Marek z kolegą wybrali się do "OBI" po piłę do metalu. Zakupy załatwili bardzo szybko - zdjęli piłę z półki, podeszli do kasy, zapłacili około 30 zł i... wtedy wszystko się zaczęło. Młodzi ludzi zostali zatrzymani przez ochroniarza i cofnięci na salę. - Na pewno sklep musi być ochraniany przez wyspecjalizowane służby - _uważają rodzice nastolatka. - Nie mamy jednak usprawiedliwienia dla zastraszania, wykazywania swej przewagi fizycznej i brutalności poprzez szarpanie odzieży piętnastoletniego chłopaka...
Szarpanina i wyzwiska?
Młodzi ludzie twierdzą, że zostali "wciągnięci" z powrotem na salę przez ochroniarzy. Kiedy usiłowali dowiedzieć się, o co chodzi, zostali zwyzywani. Określenie "szczeniaki" było jednym z najłagodniejszych. - Potem groźbami zmuszono chłopców do opróżnienia kieszeni - twierdzą rodzice. - Gdy okazało się, że w kieszeniach nic nie mają, to ochroniarz powiedział im "Mam nadzieję, że wszystko wyjęliście z kieszeni, bo jak nie to inaczej porozmawiamy...
Przełożeni ochroniarzy uważają, że cało zdarzenie wyglądało zupełnie inaczej. - Wszystko odbyło się bardzo spokojnie - opowiada Janusz Lesiński, dyrektor do spraw ochrony firmy KONSALNET w naszym regionie. - Kiedy ci chłopcy podeszli do kasy, pracownik ochrony chciał ich skontrolować. Dlaczego? Widać musieli swych zachowaniem zwrócić uwagę ochrony.
"Bojówki" zostaw w domu...
Jak można zwrócić uwagę ochrony? Według słów dyrektora może spowodować to na przykład ubiór - długie luźne spodnie i obszerna kurtka oraz chodzenie "od półki do półki". - Z doświadczenia wiemy, że tak właśnie zachowują się sklepowi złodzieje.
Potem jeden ze strażników sam przeszukał kurtki Marka i Bartka. Oczywiście nic nie znalazł, bo chłopcy niczego ze sklepu nie zabrali. - Wydawałoby się, że po tym zdarzeniu strażnicy powinni przeprosić za całe zamieszanie - dziwią się rodzice piętnastolatka. - Tymczasem nie padło nawet jedno "przepraszam". Do tego jeszcze po wszystkim chłopcy zostali siłą wyprowadzeni ze sklepu i "na do widzenia" wulgarnie pożegnani.
Na pewno przeprosił
Dyrektor Lesiński twierdzi, że nikt nie używał wulgarnych słów, a jedynym błędem ochroniarza było to, że sam kontrolował chłopców. - Gdyby miał świadka swego zachowania, to na pewno nie było całej sprawy. Po kontroli chłopcy zostali - tak twierdzi ochroniarz - przeproszeni i sami spokojnie wyszli ze sklepu.
- Gdyby chodziło o kogoś innego, to może miałbym jakieś wątpliwości - _dodaje Lesiński. - Tymczasem o niewłaściwe zachowanie posądzony jest pracownik, który jest wzorem taktu i grzeczności. Pracował na przykład przy ochranianiu balu na UMK i po tej imprezie zebrał mnóstwo pochwał. Nie wysyłamy go na przykład do ochraniania meczów hokejowych, bo jest po prostu zbyt uprzejmy. Ja za niego ręczę głową...
