Zresztą nauka sama czasem pośliźnie się na skórce od banana, a potem robi dobra minę do złej gry. Kiedyś na przykład zdarzyło mi się opisywać historię guru pewnego egzotycznego bractwa, którego zapuszkowano za groźby karalne. Tyle że podczas postępowania karnego sąd zwrócił się o dwie niezależne ekspertyzy. I jednemu profesorowi psychiatrii wyszło, że nasz guru jest zdrów jak ryba, a drugiemu – że to przypadek najcięższego kalibru.
Teraz to samo. Kilka dni temu czytałem, że Ministerstwo Zdrowia postawiło na amantadynie krzyżyk, a doktor Bodnar wyszedł na nieuka i bufona. Badanie przeprowadzono na Śląsku, ale brała w nim udział również bydgoska pulmunologia. Minął dzień i pojawiły się kolejne wyniki – tym razem z Lublina, że owszem, jest „trend w kierunku skuteczności”. I bądź tu człowieku mądry. Istnieje prawdopodobieństwo, że fenomen amantadyny polega na tym, że pigułki leczą wyznawców jednej opcji politycznej, a szkodzą ich oponentom. W każdym razie za wcześnie jeszcze, żeby doktora Bodnara wynosić na ołtarze i za wcześnie, żeby jego wizerunek nakłuwać szpilkami. Apeluję więc o rezerwę i dystans tym bardziej, że sam ostatnio dałem się wrobić w nieskuteczne terapie.
Otóż bywam często na basenie wyposażonym w dobrodziejstwo jacuzzi. Trafiło mi się niedawno towarzystwo dwóch szczawików z późnej podstawówki, którzy wdali się ze sobą w dyskusję - jak nakłonić dziewczynę do nastroju łóżkowego. No więc strzygę uszami, udając starcze ćwiczenia na kregosłup. Tymczasem ten bardziej doświadczony: "Najważniejsze, żeby ona patrzyła ci w usta. To już połowa sukcesu. Wówczas ty głaszczesz ją za uchem i powinno wystarczyć”. Psiakrew, nie ma jak kontakty z młodymi! Uskrzydlony pędzę do domu, każę żonie patrzeć sobie w usta, drapię ją za uchem. I nic! Ona - że woli mi spojrzeć w portfel.
Strzeżcie się dezinformacji!
