Wedle różnych szacunków w ciągu trzech miesięcy (obóz istniał od 10 września do 15 grudnia 1939 r.) trafić tam miało do 10 tys. Polaków. Jednorazowo w obozie mogło znajdować się do 300 więźniów. Przebywali w straszliwych warunkach - w piwnicach, oborach, stajniach. Byli przymuszani do ciężkiej pracy, poniżani, znęcano się nad nimi ze szczególnym okrucieństwem.
Przeczytaj również: Zbrodnią w Karolewie w PRL-u nikt się nie interesował
Znamy nazwiska prawie 20 zbrodniarzy. Na liście jest m.in. komendant obozu w Karolewie Herbert Paul Carl Ringel oraz jego zastępca Karol Fryderyk Marquardt, Wilhelm Heinrich Theodor Richardt, komendant powiatowy Selbstschutzu w Sępólnie Krajeńskimi i jego zastępca Werner Erich Sorgatz.
- Materiały ze śledztwa prowadzonego przez prok. Mieczysława Górę są porażające. Myślę, że warto choć ich część podać do publicznej wiadomości - uważa Zbigniew Jarecki, wnuk Wojciecha Jareckiego, jednej z setek osób zamordowanych w Karolewie.
O prowadzonym przez prokuratora gdańskiego oddziału IPN postępowaniu, pisaliśmy kilkakrotnie. Wszczęte w 2011 r. śledztwo zostało umorzone we wrześniu ubr. z powodu śmierci sprawców. Niestety, nie udało się również ustalić dokładnej liczby ofiar.
Nadal też nie ma pewności, czy po zakończeniu wojny w Karolewie przeprowadzono dwie ekshumacje czy jedną. Niektórzy świadkowie mówią o dwóch - w 1945 i 1946 r. Łącznie miano wydobyć prawie 3000 szczątków.
- W obozie, mieszczącym się w zabudowaniach majątku ziemskiego, osadzano Polaków z okolicznych miejscowości powiatu sępoleńskiego, posądzanych o rzekomą wrogość wobec Niemców - informował w specjalnym komunikacie prok. Maciej Schulz, naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku
Jak się dowiadujemy, wszyscy osadzeni byli rejestrowani, a następnie przesłuchiwani przez funkcjonariuszy Gestapo. Podczas tych czynności bito ich, znęcano i pastwiono się nad nimi w sposób bestialski. Prawie wszyscy więźniowie byli mordowani. Egzekucje odbywały się z reguły każdego dnia. Przeznaczeni na śmierć byli grupami prowadzeni pieszo, musieli biec na miejsce zbrodni. Przed dokonaniem zabójstwa byli dotkliwie bici. Ofiary zabijano strzałem w tył głowy, uderzeniami zadawanymi tępymi narzędziami lub przez odcięcie głowy. Zwłoki zakopywano na miejscu straceń, a ślady mogił starannie maskowano. Później w tym miejscu zasadzono las i urządzono boisko piłkarskie.
Zdaniem wnuka Wojciecha Jareckiego władze świeckie i kościelne niedużo robią, aby pokazać światu, jak ginęły tysiące Polaków w pierwszych dniach i miesiącach II wojny w Karolewie. Nasz Czytelnik zwraca uwagę, że kaplica-mauzoleum (są w niej tablice z nazwiskami zidentyfikowanych ofiar) jest otwierana bardzo rzadko.