Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Miśki i pistolety

Małgorzata Święchowicz
Pytasz, dlaczego terroryści chcą nas zabić? Pewnie dlatego, że jesteśmy niebezpieczni, bo rozumiemy dwie strony. Tę, która potrzebuje pomocy i tę, która pomóc może.

     Farid zawsze ma gotową odpowiedź na trudne pytanie. Na przykład: Czy w Iraku dojdzie do świętej wojny? Albo: Czy terroryści zwyciężą? Czy Irakijczycy kiedyś zaczną tęsknić za Saddamem?
     Farid na każde z takich pytań odpowiada: nie, nie, nie.
     Ma 44 lata, skończone studia i kontrakt na pracę w Iraku. Jest tłumaczem. Najpierw trafił do polskiej bazy w Babilonie, teraz jest w Ad Diwaniyah. Widzi, co się dzieje. Oczywiście, jest niebezpiecznie, w Iraku w kółko ktoś ginie - albo przez minę, albo przez nędzę. Porozbijane domy, porozbijane rodziny. Ale wojska koalicji, jak twierdzi, pomogą.
     Oczywiście wie, że kto trzyma z koalicją, trafia na czarną listę. Oczywiście, wie, że są egzekucje. Że filmowane, ku przestrodze. Ale nie bierze tego do siebie. - Ja robię dobro - mówi. - A jak się robi dobro, to zło nie powinno mieć do tego dostępu.
     Bo weźmy tamtą zakrwawioną kobietę, która przyszła do bazy z dzieckiem wysuszonym, jak śliwka. - Żar lał się wtedy z nieba - wspomina Farid. Na taki żar w Iraku mówi się: piecze, że aż ptaki z nieba spadają. Więc wtedy właśnie ptaki spadały. Dziecko miało raptem z siedem dni, umierało. Urodzone w Al Hillah, pod ostrzałem, nigdy nie karmione mlekiem, poparzone słońcem. Kobieta przyszła, podała dziecko żołnierzom: - Jak ma umrzeć, niech umrze w waszych rękach - powiedziała.
     Gdyby nie Farid, pewnie nikt by się tu nie dowiedział, że urodziła za wcześnie, że ma cukrzycę, że w piersi ani kropli mleka. I że potwornie wiele ją musiało kosztować to przyjście do żołnierzy. Więc Farid bardzo chciał, żeby to przyjście się opłaciło. I biegali wtedy wszyscy, szukali venflonu dla dziecka (w bazie mieli tylko venflony dla żołnierzy), i kombinowali jakby tu zaradzić odwodnieniu (wszyscy pierwszy raz widzieli tak ususzonego człowieczka), i zastanawiali się, jak przewinąć to maleństwo (w końcu owinęli bandażami).
     Farid pamięta, że to była dziewczynka i że miała na imię Fatma. Wyciągnęli Fatmę z najgorszego, oddali matce z zapasem bandaży, wody mineralnej, glukozy.
     - Co teraz z Fatmą? - pytam.
     - Nie wiem. W Iraku mówi się: pomóż i zostaw.
     Więc Farid pomaga i zostawia. Dlatego nie rozumie, o co ktoś tu w Iraku mógłby mieć do niego żal. Wydaje mu się, że wystarczy robić dobro, żeby być daleko od zła.
     Takie mocne słowo na "z"
     
Tłumacze w polskiej strefie w Iraku to spora grupa: 18 zatrudnionych przez Wojskowe Misje Pokojowe i 102 zatrudnionych przez amerykańską firmę TITAN. Jedni tłumaczą z arabskiego na polski, inni z arabskiego na angielski, albo na rosyjski, albo hiszpański. Urodzili się w Iraku, Syrii, Algierii, Maroku, Kuwejcie. Spośród 18 zatrudnionych przez polskie Wojskowe Misje Pokojowe tylko 6 to Polacy, reszta ma obywatelstwo polskie, ale pochodzenie arabskie.
     - Tu trzeba kogoś, kto zna nie tylko język, ale teren. Zna religię, kulturę - mówi Sallam (matka urodziła się w Iraku, ojciec w Kuwejcie). Sallam jest z polskim wojskiem od trzeciej zmiany. Miejscowi wołają na niego: Abu Sarah, czyli ojciec Sary. Kiedyś w Ad Diwaniyah w każdy czwartek pod bramę obozu podchodzili starcy i Abu Sarah wychodził do nich, pytał: - Czego chcecie? Jeden krzyczał: makaronu! Drugi: zupy! Trzeci: wody! Ale najwięcej zawsze krzyczało: lekarza!
     Więc Abu Sarah mówi, że zajebiście by było w końcu wszystkich tu wyleczyć.
     - Opieka medyczna, to zajebiście ważna sprawa - podkreśla.
     "Zajebiście" to słowo, które ładnie mu się układa w ustach, więc sądzi, że jest ładne i dostatecznie mocne. Wcześniej tego słowa nie używał, ale ostatnio lubi je wpleść w rozmowę, żeby podnieść wagę tego, co mówi.
     Rany po operacji
     
