Bo co innego robić? Były sołtys od piętnastu lat pracy nie ma, matka Martynki nigdy nie pracowała, a Marzena, która każe nazywać się Magdą, odkąd zakłady mięsne zlikwidowali, też roboty się nie tknęła. Niby na silną wygląda, niby ma tylko te czterdzieści lat z górką, ale do gracowania buraków czy do wyrywania rabarbaru nie nadaje się, o nie. I tak bardzo nie jest jej z tym źle. Bo są ludzie do pola i do lepszych robót. A jak lepszej roboty nie ma, to lepiej nie robić nic. Więc w sumie fajnie jest, tylko pracy ni ma. A jak pracy ni ma, to pieniędzy brak. A jak pieniędzy brak, to... "Ciężko", "dno", "mogiła" - mówią ludzie stąd. Stąd, czyli ze wsi Kępka Szlachecka w gminie Kowal.
Wieś
Gmina Kowal - powiat włocławski - ma, według badań GfK Polonia, najsłabszą siłę nabywczą w kraju (po polsku - dno biedy). A Kępka Szlachecka? To najbiedniejsza wieś w gminie Kowal. To: - Największe bezrobocie, rodziny wielodzietne, patologia - słychać w gminnym ośrodku pomocy społecznej.
Kępki Szlacheckie to czworaki zwane też koszarami, pałac, kiosk robiący za sklep, trochę gospodarstw i pola, pola i jeszcze raz pola. Jest kiepska ziemia, nie ma kościoła. Kiedyś był państwowy zakład mięsny, teraz nie ma nic (nie licząc pobliskiej prywatnej firmy handlującej mięsem wieprzowym i wołowym).
Czworaki
- Ciężko się żyje, ciężko - mówi Marzena. I prowadzi do swojego mieszkania w czworakach: jeden pokój, kuchnia - to wszystko dla trzech osób, czyli dla niej, 20-letniego syna i męża (pracuje tylko on, za 600 złotych z groszami). Swój pokoik ma tu też: Zofia Kolanda - 67 lat, 700 zł renty po mężu; Irena Glonek - 77 lat, 170 złotych z opieki i syn na utrzymaniu, oraz Piotr Helbin - też na garnuszku gminy.
- Po zamknięciu zakładu - rzeźniczką byłam i pracy już nie szukałam, bo nie mam siły. Do pracy w polu nie jestem przyzwyczajona, plecy bolą, wątroba, głowa - wymienia Marzena (ma lat 43). - A przy taśmie, na rozbiorze, wytrzymałam tylko dziewięć dni! A z opieki nic mi się nie należy. I gdzie tu sprawiedliwość? O to samo pyta Helbin, bo co prawda dostaje te 170 złoty z gminy, ale całą sumę musi odpracować, czyli 4 dni w miesiącu na rzecz gminy za darmochę robić. A nie można byłoby po 3 złote na choćby za godzinę dawać. Co? Albo nawet 4,50? Byłby jeszcze większy grosz. A tak? Trzeba na obieranie cebuli chodzić, na buraki, do żniw. Po 5 złotych na godzinę. No więc czy warto? Nie, ale trzeba, bo za 170 złotych nie przeżyjesz. Że dzisiaj w pole nie poszedł? Dzisiaj nie ma na to ochoty. Tak, on też, jako rzeźnik, kiedyś robił. Tak, jemu się zasiłek należy, a Jagodzie - na ten przykład - nie, bo Jagoda pije. - Ja piję? Ja piję? A ty, to nie? - kobieta zaperza się.
Hektary
- To same nieroby. Lewusy, darmozjady - mówi Katarzyna o lokatorach czworaków. - W pałacu jest to samo. Nic nie robią, a pieniądze z opieki dostają. I niech nikt Katarzynie nie mówi, że roboty nie ma. Jak się chce, to się znajdzie. A oni? Wygodni. Do nieróbstwa przez gminę przyzwyczajeni. I jeszcze gospodarzom zazdroszczą.
