- Wspaniała promocja piłki nożnej, rodzinna atmosfera na trybunach, kulturalny doping. Taki mógłby być finał Pucharu Polski w Bydgoszczy?
- Mógłby, ale oglądaliśmy smutny obraz, który wpisuje się doskonale w krajobraz całej polskiej piłki nożnej. Takich mamy kibiców, choć oczywiście nie wszystkich, takich działaczy, taką organizację najpoważniejszych imprez. My cały czas przechodzimy transformację sportową, wciąż szukamy drogi do nowoczesnego futbolu. Do jej końca jest, niestety, daleko.
- Trudno to jednak zrozumieć. Kibice z Warszawy i Poznania przyjechali do Bydgoszczy, żeby wywołać awanturę?
- Nie zamierzam nikogo bronić, ale nie powinniśmy generalizować. Większość fanów przyjechała na finał dla sportowych emocji, chcieli pokazać, że potrafią lepiej wspierać swój zespół niż kibice przeciwnika. Problem w tym, że słabsza kontrola, brak doświadczonej ochrony przyciągają także zwykłych chuliganów.
- Nie jesteś zwolennikiem sięgania po wzorce z Anglii, ale tam skutecznie poradzono sobie z chuligaństwem na trybunach.
- W Anglii chuligaństwo miało zupełnie inne źródło. Nie było rozbudowanych organizacji, ale zwykła hołota, która się upijała i wywoływała awantury. Nad czymś takim znacznie łatwiej zapanować. W Polsce potrzebne są głębsze rozwiązania, ale nie ma kto wprowadzić nowego porządku. PZPN? Grzegorz Lato czy Zdzisław Kręcina nie są żadnymi autorytetami dla kibiców. Rząd? Słyszałem już pomysły kilku ministrów i jak zwykle nie mają większego sensu. Rząd nawet nie potrafi właściwie zdiagnozować problemu, nie wspominając już o znalezieniu lekarstwa. Zadajmy sobie podstawowe pytanie: ilu chuliganów policja zatrzymała w trakcie zamieszek w Bydgoszczy? Od tego powinniśmy zacząć.
Cały wywiad w dzisiejszym wydaniu "Gazety Pomorskiej"
Czytaj e-wydanie »