Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jakie będzie życie po pandemii? Izolacja, kwarantanna czy dystans społeczny już nie są nam obce

Karina Obara
Karina Obara
Szczepionki mogą nam pomóc, ale wirus i tak zostanie z nami na długo
Szczepionki mogą nam pomóc, ale wirus i tak zostanie z nami na długo Łukasz Kaczanowski
W historii świata był już homo sowieticus, powstały przez plagę komunizmu, który po tym, co przeżył, mierzył się z konsekwencjami traumy całe późniejsze życie. Czy po pandemii koronawirusa ukształtuje się nowy człowiek na wzór homo covidusa?

Zobacz wideo: Nowe objawy koronawirusa. To musisz wiedzieć

Jacy z pandemii wyjdziemy, z czym będziemy się mierzyć, co ona z nami zrobi? Jak będziemy mogli sobie poradzić z tą kondycją? Takie pytania zadaje sobie przez ostatnie trudne miesiące wielu obserwatorów życia społecznego. Po co? Aby pospieszyć światu na ratunek, gdy wirus zelży, ale pozostawi po sobie spustoszenie w naszych umysłach i sercach.

Zdaniem dr Moniki Dejneckiej, filozofki z WSB w Bydgoszczy nikt już nie wątpi, że po pandemii nie będziemy tacy sami jak przed nią. Powszechnym doświadczeniem stała się izolacja, kwarantanna czy dystans społeczny – pojęcia do tej pory egzotyczne, zarezerwowane dla postaci z książek czy odważnych podróżników, o których czytaliśmy w gazetach. Nasza mobilność uległa gwałtownemu ograniczeniu, a świat nagle rozdzielił osoby oddalone choćby tylko jedną granicą na bardzo długi czas.

- Nawet bliskość drugiego człowieka, dotychczas wartościowana niemal wyłącznie pozytywnie, nabrała znacznie więcej odcieni szarości – mówi dr Dejnecka. - Przedefiniowaliśmy też ideę samotności. Niektórzy odkryli, że żyjąc jak samotna wyspa mają wokół mnóstwo życzliwych osób. Inni poczuli się samotni we własnych związkach, skazani na swoją obecność podczas pracy zdalnej i w wolnym czasie (na spędzanie którego nagle zaczęło być mniej opcji), zorientowali się, że przebywanie z tymi samymi osobami przez całe dnie, może być udręką. W pandemii widzę jednak ogromny potencjał dla docenienia relacji, na których utrzymaniu bardzo nam zależy, a także rozwoju technologii (niektóre spotkania naprawdę mogły być załatwione mailem), czy pobudzenia kreatywności. Poznając się w czasach pandemii należało wykazać się niezwykłą pomysłowością, by zbliżyć się do drugiej osoby na mniej niż 1,5 metra! A zakochać się w czasie pandemii – to dopiero był wyczyn! Niewinne pytanie „jak tam zdrowie?” przestało być pustą grzecznościową formułką, a odpowiedź zaczęła nas naprawdę interesować. Z pandemii wyjdziemy pewnie mocniejsi, twardsi, ale z grubszym pancerzem wątpliwości, ze zweryfikowaną liczbą przyjaciół i zmniejszoną liczbą najbliższych, których zabrała choroba.

Koszty psychiczne

Prof. Magdalena Szpunar, socjolożka z Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie uważa, że największym i najboleśniejszym efektem po-pandemicznym jest pogorszenie naszego zdrowia psychicznego. Wiele osób zmagało się z własną chorobą lub chorobą bliskich, straciło pracę lub stanęło przed koniecznością szybkiego zaadaptowania się do nowych warunków. Niepewna przyszłość, niemożność planowania, przymusowa izolacja i ograniczone kontakty z innymi, narażają nas na przewlekły stres, co okupione jest ogromnymi kosztami psychicznymi. Choć szereg obaw pojawiających się w czasie pandemii prawdopodobnie w ogóle się nie ziści, to samo długotrwałe zamartwianie się może się przyczyniać do zaburzeń lękowych, pojawienia się depresji czy zaburzeń snu.

- Badania mówią o tym, że aż 1/3 badanych Polaków deklaruje pogorszenie kondycji psychicznej, ale znaleźć można i takie, które wskazują na niemal 50 proc. badanych – tłumaczy prof. Szpunar. - Wydaje się, że choć początkowo mieliśmy nadzieję, pandemia nie zwiększyła poczucia solidarności społecznej, a nasz poziom zaufania wobec innych osób, obniżył się. Obawa o zdrowie własne i bliskich sprawia, że wiele osób postrzega innych jak źródło potencjalnego zakażenia, odnosi się do innych z nieufnością, rezerwą, a czasem agresją.

W opinii socjolożki pandemia uświadomiła nam, jak ważne są dla nas kontakty z drugim człowiekiem, nawet te sporadyczne. Badania pokazują, że osoby doświadczające społecznej izolacji mają zwiększony poziom białka C-reaktywnego, które pojawia się przy stanie zapalnym organizmu. Naukowcy tłumaczą ten fakt ewolucją – funkcjonowanie w społeczności zwiększa poziom naszego bezpieczeństwa, ograniczając tym samym potencjalne zagrożenia i urazy.

- Po ustaniu pandemii z pewnością długo jeszcze będziemy leczyć rany, jakie pozostawiła ona na naszym zdrowiu psychicznym oraz relacjach społecznych – dodaje prof. Szpunar. - Wielu uczonych jest zgodnych, że wywołała ona objawy typowe dla zespołu stresu pourazowego. Zwiększyła poziom tak zwanego lęku antycypacyjnego. Boimy się, choć do końca nie wiemy czego. Bardzo ważną sprawą jest możliwość odreagowywania przykrych uczuć i emocji. Osoby, które potrafią korzystać ze wsparcia innych, otworzyć się, poprosić o pomoc, przejawiają znacznie mniej objawów stresu pourazowego, od tych, które są zamknięte na innych. Ale jeśli to dla nas trudne, pamiętajmy o kontakcie z naturą, która ma zbawienny wpływ na naszą kondycję psychiczną.