Ziemi, domu, zwierzaków. A gospodarzom ciężko jest. Ziemia kiepska, piaskowa, murszata. Świniaka odstawia się za marne 300 złotych, a skup mleka to grosze. - Oczywiście, dostaję unijną dopłatę. Ale to kropla w morzu. Na moje 10 hektarów użytków wypada 7 tysięcy złotych, a samo najęcie kombajnu kosztuje 3 tysiące! I żali się, że czasami nawet księdzu na tacę nie ma co wrzucić, choć jak koń pracuje od rana do nocy. - I niech mi kto powie, że życie jest sprawiedliwe. Tyram i nic z tego nie mam. A ci z czworaków? Pieniądze za darmo dostają. I jeszcze narzekają.
- Ludzie podłe w tej wsi są. Nawzajem sobie nie pomagają, błotem obrzucają - wzdycha Halina Pryba, mieszkanka pałacu (lat 71, 540 zł renty).
- Tylko patrzą, żeby dokuczyć. Sami nic nie mają, a naśmiewają się z innych - mówi cicho 19-letnia Ania, też z pałacu, w którym mieszka na dwudziestuparu metrach kwadratowych z rodzicami i siedmiorgiem rodzeństwa (najmłodsze są bliźniaki: Wiktor i Paweł, mają po 4 lata). Ania z zawodu jest kucharzem.
- Wywyższają się, pokazują palcami - ciągnie dalej Ania. - Że biednie u nas, że dzieci tyle. A my się staramy. Ja w polu robię za 6 zł na godzinę, moi rodzice też. Dzisiaj od rana pracują i nie będzie ich przez cały dzień...
W mieszkaniu stoją trzy łóżka. Do każdego z nich, co wieczór, kładą się przynajmniej trzy osoby. Jest ciemno, choć dzień w pełni. Ściany odrapane, narzuty i serweta sprane. - Jakie mam marzenie? Chcę się stąd wyprowadzić. Mogę mieszkać wszędzie, byle nie w Kępce.
Kiosk
- Jesteśmy w ogonie gminy, to wiadomo od dawna, a że gmina jest w ogonie kraju, wcale mnie nie dziwi - były sołtys Kępki wygląda malowniczo. To jak stoi. Duży pusty plac z pałacem w tle, na środku placu - kiosk (na półkach hula wiatr, gdzieniegdzie zderzając się ze słoikiem majonezu, paczką cukru i puszkami piwa), a przed nim, a raczej nonszalancko oparty o niego on - sołtys, który sołtysem nie jest od trzech lat, czyli Józef Wasielewski. - Nie dziwi mnie, bo władze są niegramotne.
- Władze, czyli kto?
- Wójt. Rząd. Wszyscy. Zamiast o ludziach myśleć, o stołki się biją, ot co. I zamyśla się Wasielewski. I zastanawia, co by kiepską sytuację w Kępkach mogło zmienić. Pieniądze? Tak, tylko skąd je wziąć. Nowy zakład? I owszem, ale tylko państwowy; a że budować nie ma komu, to... Turystyka? Że okolica ładna, jezioro, lasy. E..., same bagna. I bazy brak.
- W całej Polsce teraz tak biednie się żyje. I nic się w tym naszym kraju nie zmieni, dopóki całej góry się nie wymieni - stwierdza stanowczo (twardy człowiek, rozmowa trwa już ładnych parę chwil, a on niewzruszony, ciągle w tej jednej pozycji - "na podpórkę kioskowi"). - Bo ci obecni to niezaradni są. I niegospodarni - klaruje, a później wzdycha. Bo gdyby byli zaradni, to nie dość, że droga asfaltowa, ta o którą on - Wasielewski - osobiście się bił przez parę lat, szłaby koło pałacu, to i robota dla niego by się znalazła i dla syna Roberta. Bo Robert - 30 lat, murarz, niepracująca żona i dzieci na karku - na 400-złotowej kuroniówce jest już jakiś czas. Wcześniej maszt dla operatora komórkowego budował. I dobrze było, ale się skończyło, bo kontraktu nie przedłużyli. I szlus.
