Dwudziestokilkulatek spod Bydgoszczy poszukuje stałej pracy jako pomocnik budowlany albo pomocnik na produkcji. Natknął się na ofertę na lokalnej grupie dla bydgoszczan. Była kierowana właśnie do robotników budowlanych, w tym bez kwalifikacji. Anons pochodził od firmy z miasta, której dane łatwo można znaleźć w internecie.
W opisie podano, że przez pierwsze 3 miesiące nowy pracownik będzie zarabiał najniższą krajową. Jeżeli zostanie po okresie próbnym, otrzyma 20 procent wyższą pensję i umowę o pracę na czas nieokreślony. Pasowało mu tym bardziej, że inne atrakcje czekały. Spodobało mu się, że już od pierwszego dnia będzie miał benefity, m.in. darmowy karnet na siłownię oraz dofinansowanie posiłków tzw. regeneracyjnych niezależnie od pory roku.
Kontakt jedynie mailowy
Autorka ogłoszenia o pracę (przedstawiła się jako pośredniczka) nie podała numeru telefonu, jedynie maila. Odezwał się do niej w wiadomości prywatnej. Nie minęła minuta, a dostał informacje. To były wyjaśnienia nawet na pytania, jakich nie zadał. Kobieta prawdopodobnie rozsyłała wszystkim zainteresowanym ten sam opis. Gdy młodzieniec poprosił o udzielenie odpowiedzi na inne, już indywidualne jego pytania, nie odpisała od razu. Skontaktowała się z nim nazajutrz - i wyglądało na to, że na messengerze pisze do niego prawdziwa kobieta, a nie automat.
Pośredniczka rozwiała prawie wszystkie wątpliwości kandydata. Wysłała mu mailem komplet formularzy do wypełnienia. Nie odpisała na jedno pytanie: czy poda mu numer telefonu, aby mógł z nią skontaktować się telefonicznie. Nalegała, żeby utrzymywał z nią kontakt jedynie online. Tłumaczyła się nadmiarem pracy.
Mężczyzna zamierzał sprawdzić na tej samej stronie ogłoszeniowej, czy wcześniej ta sama rekruterka dawała podobne anonse. Znalazł i kilka ofert, i wpisy na temat pośredniczki. Ktoś zrobił screeny, z których wynikało, iż kobieta (o ile to w ogóle kobieta) wykorzystuje zdjęcia innych osób, przekonując, że to ona. Internauci dopatrzyli się, że przedstawicielka niby to agencji pracy wstawiła jako swoje zdjęcie profilowe fotkę, która była Amerykanki, aktywnie działającej na tamtejszym Facebooku. Na kolejnym zdjęciu (też wziętym z sieci) jest podobna młoda kobieta. Rekruterka opublikowała je znowu jako swoje, lecz internauci znaleźli w necie źródło, tym razem polskie. Okazało się, że fotka należy do kandydatki na miss nastolatek jednego z regionów, a było zrobione w 2017 roku. Następne zdjęcie ponoć rekruterki także nie było prawdziwe. Ktoś pisał, że ukradła je od uczestniczki, która jest aktywna na forach dla młodych mam.
Prawda wyszła na jaw
Kandydat postanowił zadzwonić na numer firmy, którą rzekomo reprezentowała kobieta. Myślał pominąć pośredniczkę, która wydała mu się zakłamana. Zatelefonował do siedziby, żeby podpytać o parę kwestii, związanych z rozmową o pracę (kobieta zdążyła mu takie spotkanie zaproponować). Odebrała kobieta, ale inna. Wytłumaczyła, że faktycznie dodzwonił się do sekretariatu, lecz zakład teraz nie szuka chętnych do pracy. Mężczyzna był kolejną osobą, która zadzwoniła w sprawie zatrudnienia. Tyle że firma ani nie ogłasza się w internecie, ani nie prowadzi tam własnej strony.
Zniesmaczony kandydat próbował po raz ostatni odezwać się do rekruterki. Konto użytkownika było jednak nieaktywne. - Kobieta wyparowała - pomyślał. - Dobrze, że nie zdążyła na nic naciągnąć.