Tłumacze nieźle tu zarabiają - średnio około 1600 amerykańskich dolarów. Każdy, zanim zostanie zatrudniony, przechodzi "screenning process" - wnikliwe postępowanie sprawdzające. Osoby, co do których są jakiekolwiek wątpliwości, nie znajdą pracy. Tłumacze muszą być poza podejrzeniem. Nie mogą tłumaczyć niestarannie, okłamywać jednej ze stron, robić interesy na boku.
     Są jak żołnierze, biorą udział w patrolach, spotkaniach z władzami lokalnymi, pomagają w przekazaniu pomocy, wyjeżdżają na akcje bojowe, uczestniczą w przesłuchaniach podejrzanych.
     - Bez tłumaczy wojsko nie dałoby sobie rady. Trzeba mieć kogoś, kto czuje się tu jak ryba w wodzie. Kto tylko spojrzy i już rozumie, co kto chciał powiedzieć - wyjaśnia Farid.
     O wojnie w Iraku mówi dyplomatycznie: trudna operacja na chorym organizmie.
     Uważa, że tę operację trzeba było zrobić.
     - A teraz trzeba pomóc choremu w rekonwalescencji - mówi.
     Sam zgłosił się do reanimowania chorego Iraku, zadzwonił do Sztabu Generalnego w Polsce, powiedział, że gotów jest jechać natychmiast. Po czterech dniach oddzwonili, zaczęło się sprawdzanie. Przeszedł.
     Farid urodził się w górach Atlas, 140 km od Fezu, a więc jest Marokańczykiem, nie Irakijczykiem. Ale twierdzi, że człowieka z Iraku rozumie, jak samego siebie. Wie, kiedy Irakijczyk mówi prawdę, kiedy kłamie. I kiedy bardzo potrzebuje pomocy, choć nawet słowem o tym nie wspomni.
     - Bo naród iracki na ogół nie prosi, jest na to zbyt dumny - mówi Farid.
     I wie, że Polacy potrafią to zrozumieć. Bo Polaków Farid, oczywiście, też zna - w 1992 roku skończył filmoznawstwo w Łodzi.
     Z kolei Abu Sarah ma żonę Polkę. Ożenił się w 1984.
     A Ewa (pomagała żołnierzom trzeciej zmiany, teraz pomaga tym z czwartej), urodziła się w Polsce, ale dorastała w Iraku.
     Czy ktoś z Irakijczyków rzucił jej w twarz, że zdradziła?
     Nie, raczej nie słyszała. - Raczej ludzie są zadowoleni, że mogą porozmawiać z wojskami przez kogoś, kto jest swój, kogo rozumieją.
     Tłumacz wchodzi razem z żołnierzami do irackich domów. Oczywiście kiedyś któryś dom może okazać się pułapką.
     - Ale o tym nie można myśleć, bo by się zwariowało - mówią.
     Sprawa batonika
     
Ewa (młoda, dwudziestoletnia) zazdrości ludziom, którzy nie muszą tu być, w Iraku, patrzeć na zniszczenia. Tu, żeby człowiek nie zwariował, musi się cieszyć z małych rzeczy, które robi. Ewa, na przykład, gdy wyjeżdża z bazy, zawsze zabiera ze sobą butelki wody, ciastka, makaron. Rozdaje.
     Farid prosi żołnierzy, żeby każdy, wychodząc ze stołówki, zabrał coś ze sobą: słodką bułkę, batonika.
     - Niech 600 osób coś weźmie, to już można nakarmić szkołę - mówi.
     Tak więc żołnierze zawsze coś tam wynoszą ze stołówki, żeby nie wyjeżdżać z bazy z pustymi rękami. Widzą przecież dzieciaki biegnące za samochodem i pokazujące, że chcą jeść. Albo chcą pić. Kiedyś stale biegały i stale pokazywały palcami na usta. Teraz coraz częściej układają palce w znak victorii.
     Farid się cieszy, że małymi kroczkami robi się coś dużego.
     - Robi się zaufanie - mówi. - Temu coś dasz, tamtemu dasz i z tych drobnych gestów, jak z puzzli, buduje się dobry wizerunek.
     Farid sądzi, że dobry wizerunek ratuje Polaków przed otwartą wrogością.
     Nie są tak atakowani, jak Amerykanie.
     - Amerykanin za nic nie wyjmie batonika z kieszeni, nie rzuci dzieciom. Będzie czekał, aż szef zorganizuje dystrybucję - mówi Farid.
     Czasami pyta ludzi, co sądzą o Polakach? Co o Amerykanach? Więc o Polakach mówią, że na pewno nie przyjechali tu po to, żeby zabrać iracką ziemię.
     A o Amerykanach? Wolą się nie wypowiadać.
     Nie wchodzić w butach
     
Mówią, że jest jakieś dobre polsko-irackie zrozumienie. Choć, na przykład, Sallama strasznie jeszcze wkurza, że Polacy wychodzą do Irakijczyków uzbrojeni po zęby.
     - Wiesz, wiozą miśki do przedszkola, a tu karabin, kamizelka kuloodporna, pistolet. Jak to wygląda, te pistolety przy tych miśkach?
     Sallam ma żal, że za dużo jeszcze uzbrojenia, a za mało pomocy. Mówi, że można by się z tą pomocą bardziej spieszyć.
     Farid z kolei jest spokojny, co ma dojść do Irakijczyka - dojdzie. A Ewa zadowolona, że nie musi już wyjaśniać Polakom tak oczywistych rzeczy, jak to, że u siebie do kościoła mogą wchodzić w butach, ale jakby im tutaj przyszło wejść do meczetu, to buty muszą zostawić przed wejściem. Albo, że w Polsce mogą się przyglądać kobietom, ale tu lepiej tego nie robić. I lepiej nie odzywać się. Nie podawać ręki, bo to niedozwolony kontakt cielesny.
     Z broszur, które dostali przed wyjazdem, żołnierze doskonale wiedzą, że Irakijczykom trzeba okazywać szacunek, że na powitanie można powiedzieć As-salam alejkum, a w trakcie rozmowy nie zakładać nogi na nogę, a już w żadnym wypadku nie podnosić nogi tak wysoko, żeby było widać podeszwę.
     Sercem i krwią
     
- Po obaleniu Saddama, ludzie są jak po wstrząsie, jak w amoku. Tracą orientację - mówi Farid.
     Kiedyś żołnierze iraccy wykrzykiwali: Ser-cem, krwią i du-szą pój-dzie-my za Saddamem!
     Teraz krzyczą: Ser-cem, krwią i du-szą pój-dzie-my za Oj-czy- zną!
     Ewa twierdzi, że teraz krzyczą szczerze.
     Faridowi imponuje, że nikt z Iraku nie ucieka. - A mogliby przecież uciec do Syrii, do Iranu, mogliby zostawić ten swój biedny kraj. A jednak tkwią tu. I nikt nie mówi, że ma dość.
     Faridowi wydaje się, że z Irakijczykami jest tak, jak z dziećmi, które latami były bite przez ojca. - Dzieci potrafią znosić upokorzenie i nikomu się nie poskarżyć, nie zbuntować przeciw złemu ojcu. Ale kiedy ktoś za nich zrobi w domu porządek, są wdzięczne.
     Więc Farid jest przekonany, że w Iraku większość jest jednak wdzięczna za obalenie Saddama. Może nawet wdzięczni są wszyscy. A ci, którzy atakują? Podjeżdżają samochodami-pułapkami? Podrzucają zwłoki nafaszerowane ładunkami wybuchowymi? Podcinają gardła? Podkładają wybuchające rowery? Wybuchające wózki inwalidzkie?
     To, jak twierdzi Farid, terroryści. Raczej nie tutejsi. - Zwykli ludzie oddalają się od terrorystów - mówi. - Ale im bardziej się oddalają, tym więcej ich ginie. Taka cena.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska