- Siedzimy po kilka godzin na korytarzu czekając na jakąkolwiek informację o stanie swoich bliskich - twierdzą krewni chorych.
Do naszej redakcji zgłosiła się kobieta, która kilka dni temu zawiozła na oddział ratunkowy grudziądzkiej lecznicy swojego schorowanego ojca.
- Na badania wzięto go około południa, a mnie kazano czekać. Nikt z personelu nie powiedział jak długo badania mogą potrwać - mówi zdenerwowana kobieta. - Bez żadnej informacji co się dzieje z moim ojcem spędziłam na korytarzu prawie 10 godzin. Obok mnie siedzieli krewni innych chorych, również po kilka godzin. Przecież w tym czasie mogłam załatwić swoje sprawy na mieście, albo wrócić do domu.
Kobieta twierdzi również, że próbowała wejść na oddział aby się czegoś dowiedzieć o stanie ojca, ale ją wyproszono.
To, że na oddziale ratunkowym grudziądzkiej lecznicy tworzy się "zator" przyznaje Marek Nowak, jej dyrektor.
- Jest problem. Ale wynika on z tego, że na oddział przyjeżdża wielu pacjentów, którzy powinni być przyjmowani w swoich przychodniach. My zaś mamy przyjmować, tylko najcięższe przypadki. W rzeczywistości przyjmujemy wszystkich - mówi Marek Nowak.
Kobieta, która wiele godzin spędziła na korytarzu, zdaniem Marka Nowaka, powinna do niego złożyć skargę na personel oddziału.
- Rozpatrzę ją niezwłocznie, nie sądzę jednak żeby krewnej pacjenta nie pozwolono wejść na oddział - dodaje dyrektor Nowak.