Robert
Robert - opalony, sportowa koszulka, krótkie spodenki - pojawia się nie wiadomo skąd. Najpierw krąży wokół kiosku, odpędza się od dzieciaków, których nagle zrobiło się przy nas dużo, później podchodzi bliżej, przysłuchuje się.
- Prawdę ojciec gada, pracy nie ma i nic na to nie poradzisz.
- A szukał pan?
- Gdzie? Przecież tu zakładu żadnego nie ma - dziwi się Robert.
- A we Włocławku?
- Tak daleko? Toć na delegacje trzeba mieć - Robert jest coraz bardziej pytaniami zdziwiony. - Raz byłem, dawali mi tysiąc złotych. Na dojazdy wydałbym 200, więc...
- Więc?
- Nie opłaca się - konstatuje Robert z flegmą (żona stoi za płotem i woła: "chodź, Robert, no chodź", a ten nawet na nią nie spojrzy).
- A za granicą? Murarz to dobry zawód.
- Jestem patriotą - trzepocze rzęsami.
- Do pracy w pole więc może pan chodzi?
- Żarty.
- Więc co pan robi?
- Jak to co? Odpoczywam - śmieje się. I nie wygląda na zmartwionego. Nic a nic. Bierze kilkuletniego synka na ręce, patrzy mu w oczy i mówi, że czas pokaże co dalej, że jemu nie pozostaje nic innego jak czekać na lepsze czasy.
Paniska
Przy czworakach siedzą ludzie. Odwracają twarze w stronę słońca, siedzą w milczeniu. Albo rozmawiają. O ciężkim życiu, o sklepowej, która pewnie śpi na pieniądzach, o Jagodzie, która w domu nigdy nie sprząta i sama zawsze jest brudna, o opiece, która im za mało pieniędzy daje, o gminie, która się nimi dostatecznie nie opiekuje i o państwie, które do tego dopuściło. O gospodarzach też gadają. Że ziemie swoje mają, że krowy, świnie, jajka, mleko, unijne dopłaty i tak dalej. Że paniska, dziedzice, choć na polu od świtu do nocy biegają i w oborniku buty maczają.
- E tam, gadanie - macha ręką Kolandowa. - Gospodarze też za dobrze nie przędą, a Amerykę to mają, jak sobie zachowają dwóch emerytów w domu. A parę minut później Katarzyna, ta od 10 hektarów, przyzna, że gdyby nie ojciec i matka, a raczej ich emeryckie pensje, cienko by było u nich jak nic.
Chmury
Ludzie w Kępce siedzą sobie na gankach, na ławeczkach, krzesełkach. Albo w domach, przed telewizorem. Albo snują się przy drodze, albo odbijają od płotu do płotu. Tu zagadają, tam zagadają, wypiją piwko, winko, co się da. I rozmyślają.
Filozofują. Kępka Szlachecka? Jaka tam szlachecka. Kępka tak, bo wieś mała, jedno na drugim żyje, w kupie, a ludzie nastroszeni, źle do siebie nastawieni, ale żeby zaraz szlachecka? Co to to nie! Ze szlacheckości tu już nic nie zostało.
Chociaż... Sąsiadka ma niebieskie oczy, sąsiad, i ta z pałacu. A wiadomo, że oczy niebieskie to życie królewskie. No, ale czy w takim razie Kępka "królewską" nie powinna się zwać? Co?
O! A ta chmura nad pałacem to jak korona wygląda, nie? A tam obok berło i tron.
- E... , a ta obok to jak twoja gęba! - szturcha chłopa chłop (nieciekawa fizjonomia, oddech z procentami).
- No... - mówi ten drugi a uśmiech rozjaśnia mu twarz tak, że wszystkie braki w uzębieniu widać, że ho, ho.
- No - powtarza i zakłada ręce za głowę, rozciąga się na trawie. No, bo życie w sumie fajne jest. Siedzą sobie razem w tym rowie przy drodze, zadzierają głowę, wgapiają się w chmury.
Joanna Grzegorzewska
[email protected]