Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gracjanek zmarł na stole operacyjnym. Jego rodzice od 12 lat walczą o ukaranie winnych

Maciej Czerniak, [email protected], tel. 52 326 31 41
Gracjan miał trzy lata. Zmarł podczas rutynowego zabiegu. Justyna Kłos chce, by prawda o śmierci jej synka ujrzała światło dzienne. Ktoś chce, by odwołała swoje zeznania.
Gracjan miał trzy lata. Zmarł podczas rutynowego zabiegu. Justyna Kłos chce, by prawda o śmierci jej synka ujrzała światło dzienne. Ktoś chce, by odwołała swoje zeznania. archiwum Justyny Kłos, Andrzej Muszyński
Po 12 latach walki o ukaranie winnych śmierci 3-letniego Gracjana jego rodzice dostają pogróżki. Nikt nie mówi tego wprost, ale między wierszami można wyczytać pytanie: Czy tak właśnie działa opacznie rozumiana lekarska solidarność?
Gracjan miał trzy lata. Zmarł podczas rutynowego zabiegu.
Gracjan miał trzy lata. Zmarł podczas rutynowego zabiegu. Archiwum Justyny Kłos

Gracjan miał trzy lata. Zmarł podczas rutynowego zabiegu.
(fot. Archiwum Justyny Kłos)

"Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że nagranie, które załączam, zdobyłem zupełnie przypadkiem. Wiem, że póki miał je chirurg, nie chciał go ujawniać, żeby Pani nie pogrążać".

Odpuść sobie

Maila zaczynającego się tymi słowami dostała Justyna Kłos, matka Gracjana. Chłopiec w roku 2002 był operowany w prywatnej przychodni Medic w Bydgoszczy. Zabieg usunięcia stulejki i sprowadzenia jąderka z jamy brzusznej, który powszechnie uznawany jest za prosty, wręcz rutynowy, skończył się śmiercią dziecka. Od tamtego momentu prokuratura, sądy, a przede wszystkim rodzice, szukają odpowiedzi na pytanie: kto zawinił?

- Poprosiłam siostrę, żeby sprawdziła moją skrzynkę - Justyna Kłos wspomina dzień na początku stycznia. - Poszła do komputera, po chwili słyszę krzyk: Dlaczego kazałaś mi to zrobić?! Zobacz, co dostałaś!

"Ja uczciwie uprzedzam, nagranie trafi do sądu, bo treść informacji o rzekomym pani spotkaniu z chirurgiem nie tylko jest fałszywym zeznaniem. Co prawda zaznaczam, że nie jestem prawnikiem, ale (...) będę się domagał, by opublikowali treść nagrania i to, co Pani skłamała" - napisał autor listu. Nie przedstawił się. Anonim podpisano tylko wymyślonym, nic nie mówiącym nickiem.
Nagranie, o którym mowa, już trafiło do sądu. Nie wysłał go tam jednak autor maila. Zrobiła to sama Justyna. To był jej pierwszy krok po otrzymaniu anonimu.

- Uważałam, że to było konieczne. Nie dam się zastraszać. W załączniku znajduje się faktycznie nagranie rozmowy, którą odbyłam z dr. Markiem M. w 2008 roku w Nakle. Tylko, że wtedy w gabinecie byliśmy sami. Nikt inny nie mógł tego rejestrować.

Justyna dodaje: - Nagranie jest posklejane z kilku fragmentów. Przez większość czasu mówi doktor, na końcu tylko dodano kilka słów, które wypowiedziałam sama. To słowa podziękowania za spotkanie. Ze środka wycięto między innymi fragment, w którym M. mówił o własnym dziecku. I o tym, jak cierpiałby, gdyby je stracił. Autor listu mówi do mnie wprost: odpuść sobie, daj spokój już z tą sprawą.

Pożegnanie

Dr Marek M. jest chirurgiem. To on 13 września 2002 roku w Medicu operował Gracjana. Czy możliwe, by po tak długim czasie pamiętać minuta po minucie, co zdarzyło się tego feralnego dnia? Justyna Kłos i Grzegorz Mróz pamiętają. Ta data wyryła bolesne, parzące piętno w ich pamięci i sercach.

- O godzinie 7 mieliśmy być w klinice. Pamiętam, że jeszcze w drodze, gdy jechaliśmy na zabieg, popędzałam męża; bałam się, że się spóźnimy - wspomina matka. Do tej pory, gdy rozmawialiśmy o anonimowym liście, który otrzymała, sprawiała wrażenie osoby silnej. Takiej, którą bolesne przeżycia uczyniły mocniejszą, bardziej odporną na przeciwności. Zupełnie, jakby ból związany z tragedią sprzed lat przekuła w mocny pancerz. Teraz trzęsie się jej broda, głos łamie, a po policzku spływa łza.

