.
Wreszcie dostała umowę do podpisania. Usiadła, nałożyła okulary i spokojnie, powoli zaczęła ją czytać. - Było w niej zupełnie co innego, niż ustalaliśmy na początku - mówi starsza pani. - Zrezygnowałam. 60 tysięcy osób jednak umowy podpisało. I wpłacone pieniądze za rozpatrzenie wniosków straciło.
- A firma dalej naciąga. Pod starym adresem, ale już pod nową nazwą - mówi bydgoszczanin Bogusław Dylewski.
Bogusław Dylewski z "Pomocną" wygrał w sądzie. Chciał 30 tysięcy pożyczki. Skorzystał z oferty tej firmy, bo wydawała się atrakcyjna. - No właśnie: wydawała się. Wpłaciłem 1800 złotych. To była obowiązkowa opłata za rozpatrzenie wniosku. I je straciłem, bo dostałem odmowę - wspomina Dylewski. 60 tysięcy poszkodowanych Poszedł do sądu. Ten nakazał firmie oddać mężczyźnie wspomniane 1800 złotych. Wielu ludzi dało się nabrać.
Więcej na ten temat w papierowym wydaniu "Pomorskiej" z 3 lipca.