Prof. Lech Witkowski, filozof i pedagog z Akademii Pomorskiej w Słupsku jest przekonany, że wirus jeszcze nie powiedział ostatniego słowa i nie jest ostatni. Skala nieporadzenia sobie z jego obecnością, zwłaszcza w biednych regionach świata, może przynieść wielkie żniwo śmierci i spustoszeń w jakości życia.

- Świat musi wprowadzić rygory dystansu i szczepienia, w tym kontrole w przemieszczaniu się i organizacji masowych wydarzeń w kulturze, edukacji czy sporcie – powiada prof. Witkowski. - Interakcje online staną się podstawą pracy i komunikacji, a kontakty publiczne będą miały rozmaite „reżimy sanitarne”. Szpitale trwale muszą przeorganizować sposoby reagowania na chorych, a szkoły zmienić kształcenie. Gesty bliskości będą bardziej w cenie, ale może też pojawić się nowy terroryzm i nowa broń „biologiczna”. Procedur albo w porę nie będzie, albo będą nadmiernie sztywne i bezwzględne, z zamykaniem wielomilionowych miast, z brutalnym egzekwowaniem posłuchu przez władze. W Chinach mieliśmy przedsmak przyszłych dramatów. Zakładam ogromny postęp wiedzy medycznej i innowacje technologiczne w asekurowaniu się przed zakażeniem. Nieprzewidywalność staje się teraz trwałą cechą przyszłości. Niepewność bezpieczeństwa zrośnie się z codziennością. Pojawia się potrzeba nowej etycznej odpowiedzialności za świat ludzki. Troska o siebie musi obejmować troskę o innych. Ale to się może nie udać. W zmienionym dramatycznie świecie zbyt wielu będzie chciało żyć po staremu. Wietrząc wszędzie spiski.

Wyhamowanie nie musi być złe

Dr Ruta Śpiewak, socjolożka z PAN w Warszawie, ma pragnienie postpandemiczne: - Mniej, to moje marzenie na czas po covidzie – wyjawia. - Mniej będziemy pracować, demolować przyrodę, jeść mięsa, kłócić się ze sobą, dzieci będą uczyć się mniejszej liczby bzdur. Covid-19 to z pewnością ostrzeżenie dla całej ludzkości, że droga, jaką obrała ludzkość jest zła, presja na środowisko przyrodnicze, którą wywieramy, jest zagrożeniem dla klimatu, dla ludzi. Współczesny styl życia nie jest zrównoważony, za dużo konsumujemy, za mało czasu i uważności mamy dla siebie nawzajem, zapomnieliśmy o tym, że jesteśmy częścią natury.
Jednak – co ze smutkiem przyznaje socjolożka, po roku trwania pandemii wydaje się że ludzkość nie wyciąga wniosków z tej trudnej lekcji. Liczba wyciętych drzew rośnie, konsumpcja mięsa na świecie też, podziały w społeczeństwach są coraz wyraźniejsze.
- Czuję złość, bo choć covid jest trudnym doświadczeniem, w najlepszym wariancie nużącym ograniczeniem codziennych przyjemności, w najgorszym wiąże się ze śmiercią bliskich, długotrwałym lękiem o zdrowie, życie, miejsce pracy – mówi dr Śpiewak. - Niezmiernie rzadko jednak widzę rozmowy o źródle wirusa, o tym co zrobić, by się nie powtórzyło. Myślę, że wzmocnią się zachowania lękowe, maseczki zostaną z nami na długo, nie będziemy robić dużych spotkań. Sytuacja ze szczepionkami? Fakt, że szczepi się najpierw świat bogaty, a Afryka jak coś jej skapnie, pokazuje, że pojęcie solidarności w sytuacji realnego zagrożenia nie ma żadnej wartości, a świat jest bardzo podzielony, mimo że wszyscy „oberwaliśmy” od wirusa po równo.

Anna Klejzerowicz, pisarka nie chce być złą prorokinią, ale zastanawia się czy za naszego życia wyjdziemy z pandemii.
- Oby nie było jak z historyczną „zarazą”, z którą ówcześni mieszkańcy Europy musieli mierzyć się przez kilka stuleci – zauważa pisarka. - Bądźmy jednak optymistami. Kiedyś to się skończy, ale z pewnością odciśnie na nas piętno. Z jednej strony przyzwyczai nas do ograniczenia wolności osobistej, wyrzeczenia się części swoich praw. Zmieni kontakty społeczne i towarzyskie. Przywykniemy do większej izolacji, podobnie jak oswoimy się ze strachem przed śmiercią. Bo przekonaliśmy się, że śmierć jest blisko. Z drugiej strony może nauczymy się na powrót cenić drugiego człowieka, przyrodę, kulturę, smakować życie. Już przecież wiemy, jak łatwo to wszystko stracić. Czytałam kiedyś opowiadanie grozy, w którym ludzie żyli wyłączne życiem wirtualnym, na stałe zamknięci w schronach. Zamiast twarzy mieli awatary, zamiast imion i nazwisk – nicki. O ich komfort dbały automaty. Aż pewnego dnia otrzymali wiadomość o zbliżającej się katastrofie. By się ratować, musieli wyjść na zewnątrz. Część wolała zostać i zginąć. Ale niektórzy odważyli się opuścić swoją kryjówkę. Po raz pierwszy ujrzeli innych, żywych ludzi. I ruszyli wspólnie budować swój świat od nowa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska