Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedyś była zwykłą sklepową. Dziś Janina Bruź ma sieć supermarketów w Toruniu. Jak to zrobiła?

Rozmawiał ADAM WILLMA, Fot. Autor [email protected] tel. 56 61 99 924
Janina Bruź, właścicielka toruńskich supermarketów Torimpex: - Jeśli już muszę kogoś wyrzucić z pracy, to za nieuczciwość!
Janina Bruź, właścicielka toruńskich supermarketów Torimpex: - Jeśli już muszę kogoś wyrzucić z pracy, to za nieuczciwość!
Od czasu do czasu przyjmuję do pracy dziewczyny, które wcześniej pracowały w znanych sieciowych marketach za 900 złotych - rozmowa z JANINĄ BRUŹ, założycielką sieci toruńskich supermarketów Torimpex.

 - Pamięta pani sklepy w PRL-u?

- Nie cierpiałam tego załatwiania wszystkiego spod lady. Wiedziałam, że handel nie może tak wyglądać i dobrze, że to się skończyło. Wolę do tamtych wspomnień nie wracać. Udało nam się w ciągu tych 20 lat coś niebywałego. Wszystko w kraju pozmieniało się w niewiarygodnym tempie, na samym początku handel. Po co wracać do przeszłości?

- Co pani robiła w 1989 roku?

- Prowadziłam Modę Polską w Toruniu. A później przeszłam na wcześniejszą emeryturę.

- Stworzyła pani firmę jako emerytka?!

- Przez trzy miesiące siedziałam w domu i robiłam porządki i układałam. Później zakomunikowałam rodzinie, że zakładam działalność.

- I co na to rodzina?

- Niezbyt im się ten pomysł podobał, ale powiedziałam, że nic im do tego. Każdy powinien robić to, co uważa za słuszne.

 

- Od czego pani zaczęła?

- Pierwszy lokal wynajęłam od spółdzielni, kolejne dwa już kupiłam, również od spółdzielni mieszkaniowych. Na tamte zakupy wzięłam kredyt. To był mój ostatni kredyt.

 

- Jak to? Nie brała pani nigdy kredytów?

- To był jedyny raz. Jestem bezkredytowcem (śmiech). Za to wszystkie zyski przeznaczałam na rozwój firmy. Jakoś przez 20 lat sobie radzę. Po co mi kredyt?

- Żeby kupić sobie mercedesa, postawić dom, wyjechać na wakacje do Afryki. Wszyscy przedsiębiorcy to przerabiali na początku lat 90.

- Miałam zielonego malucha, wystarczał. Zresztą samochody nie bardzo mi imponowały. Wie pan, ja życia prywatnego nie musiałam budować, bo już je miałam. Budowałam firmę. Później znajomy pożyczył mi samochód. Dopiero w 1996 roku kupiłam własny. Teraz jeżdżę kilkuletnim audi i nie zamierzam go zmieniać.

- W latach 90. pojawiły się w Polsce pierwsze zachodnie markety. Osiedlowe sklepy wyglądały przy nich blado.

- Przejeżdżałam koło nich, widziałam że powstają, ale nie zawracałam sobie nimi głowy. Naprawdę! Nie miałam na to czasu. Do tej pory zresztą nie interesuję się nimi, bo ten sposób podejścia do handlu zupełnie mnie nie ciekawi. Zwracam za to uwagę na małe, osiedlowe sklepiki. Bardzo mi żal, gdy upadają, bo wiem, że jest grupa, głównie starszych klientów, która takich miejsc potrzebuje.

- Pozostali jeszcze pracownicy, którzy pamiętają początki firmy?

- To jest większość. Zmieniały się partie, rządy, zmienił się ustrój, ale ludzie zmienili się najszybciej. Bardzo lubię tych moich ludzi, bo to są w większości osoby, które chcą mieć pracę. Gdy rozmawiam z młodymi, często mam wrażenie, że nie chodzi o pracę, ale wyłącznie o zatrudnienie.

Wszystkich pracowników zatrudniam osobiście, wykładam wprost moje oczekiwania, żeby później nie było nieporozumień. Znam wszystkich z imienia i staram się dostrzegać, czy mają jakieś problemy. O ludzi trzeba dbać, bo kto mi lepiej poprowadzi firmę, jeśli nie moi ludzie? Jedna z dziewczyn poszła właśnie na macierzyński, na jej miejsce przyszła inna, również bardzo dobra. Kiedy się skończy ten macierzyński, będę musiała znaleźć zajęcie dla tej nowej, bo szkoda byłoby mi się z nią rozstać.

- Ale konflikty są nie do uniknięcia.

- Zawsze unikałam takich sytuacji. A jeśli się zdarzają, zabieram je ze sobą do domu. Tam myślę, odtwarzam pewne sytuacje jeszcze raz. Nie ma mowy, żeby takie konflikty pozostawały bez rozwiązania, bo atmosfera w firmie musi być przyjemna. Owszem zdarza się, że któraś kierowniczka ma gorszy dzień i odczuwają to sprzedawczynie. Ale wtedy mówię: "Idź, kochanie, do dentysty, niech ci te ostre ząbki trochę podpiłuje".

- Przez wszystkie te lata zarządzanie było tylko na pani głowie?

- Czasem pytali mnie o to dostawcy - jak sobie z tym wszystkim radzę, skoro jestem sama. Ale co to właściwie za problem? Dopiero gdy zachorowałam, udało mi się namówić syna, żeby przyszedł do firmy. To była jedna z moich najmądrzejszych decyzji. Jest nam świetnie razem i dziś już nie wyobrażam sobie pracy bez syna. Dla mnie najlepszą wskazówką, czy firmie dobrze się powodzi, jest atmosfera ciszy i spokoju wewnątrz. Dokładnie tak, jak w domu. Nigdy nie pracowałabym tam, gdzie między ludźmi nie ma zgody.

- Jak często bywa pani w swoich sklepach?

- Raz w tygodniu jestem w każdym.

- Nie wysyła pani anonimowych zwiadowców?

- Nigdy, to byłby fałsz, a tego nie cierpię. Dlaczego miałabym to robić?

- Bo wszystkie sieci handlowe to robią.

- Więc chyba jestem trochę nietypowa. Wie pan, ja tych wielkich sieci staram się nie zauważać. Nie bywam w ich sklepach, bo nie bardzo je lubię. Nie widzę w nich rzetelności. Niech sobie istnieją, ale ja chcę prowadzić handel inaczej.

- Oni prowadzą handel według nowoczesnych podręczników marketingu.

- Oni raczej piszą te książki (śmiech). Niech pan temu nie wierzy. Wystarczy mi, że od czasu do czasu przyjmuję do pracy dziewczyny, które wcześniej pracowały w tych sieciowych marketach za 900 złotych.

 

- U pani ile zarobią? - Po ostatniej podwyżce sprzedawczynie mają na rękę 1300-1400 złotych.

- Kokosów u pani nie zrobią. - To jest handel - biznes, w którym wynagrodzenia w dużym stopniu przekładają się na ceny produktów. Teoretycznie mogłabym dziewczynom zapłacić po 2 tysiące, ale to oznaczałoby koniec inwestycji. A żeby się utrzymać, musimy inwestować. Za to w naszych sklepach nie ma handlu w niedzielę.

- Nie opłaca się?

- Opłaca. Ale niedziela ma być dniem dla domu, dla rodzinnego śniadania, jeśli ktoś chce - na kościół lub spotkania z rodziną.

- Gdyby pracowała pani dla korporacji, zarzucono by pani działanie na niekorzyść firmy.

- Znam sieci handlowe, w których marża wynosi 50 procent i wiem, że mają swoich klientów, ale uważam, że jest w tym coś niemoralnego. Proszę pana, zysk jest bardzo ważny dla firmy, a ja potrafię trzymać kasę żelazną ręką. Ale są też inne czynniki, nie wolno patrzeć w firmie jedynie na portfel. Od 20 lat każdy miesiąc zamykamy z zyskiem. Ten zysk jest raz mniejszy, raz większy. Są w roku miesiące słabsze, ale później przychodzą lepsze. Oprócz zysku jest też człowiek - po jednej i drugiej stronie kasy.

 

- Ten człowiek nie zawsze jest uczciwy.

- Dla mnie druzgoczący był moment, kiedy uświadomiłam sobie skalę kradzieży w sklepach. To było jeszcze w latach 90. Nie znaliśmy jeszcze tych wszystkich metod, musieliśmy się ich uczyć. Nieuczciwość to najbardziej przykra część prowadzenia biznesu i najgorsza rzecz, która może zdarzyć się w firmie. Zawsze wymagałam od swoich pracowników, żeby mówili prosto w oczy i myślę, że jesteśmy wobec siebie uczciwi. Ale na złodzieja nie mam już wpływu.

- Łatwo powiedzieć: mów prosto w oczy szefowi. Ile miała pani procesów z pracownikami?

- Żadnego. Powiem panu więcej - ja nigdy nie miałam uwag podczas kontroli Inspekcji Pracy, ZUS-u, Sanepidu czy Urzędu Skarbowego. Nigdy!

Jeśli chcę, żeby moi pracownicy nie kombinowali, to i ja nie mogę kombinować. Ale tej zasady trzeba trzymać się we wszystkim - z góry dziękuję przedstawicielom handlowym, którzy takie kombinacje proponują. Jeśli towar w określonej cenie pojawia się w gazetce, to jest w sklepie do ostatniej godziny.

- Ale zdarzało się pani wyrzucać ludzi z pracy. - Rzadko, ale czasami to nieuniknione. Jeśli do tego dochodzi, powodem jest nieuczciwość. Owszem, zdarza się, że nie do końca jestem zadowolona z pracy jakiejś kierowniczki. Ale wówczas wysyłam ją na przeszkolenie do najlepszego sklepu. Jeśli dziewczyna się nie do końca sprawdza, to ja za to jestem odpowiedzialna, bo ja podjęłam decyzje o jej zatrudnieniu, a nie nauczyłam jej dostatecznie dobrze. I ja muszę tę sytuację naprawić. Proszę mi wierzyć - ten system działa.

- Na razie nie wyszła pani ze swoimi sklepami poza Toruń...

- I nie wyjdę. Ja jestem małym człowiekiem, a Toruń jest dużym miastem, w którym dobrze mi się żyje. Życie w innych miastach pozostawiam innym ludziom. Być może takie plany będą miały moje dzieci. Przy siedmiu sklepach mam możliwość znać wielu klientów z widzenia, jeśli będzie ich więcej, będzie to niemożliwe.

 

- Co pani robi, gdy nie handluje?

- Odreagowuję w weekendy. Poświęcam je dla rodziny i ogrodu. Nałogowo słucham radia i czytam gazety. Bez gazet nie potrafię sobie wyobrazić życia. Uwielbiam ucinać sobie telefoniczne pogawędki z jednym z moich najlepszych kumpli - zięciem.

- Wybierze się pani kiedyś na emeryturę?

- Pewnie tak, ale jeszcze nie teraz. Na szczęście na razie starzeje się głównie mój dowód osobisty.

Czytaj też: Gwiazda reklamująca krem nie jest gwarancją jego sukcesu rynkowego - twierdzi dr Irena Eris (wideo)

Czytaj też: Zabić wojnę śmiechem. Opowieść o Annie Jachninie - autorce słów piosenki "Siekiera, motyka..."

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska