Polski Cukier Toruń - Turów Zgorzelec 79:72 (17:16, 16:20, 18:24, 28:14)
POLSKI CUKIER: Gruszecki 26 (4), 6 zb., Cosey 14, 5 as., Mbodj 11, 9 zb., Diduszko 7 (1), Wiśniewski 6 oraz Śnieg 9, Sulima 6, 11 zb., Krefft 0.
TURÓW: Camphor 15 (2), Ayers 13 (3), Borowski 13 (1), Bochno 6 (1), Waldow 6 oraz Balmazović 8, Petrukonis 7, Patoka 4 (1).
Mecz z Turowem dla Polskiego Cukru był nie tylko szansą na historyczny finał Pucharu Polski, ale także okazją za porażkę w lidze kilka dni wcześniej.
Torunianie znowu bez Aarona Cela i Aleksandra Perki zaczęli mocno, po punktach Gruszekiego i Wiśniewskiego było 10:2. Z czasem jednak rywale coraz skuteczniej wykorzystywać przewagę fizyczną na poszczególnych pozycjach. W ofensywie brakowało tym razem energii Wiśniewskiego, wciąż nie mógł przełamać się Cosey. W ostatnich czterech minutach kwarty Polski Cukier ani razu nie trafił z gry, pudłując kilka razy w banalnie prostych sytuacjach spod kosza.
W sumie niemoc w ofensywie trwała prawie 8 minut. Dopiero w połowie 2. kwarty z dystansu trafił Gruszecki, dla którego ten turniej wyraźnie jest przełamaniem po kilku słabszych tygodniach.
To było jednak mało. Turów miał więcej opcji w ofensywie i jeszcze przed przerwą odskoczył na 5 punktów. Torunianie nie mieli już takiego atutu w rzutach z dystansu, jak dzień wcześniej (5/21). Brakowało trafień zwłaszcza Coseya, który do przerwy miał tylko 4 punkty.
Turów bronił skromnej przewagi, która wahała się od 2 do 5 punktów. Duże problemy po przerwie sprawiał środkowy Karolis Petrukonis, który nie tylko wpychał piłkę do kosza, ale blokował rzuty torunian.
Ostatnią kwartę Polski Cukier rozpoczynał od -7, ale błyskawicznie odrobił straty dzięki skutecznej obronie strefą oraz Gruszeckiemu i Śniegowi. Po wsadzie Mbodja prowadził 59:58. "Grucha" był w tym meczu niesamowity. W 38. minucie trafił kluczową "trójkę", po efektownej asyście Coseya (73:67), który w ostatnich minutach zagrał jak "jedynka" wysokiej klasy.