- Weszliśmy do przychodni, skierowano nas na piętro. Lekarz przewertował książeczkę zdrowia dziecka, osłuchał i powiedział, że mamy zejść na dół. Tam będzie pielęgniarka i pani anestezjolog. No to poszliśmy. Anestezjolog zapytała, czy dziecko jest zdrowe i ile waży. Powiedziałam, że wydaje mi się około trzynastu kilogramów. Ale dokładnie to nie wiem, bo tyle ważył ostatnio. Powiedziała tylko, że syn ma bardzo ładne oczka. Wtedy pożegnaliśmy się z Gracjankiem, którego lekarka zabrała już na salę operacyjną.

Zobacz także: Śmierć 3-letniego Gracjanka znów na wokandzie. Sąd uchylił wyrok skazujący lekarza
W czasie operacji Justyna czekała przed salą, jej mąż Grzegorz wyrwał się, żeby załatwić sprawy z dokumentami jego firmy. Wtedy właśnie rozkręcał swój biznes. Jego firma budowlana działa do dzisiaj. Umówili się z żoną, że wróci do kliniki przed końcem operacji synka.

- W czasie operacji, około dziesiątej, może jedenastej coś się zaczęło dziać - wspomina Justyna. - Ludzie wychodzili i wracali na salę operacyjną. Około południa wyszedł do mnie lekarz i powiedział, że jąderka nie zlokalizowano, że Gracjanek będzie mógł być normalnie kąpany, że będzie mógł jeździć na rowerku. I dodał, że za chwilę będę mogła przytulić synka, bo przeniesie go na salę wybudzeń. I wtedy wszystko się zaczęło.

Z sali wybiega lekarka anestezjolog. - Pyta mnie, czy powiedziałam wszystko na temat stanu zdrowia dziecka. A ja na to, że odpowiedziałam przecież na wszystkie jej pytania. Przedtem lekarzowi jeszcze mówiłam, że Gracjan zaraz po urodzeniu miał problemy, że miał zamartwicę, 4 punkty w skali Apgar... Nie zapomnę potem wezwanego na miejsce policjanta i jego rozmowy z szefem kliniki. Padło zdanie: "Pacjent nam odjechał".

Grzegorz Mróz: - Najgorszemu wrogowi nie życzę tego, co czułem. Trzymałem syna w rękach i czułem, jak robi się zimny, jak sztywnieją mu rączki, nóżki... Czułem, jak umiera.

Justyna: - Na sali operacyjnej po zabiegu siedział dr M. Płakał.

Furia

Trzy lata później, rok 2005. Przed gmachem Ministerstwa Sprawiedliwości w Warszawie do płotu przykuł się Grzegorz.

- Miałem dość. Wziąłem łańcuch, kłódkę i powiedziałem sobie, że nie ruszę się stamtąd, dopóki nie wyjdzie do mnie Zbigniew Ziobro, do którego napisałem przedtem już trzy listy. Wyrzuciłem wszystko, co mi leżało na sercu, bo śledztwa i proces w Bydgoszczy nie przybliżały nas w ogóle do prawdy, do odpowiedzi na pytanie: kto jest winny śmierci mojego dziecka?

Ziobro, który wtedy był szefem resortu sprawiedliwości i prokuratorem generalnym, tak samo jak nie odpowiedział na listy Grzegorza, tak też nie wyszedł przed gmach, by się z nim spotkać.

- Przyszli funkcjonariusze BOR-u, wzięli mnie pod pachy. Byłem pewien, że zostanę zatrzymany co najmniej na czterdzieści osiem godzin. Zamiast z Ziobrą, udało mi się porozmawiać z prokuratorem krajowym, Januszem Kaczmarkiem.

Przeczytaj również: 12-letnia Amanda wybudziła się ze śpiączki [wideo]

Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Resortowe pismo poprzez prokuraturę w Gdańsku trafiło do Bydgoszczy. Na sali sądowej w procesie anestezjolog Reginy G., oskarżonej o zaniedbania i spowodowanie śmierci Gracjanka, pojawił się prokurator-obserwator. Sprawa zakończyła się w 2007 roku uniewinnieniem pani doktor.

Rok później jednak prokuratura kieruje do sądu nowy akt oskarżenia. Tym razem wobec doktora Marka M. Teraz to on odpowiada za spowodowanie śmierci dziecka. W 2012 roku zapadł wyrok - dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć.

Z werdyktu w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy ani prokurator, ani rodzice Gracjanka nie są zadowoleni. Pierwszy żądał, by sąd zakazał lekarzowi wykonywania zawodu, a Justyna i Grzegorz nie odczuli, by lekarz przyznał wprost, że popełnił błąd.

Trwający obecnie proces z apelacji jest już trzecim. Jak to możliwe, że po tylu latach nadal nie ustalono winnego śmierci dziecka?

- Winnych będę ścigał tak długo aż jasno przyznają, że popełnili błąd - mówi Grzegorz. - Mam wrażenie, że wiecznie odraczane rozprawy, przedłużanie całego postępowania zmierza ku przedawnieniu tego przestępstwa. Do tej pory nie miałem takiego odczucia, ale jeśli któryś sędzia będzie dawał sygnały, że jest jakoś powiązany ze sprawą, to posunę się nawet do tego, że posądzę go o matactwa. Nawet jeśli konieczne będzie skierowanie sprawy do Strasburga.

Znieczulenie

Już w pierwszym procesie sąd zlecał kilka opinii biegłych. Trzy odnosiły się do użycia przez medyków środka znieczulającego podczas zabiegu usunięcia stulejki u Gracjanka.

Prof. dr Ewa Mayzner-Zawadzka z Akademii Medycznej w Warszawie, krajowy konsultant w dziedzinie anestezjologii już w 2006 roku wydała opinię druzgocącą wobec działań lekarzy Medica. Zaznaczyła wprawdzie, że nie było przeciwwskazań do zabiegu. Jednocześnie jasno podkreśliła: "3-letnie dziecko ważące 13 kg powinno otrzymać od 1,5 do 2,6 ml bupiwakainy. Można przypuszczać, że lekarz podał blokadę z ok. 10 ml półprocentowej bupiwakainy."

Z ekepertyzy Mayzner-Zawadzkiej wynika zatem, że 3-latek otrzymał dawkę znieczulenia około pięć razy większą, niż powinien.

Bupiwakaina to środek stosowany powszechnie w zabiegach, służy do znieczulenia miejscowego. U Gracjana Mroza użyto jej podczas zabiegu usunięcia stulejki. Natomiast operacja wyprowadzenia jądra do moszny, którą chłopiec przeszedł tego samego dnia krótko przed usunięciem stulejki, została przeprowadzona pod narkozą.

Inną teorią mającą wyjaśnić przyczynę śmierci dziecka była ta mówiąca, że bupiwakaina była podana zbyt szybko po narkozie i weszła z nią w reakcję.

Dwa światy

Na ostatniej styczniowej rozprawie doktora M., sąd zlecił policji ustalenie numeru IP autora maila, którego otrzymała niedawno Justyna. Lekarz nie przyznał się do wysłania pogróżek.

Grzegorz też czuje się naciskany. - Po jednej z rozpraw jesienią odebrałem telefon. Głos: "Pan Grzegorz Mróz? Pan jest ojcem Gracjana? Niech pan sobie da już z tym spokój. Tyle już pan stracił." Zapytałem: "Ty mnie straszysz? Kto cię przysłał? Dr M?" Rozłączył się.

Justyna i Grzegorz nie są już razem. Założyli nowe rodziny. Jeszcze przed zabiegiem w Medicu byli w separacji.

- Mieliśmy jednak wspólny cel: wychować naszego syna.

Ona mieszka w Brodnicy, on w Mroczy. Grzegorz mówi, że jedyną pamiątką po synu jest teraz jego firma. Swoje przedsiębiorstwo nazwał Grac-Bud.

- Niektórzy wspólnicy już wiedzą, skąd ta nazwa. Inni się domyślają.
Nie utrzymują ze sobą kontaktów. Te, które następują sporadycznie, sprowadzają się do spotkań na sali sądowej. Łączy ich wtedy jeden wspólny cel.

Justyna ostatnie 12 lat wspomina jako koszmar.

- Dwa razy próbowałam sobie odebrać życie. Nałykałam się tabletek. Tęskniłam za Gracjankiem, chciałam do niego - opowiada. - Uratowali mnie bliscy, znajomi.

Trzy lata temu otworzyła pierogarnię. Nazwała ją "Pod Aniołem": - Nie muszę chyba mówić, kto jest tym aniołkiem.

Justyna próbuje zracjonalizować śmierć dziecka: - Wierzę, że moim celem jest sprawić, by inni rodzice nie przeżyli tego, co ja. Dlatego walczę o prawdę. A winnym nie dam satysfakcji.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska