Czytelnicy regularnie skarżą się, że nawet świeżo remontowane jezdnie i chodniki zapadają się. Drogowcy często tłumaczą to prowadzonymi po remontach pracami wodociągowców, energetyków czy gazowników. - Powinni dopilnować, by wykonawcy zostawili nawierzchnię w dobrym stanie - zżymają się na te tłumaczenia bydgoszczanie, a przedstawiciele ZDMiKP zapewniają, że wszystkie inwestycje w pasie drogowym są przez nich odbierane.
Przyjrzeliśmy się więc, jak wygląda odbiór w praktyce. Wybór padł na ul. Ostroroga, Kosińskiego i Drzymały na Jarach. Na łącznej długości ok. 1,3 km wymieniano tu instalację wodociągową. Odbioru nawierzchni po zakończeniu prac dokonywał insp. Bogumił Grenz z Wydziału Zarządzania Pasem Drogowym, który przedstawiał swoje uwagi przedstawicielom wykonawcy, firmy ZRUG. - Pas drogowy powinien być odtworzony w pierwotnej formie, według naszych zaleceń - tłumaczył.
Procedura rozpoczęła się od kontroli dokumentów. - Sprawdzamy czy są wszystkie atesty, zezwolenia, porównujemy wyniki badań (m.in. zagęszczenie gruntu, rozmiar nierówności - red.) własnych i zleconych przez wykonawcę - wskazywał inspektor, by po krótkiej analizie stwierdzić, że dokumentacja jest kompletna i prowadzona poprawnie.
Potem nadszedł czas na sprawdzenie stanu nawierzchni w praktyce. Drogowiec co kilka metrów przystawał i poziomnicą mierzył nierówności podłużne i poprzeczne. - To niedopuszczalne - rzucał co chwilę w stronę wykonawców, bo nierówności w wielu miejscach przekraczały tolerancję 8 mm dla nawierzchni polbrukowej.
Inne powtarzające się uwagi dotyczyły zniszczonych kostek (nakaz wymiany) i braku zamulenia, czyli niezwiązanej ziemi między nimi. - To trzeba poprawić - instruował Bogumił Grenz, a wykonawcy zapewniali, że wymaga to czasu i deszczu. Większość uwag przyjmowali jednak z pokorą, choć za przesadzone uznali pretensje o zabrudzenia olejem z aut. - Gdybyśmy zamknęli ulicę, byłoby czysto - odpierał z ironią Daniel Górecki, kierownik robót.
Różnica zdań pojawiła się też przy nierównej asfaltowej łacie na skrzyżowaniu ul. Ostroroga i Władysława IV, ale prawdziwa burza rozpętała się podczas sprawdzania gruntowej części ul. Kosińskiego. Chodziło o brak utwardzenia na całej długości prowadzonych prac. - Tak nie może być, bo będzie błoto i auta się zakopią - wskazywał Bogumił Grenz. Wykonawcy zapewniali, że wysypali nawierzchnię tzw. odsiewkami (drobnymi kamieniami), ale inspektor pouczał, że powinien być to kamień z odzysku. - Nie ma nic takiego w zaleceniach - próbował walczyć kierownik robót, ale odwołania nie było.
Bogumił Grenz nie przyjmował także tłumaczeń, że "w zamian" wykonawcy utwardzili środkową część drogi. - Dzięki temu auta jadą prawie, jak po asfalcie, a wcześniej w ogóle nie dało się tędy jeździć - zachwalał Daniel Górecki , ale drogowiec tłumaczył, że to nie było w ich gestii, a tego co było, nie zrobili.
Ostatecznie prace nie zostały odebrane i wykonawcom nakazano poprawki. Ci, choć przyznawali, że większość uwag była słuszna, dziwili się tak skrupulatnej i długiej (4,5 godziny) kontroli. - Zawsze jesteśmy tak skrupulatni, żeby uniknąć kłopotów w przyszłości - zapewniał nas Bogumił Grenz w odpowiedzi czy była to pokazówka na użytek Gazety Pomorskiej.