https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Horror w rodzinnym domu dziecka pod Chojnicami. Trwa proces. Urzędnicy - nic nie wiedzieliśmy!

Anna Klaman
Andrzej Gąsiorowski, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy w Rodzinie
Andrzej Gąsiorowski, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy w Rodzinie Anna Klaman
- To było świństwo, co ten człowiek robił... - powiedział wczoraj na sesji starosta Stanisław Skaja. - W środę Sąd Rejonowy w Chojnicach przesłuchiwał świadków. Sprawa jest utajniona, zarzuty poważne - wykorzystywanie seksualne.

Wszystko dziać się miało przez lata w rodzinnym domu dziecka w jednej z miejscowości w gminie Chojnice. Ludzie we wsi nie wierzą, co widzą - dopiero, co oglądali reportaż w programie "Interwencje" Telewizji Polsat, a mężczyzna, o którym tyle złego tam usłyszeli - jest już na wolności.

Wyszedł przed Wielkanocą. Decyzję taką podjął sąd - nie przedłużył aresztu. - Nie zgadzaliśmy się z tym postanowieniem, złożyliśmy zażalenie, ale zostało odrzucone - mówi "Pomorskiej" prokurator rejonowy Mirosław Orłowski.
Pisaliśmy wcześniej o sprawie. Wykorzystane seksualnie (akt oskarżenia-red.) miały być dwie dziewczynki - wychowanki. Starsza z dziewcząt podobno została skrzywdzona po raz pierwszy, gdy miała 12 lat! Po raz pierwszy o sprawie organa ścigania dowiedziały się w 2012 r. Wtedy jednak postępowanie umorzono. Powód - słowo przeciw słowu. Brak dowodów.

Przypomnijmy, prokurator Orłowski przyznał w rozmowie z "Pomorskąże owe umorzenie było błędem. Cóż, gdyby stało się inaczej i dogłębnie wyjaśniono sprawę, w akcie oskarżenia nie figurowałaby druga pokrzywdzona, bo placówkę opiekuńczą ostatecznie by zamknięto. A dzieci trafiły tam ponownie. I to decyzją sądu.
Oskarżony to starszy człowiek po 60. Jak na wczorajszej powiatowej sesji mówił, wywołany do odpowiedzi, Andrzej Gąsiorowski, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Chojnicach, to była długo dla jego instytucji wzorcowa rodzina. Tak wzorcowa, że to tam wcześniej jeździła telewizja, by nakręcić reportaż.

https://pomorska.pl/w-rodzinnym-domu-dziecka-w-gminie-chojnice-mialy-miec-opieke-byly-krzywdzone-i-molestowane/ar/12748132

Wygląda na to, że system pieczy zastępczej w powiecie nie działał. Popełniano zbyt wiele błędów, i to na wielu etapach.
Gąsiorowski mówił radnym, że w 2013 r. (sprawa pierwszej wychowanki-red.) po umorzeniu postępowania, sąd w ciągu zaledwie tygodnia wydał postanowienie o powrocie zabranych dzieci do rodziny. - Stało się to z uzasadnieniem - dla dobra dzieci - podkreślał Gąsiorowski.
Kolejne lata i nikt nic nie zauważył? Dyrektor mówił, że PCPR objął rodzinę szczególnym nadzorem - dostała m.in. koordynatora.
Były ponoć m.in. rozmowy indywidualne, a dzieci otrzymały informację, gdzie i do kogo mogą zadzwonić w razie kłopotów. - Takiego zgłoszenia nie było - powtarzał Gąsiorowski.

I za przykład dobrej interwencji podał niedawną sytuację z matką zastępczą. Był telefon - jeszcze przed przybyciem dziecka ze szkoły, że jest pijana.
Pracownicy pojechali, skontrolowali. Tak - była nietrzeźwa.
Ale wczoraj Gąsiorowski, składając szerokie sprawozdanie, powiedział także: - W tej rodzinie (o której piszemy-red.) było także nauczanie indywidualne z Zespołu Szkół Specjalnych. Przyjeżdżał nauczyciel. Gdyby cokolwiek złego się działo, to jakieś informacje, by zostały przekazane...Nie jest jasne, jak należy interpretować to wypowiedziane zdanie, skoro akt oskarżenia jest w sądzie, trwa proces, a starosta Stanisław Skaja, który zna materiały, skomentował:To było świństwo, co robił ten człowiek.
W PCPR nie poczuwają się do zaniedbań. Jak mówi dyrektor - dopóki pokrzywdzeni się nie zgłoszą, to takich spraw nie da się wykryć. Bo nie ma widocznych obrażeń jak wtedy, gdy dochodzi do przemocy fizycznej...

Cera idealna. Czy warto używać kosmetyków z witaminą C?

Źródło:
TVN

Komentarze 5

Komentowanie zostało tymczasowo wyłączone.

Podaj powód zgłoszenia

m
miesz.

We wrześniu 2013 roku światło dzienne ujrzał dramat podopiecznych jednego z rodzinnych domów dziecka nieopodal Chojnic. Jedna z podopiecznych uciekła wówczas z placówki i powiadomiła policję, że była molestowana przez swojego zastępczego ojca Mieczysława B.

 

- Opowiedziałam całą historię policji, wszyściutko - opowiadała pani Monika

Śledztwo jednak umorzono, bo pani Monika wycofała swoje zeznania. Zrobiła to, ponieważ tylko ona trafiła później do innej rodziny zastępczej. Pod opieką państwa B. pozostała dwójka jej chorego rodzeństwa oraz sześcioro innych dzieci. Między innymi 13-letnia wówczas Lucyna.

 

"Pierwszy raz zgwałcił mnie w samochodzie"

 

- To się właściwie zaczęło od tego jak wepchnął mi język do ust. Miałam około 13 lat. Od tamtej chwili cały czas mówił, że mnie kocha. Dziwne to było, nie wiedziałam, co zrobić. Tak jak byłam rozbrykanym dzieckiem, tak pomału zaczęłam tracić radość - powiedziała 18-letnia dziś Lucyna reporterowi "Interwencji".

 

Jak twierdzi, Mieczysław B. wielokrotnie ją zgwałcił.

 

- Pierwszy raz w samochodzie. Skończyłam wcześniej szkołę i miałam zostać w świetlicy, ale on po prostu przyjechał po mnie. Pojechaliśmy do lasu. To było może rok po tym, jak była ta cała akcja z Moniką. Ja nikomu tego nie chciałam mówić, bo strasznie się bałam. On każdą sytuację wykorzystywał. Jak jego żona spała, np. drzemkę popołudniową sobie robiła, czy jak nikogo w domu nie było - wspominała.

 

"Zrobiono wiele, żeby to wyjaśnić"

 

Dziewczyna, kiedy tylko skończyła 18 lat i opuściła rodzinny dom dziecka, złożyła zawiadomienie w prokuraturze. Śledczy przy tej okazji wznowili również wcześniej umorzone postępowanie z 2013 roku w sprawie pani Moniki, a Mieczysław B. został aresztowany.

 

- Mniemam, że prokurator zrobił wszystko, aby wyjaśnić sytuację wówczas, czyli w 2013 roku, jak i teraz. Takich spraw się nie lekceważy, tym bardziej, że doniesienie dotyczyło placówki wychowawczej. W mojej ocenie zrobiono wiele, żeby to wyjaśnić - przekonywał Stanisław Kaszubowski z Prokuratury Rejonowej w Chojnicach.

 

W połowie marca, mimo wyraźnego sprzeciwu prokuratury, sąd zdecydował, że Mieczysław B. na wyrok może oczekiwać na wolności. Obie pokrzywdzone przez niego kobiety są przerażone.

 

- Nie było nikogo. Byłyśmy skazane tylko na siebie: albo się zabijemy, albo będziemy żyć. Ja zdecydowałam się, że będę żyć, będę mówić, bo nie chcę, żeby za chwilę kolejne osoby, kolejne dzieci, skończyły jak my - mówi pani Monika.

 

m
miesz.

We wrześniu 2013 roku światło dzienne ujrzał dramat podopiecznych jednego z rodzinnych domów dziecka nieopodal Chojnic. Jedna z podopiecznych uciekła wówczas z placówki i powiadomiła policję, że była molestowana przez swojego zastępczego ojca Mieczysława B.

 

- Opowiedziałam całą historię policji, wszyściutko - opowiadała pani Monika

Śledztwo jednak umorzono, bo pani Monika wycofała swoje zeznania. Zrobiła to, ponieważ tylko ona trafiła później do innej rodziny zastępczej. Pod opieką państwa B. pozostała dwójka jej chorego rodzeństwa oraz sześcioro innych dzieci. Między innymi 13-letnia wówczas Lucyna.

 

"Pierwszy raz zgwałcił mnie w samochodzie"

 

- To się właściwie zaczęło od tego jak wepchnął mi język do ust. Miałam około 13 lat. Od tamtej chwili cały czas mówił, że mnie kocha. Dziwne to było, nie wiedziałam, co zrobić. Tak jak byłam rozbrykanym dzieckiem, tak pomału zaczęłam tracić radość - powiedziała 18-letnia dziś Lucyna reporterowi "Interwencji".

 

Jak twierdzi, Mieczysław B. wielokrotnie ją zgwałcił.

 

- Pierwszy raz w samochodzie. Skończyłam wcześniej szkołę i miałam zostać w świetlicy, ale on po prostu przyjechał po mnie. Pojechaliśmy do lasu. To było może rok po tym, jak była ta cała akcja z Moniką. Ja nikomu tego nie chciałam mówić, bo strasznie się bałam. On każdą sytuację wykorzystywał. Jak jego żona spała, np. drzemkę popołudniową sobie robiła, czy jak nikogo w domu nie było - wspominała.

 

"Zrobiono wiele, żeby to wyjaśnić"

 

Dziewczyna, kiedy tylko skończyła 18 lat i opuściła rodzinny dom dziecka, złożyła zawiadomienie w prokuraturze. Śledczy przy tej okazji wznowili również wcześniej umorzone postępowanie z 2013 roku w sprawie pani Moniki, a Mieczysław B. został aresztowany.

 

- Mniemam, że prokurator zrobił wszystko, aby wyjaśnić sytuację wówczas, czyli w 2013 roku, jak i teraz. Takich spraw się nie lekceważy, tym bardziej, że doniesienie dotyczyło placówki wychowawczej. W mojej ocenie zrobiono wiele, żeby to wyjaśnić - przekonywał Stanisław Kaszubowski z Prokuratury Rejonowej w Chojnicach.

 

W połowie marca, mimo wyraźnego sprzeciwu prokuratury, sąd zdecydował, że Mieczysław B. na wyrok może oczekiwać na wolności. Obie pokrzywdzone przez niego kobiety są przerażone.

 

- Nie było nikogo. Byłyśmy skazane tylko na siebie: albo się zabijemy, albo będziemy żyć. Ja zdecydowałam się, że będę żyć, będę mówić, bo nie chcę, żeby za chwilę kolejne osoby, kolejne dzieci, skończyły jak my - mówi pani Monika.

 

 

m
miesz.

We wrześniu 2013 roku światło dzienne ujrzał dramat podopiecznych jednego z rodzinnych domów dziecka nieopodal Chojnic. Jedna z podopiecznych uciekła wówczas z placówki i powiadomiła policję, że była molestowana przez swojego zastępczego ojca Mieczysława B.

 

- Opowiedziałam całą historię policji, wszyściutko - opowiadała pani Monika

Śledztwo jednak umorzono, bo pani Monika wycofała swoje zeznania. Zrobiła to, ponieważ tylko ona trafiła później do innej rodziny zastępczej. Pod opieką państwa B. pozostała dwójka jej chorego rodzeństwa oraz sześcioro innych dzieci. Między innymi 13-letnia wówczas Lucyna.

 

"Pierwszy raz zgwałcił mnie w samochodzie"

 

- To się właściwie zaczęło od tego jak wepchnął mi język do ust. Miałam około 13 lat. Od tamtej chwili cały czas mówił, że mnie kocha. Dziwne to było, nie wiedziałam, co zrobić. Tak jak byłam rozbrykanym dzieckiem, tak pomału zaczęłam tracić radość - powiedziała 18-letnia dziś Lucyna reporterowi "Interwencji".

 

Jak twierdzi, Mieczysław B. wielokrotnie ją zgwałcił.

 

- Pierwszy raz w samochodzie. Skończyłam wcześniej szkołę i miałam zostać w świetlicy, ale on po prostu przyjechał po mnie. Pojechaliśmy do lasu. To było może rok po tym, jak była ta cała akcja z Moniką. Ja nikomu tego nie chciałam mówić, bo strasznie się bałam. On każdą sytuację wykorzystywał. Jak jego żona spała, np. drzemkę popołudniową sobie robiła, czy jak nikogo w domu nie było - wspominała.

 

"Zrobiono wiele, żeby to wyjaśnić"

 

Dziewczyna, kiedy tylko skończyła 18 lat i opuściła rodzinny dom dziecka, złożyła zawiadomienie w prokuraturze. Śledczy przy tej okazji wznowili również wcześniej umorzone postępowanie z 2013 roku w sprawie pani Moniki, a Mieczysław B. został aresztowany.

 

- Mniemam, że prokurator zrobił wszystko, aby wyjaśnić sytuację wówczas, czyli w 2013 roku, jak i teraz. Takich spraw się nie lekceważy, tym bardziej, że doniesienie dotyczyło placówki wychowawczej. W mojej ocenie zrobiono wiele, żeby to wyjaśnić - przekonywał Stanisław Kaszubowski z Prokuratury Rejonowej w Chojnicach.

 

W połowie marca, mimo wyraźnego sprzeciwu prokuratury, sąd zdecydował, że Mieczysław B. na wyrok może oczekiwać na wolności. Obie pokrzywdzone przez niego kobiety są przerażone.

 

- Nie było nikogo. Byłyśmy skazane tylko na siebie: albo się zabijemy, albo będziemy żyć. Ja zdecydowałam się, że będę żyć, będę mówić, bo nie chcę, żeby za chwilę kolejne osoby, kolejne dzieci, skończyły jak my - mówi pani Monika.

 

 

m
miesz.

od 2011 były skargi ale urzędnicy nic nie widzieli i dalej molestował pedofil 

m
miesz.

wymysł po-lszewi z tymi domami 

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska