MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Na własne ryzyko

Dyskusję prowadzili: Jan Raszeja, Jolanta Zielazna Fot. Tadeusz Pawłowski
Więcej pieniędzy dla gmin, stabilności finansowej i jasnego podziału ról z radą.

     O tym mówili najlepsi wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast oraz radni w Kujawsko-Pomorskiem. Wybrali ich Czytelnicy "Pomorskiej" w konkursie "Obiecałem, dotrzymałem", wręczenie dyplomów było również okazją do rozmowy o samorządowych problemach i o tym, czy lepiej być wybranym przez mieszkańców (jak ostatnio), czy przez radę (jak poprzednio było).
     Najwyższą ocenę, przypomnijmy, wśród prezydentów dostał WŁADYSŁAW SKRZYPEK (Włocławek). Spośród burmistrzów: ANDRZEJ GRABOWSKI (Kowalewo Pom.), JERZY CZERWIŃSKI (Chełmża) i ROMAN TASARZ (Golub-Dobrzyń), wójtów: MAREK TOPOLIŃSKI (Świekatowo), ANDRZEJ WIECZYŃSKI (Obrowo), MIECZYSŁAW DROBOSZEWSKI (Sośno) oraz MICHAŁ SKAŁECKI (Lubiewo). Największe uznanie wyborców zyskali radni: ANDRZEJ PAŁUCKI i JANUSZ DĘBCZYŃSKI z Włocławka oraz RYSZARD CZYNSZAK z Lubrańca.
     - Większość z panów pełniła już swoje funkcje wcześniej, z wyboru rady gminy. Teraz wybrali was mieszkańcy. Czy mandat sprawowania władzy, otrzymany bezpośrednio od społeczeństwa ma przewagę nad wyborem przez radę?
     Władysław Skrzypek: - Bardzo dużą. Bezpośredni wybór przez mieszkańców daje pewność siebie w działaniu. Wiem, że nie mogę być odwołany z powodu widzimisię rady, układów.
     Teraz nie ma zarządu, sam decyduję, więc na potrzeby miasta są szybkie decyzje. To daje skuteczność sprawowania władzy.
     Andrzej Grabowski: - Jestem burmistrzem już 13 lat, byłem wybierany przez radę, teraz przez mieszkańców. W miasto-gminie to jest bez różnicy. I wtedy, i teraz trzeba umieć zdobywać ludzi dookoła siebie, mieć autorytet, żeby można było trudne zadania zrealizować. Choć, prawdę powiedziawszy, czuję się bardziej bezpiecznie wybrany przez społeczeństwo.
     Roman Tasarz: - Ja jestem w innej roli. Byłem radnym wojewódzkim, teraz jestem burmistrzem. I jestem zdecydowanym zwolennikiem bezpośrednich wyborów wójtów, burmistrzów i prezydentów jeszcze z innego powodu. To, co teraz jest nie do przecenienia, a co było choćby kadencję wstecz, gdy wójt był swego rodzaju zakładnikiem radnych czy ich grupy.
     - A teraz nie jest?
     Roman Tasarz: - Nie w takim stopniu. Przedtem oni byli jego bezpośrednimi pracodawcami, mogli go z dnia na dzień odwołać bez większego uzasadnienia. Teraz najwyżej jakichś uchwał nie przeprowadzi i to jest pewne zagrożenie. Ale trzeba sobie zjednywać ludzi. Poprzednio burmistrz był - nie chciałbym powiedzieć "marionetką", ale miał więcej do stracenia. Wystarczyło, że gdzieś się wkradł nadmiar polityki albo złośliwości ludzkiej, koterie czy różne dziwne naciski grup radnych. Dzisiaj, pewnie, musi słuchać, musi mieć zaplecze w radzie, żeby swoje projekty przeprowadzać, ale ma większy komfort działania.
     Poza tym, przedtem odpowiedzialność się rozmywała. Mówiono: zarząd podjął decyzję. Odpowiedzialni byli wszyscy i nikt. Teraz decyzję podejmuje burmistrz i musi mieć świadomość, że robi to na własne ryzyko.
     - Przedtem burmistrz czy prezydent mógł być zakładnikiem części radnych, teraz są takie miejsca w województwie, gdzie lider samorządu jest w ostrym konflikcie z radą. I mamy wizję paraliżu władzy, paraliżu podejmowania strategicznych decyzji. Jak wyjść z takiej sytuacji?
     Jerzy Czerwiński: - Ja sobie nie wyobrażam pracy z radą, która ze mną nie współpracuje, interes polityczny bierze górę i moje plany są sparaliżowane.
     Pierwszą kadencję pracowałem z wyboru rady, teraz z wyboru społecznego. Pracuję w mieście, w którym średnia czasu kadencji burmistrza od roku 1990 to było dwa i pół roku. Śmiem twierdzić z perspektywy czasu, że ci ludzie wcale nie byli tak źli, gdy byli zmieniani. Pewne układy w radzie destabilizowały wszystko.
     Marek Topoliński: - Chciałbym pokazać inny pomysł. Mamy zaprzyjaźnioną gminę w Bawarii, niedaleko Norymbergii. Tam niepotrzebny jest złoty środek, bo obowiązuje przepis, że burmistrz wybierany w wyborach bezpośrednich jest jednocześnie przewodniczącym rady. To jest może władza absolutna i nie wiem, czy bym tak chciał pracować, ale oni sobie takie rozwiązanie chwalą. Nie ma wtedy zgrzytów z radą. Nie wiem, czy u nas do tego dojdzie, pomysły takie były.
     - Co państwo zmienilibyście w relacji wójt - rada, co by pozwoliło wam skuteczniej zarządzać?
     Roman Tasarz: - Z punktu widzenia Golubia-Dobrzynia powiem coś, co dla panów radnych zabrzmi może jak herezja - jeszcze bym zmniejszył liczbę radnych. Żeby podejmować wyważone decyzje, ja nie muszę mieć 15 radnych. Mnie by dziesięciu, a może i siedmiu starczyło, żeby nie być samowładcą. I jeszcze jedno - miejscowości do 20 tysięcy mieszkańców powinny być jednym dużym okręgiem wyborczym, a nie podzielone na kilka. Przez to są jeszcze próby załatwiania tzw. partykularnych interesów, czyli wedle mojego płota, wedle mojego osiedla. Tak nie może być. Władza samorządowa musi myśleć strategicznie, o całej gminie czy mieście. Inaczej podczas dyskusji nad budżetem toczą się lobbystyczne boje o jakiś - brzydko mówiąc fyrtel - a nie ma myślenia, że potrzebna jest może oczyszczalnia ścieków albo jakaś droga przez miasto.
     Andrzej Grabowski: - Poprawiłbym proporcjonalność liczby radnych w stosunku do niektórych gmin. Bo gmina 5-6-tysięczna ma 15 radnych i moja gmina, 12 tysięcy - też 15 radnych. To bym zmodyfikował. I dobrze by było, żeby wszyscy byli wybierani w jednym okręgu.
     DOKOŃCZENIE NA STR. 9
     DOKOŃCZENIE ZE STR. 8
     Poza tym musi być stabilność finansów. Nie może być tak, że ni stąd, ni zowąd dowiadujemy się, że na dodatki mieszkaniowe otrzymujemy 80 procent czy 70, że nagle to czy tamto. Uważam, że musi być**- jak w wielu konstytucjach - zapisane, że taki i taki procent budżetu dostają samorządy.
     
Andrzej Wieczyński: - Z moich obserwacji wynika, że społeczeństwo oczekuje od wójta sprawnego działania, równego traktowania. Czasami trzeba podchodzić jak kapłan. Mieszkaniec musi mieć swobodę przyjścia do wójta i mówienia o problemach. I nie są to problemy rozwoju gminy, jak się spodziewałem, ale ich osobiste sprawy. Ludzie potrzebują osoby, która choć przez chwilę ich wysłucha, poradzi, może pokieruje. To też jest bardzo ważne.
     
- Pan debiutuje jako wójt, co pana zaskoczyło w pełnieniu tej funkcji?
     
Andrzej Wieczyński: - Właśnie to, że raptownie przybyło tylu interesantów z różnymi problemami osobistymi. Myślałem, że to będą konkretne sprawy rozwoju gminy. A nie, przychodzą z osobistymi. Na to się nie przygotowywałem.
     
- To przewrotnie zapytam radnych - co panowie byście zmienili w układach rada - wójt, burmistrz, prezydent?
     
Janusz Dębczyński: - Jestem trzecią kadencję radnym, przez poprzednie dwie byłem szefem klubu opozycyjnego, razem z obecnym prezydentem Skrzypkiem. Dobrze się stało, że są wybory bezpośrednie, one się sprawdzają.
     A co do zmian: jeśli od 1990 roku funkcjonuje u nas samorząd w takim kształcie, to myślę, że w parlamencie powinien być zrobiony dalszy krok, który by dawał samorządowi większe możliwości pozyskiwania dochodów własnych. W tej chwili budżet samorządnej gminy, miasta, województwa w 85 procentach opiera się na subwencjach, na tym, co przyznaje budżet państwa, a dochody własne ma marginalne. Myślę, że gdyby to udało się zmienić, rola samorządu na pewno byłaby wyższa.
     
Andrzej Pałucki: - Tak się składa, że w poprzedniej kadencji byłem we władzy wykonawczej (wiceprezydent miasta - dop. red.), teraz jestem we władzy uchwałodawczej i daje mi to bardzo różną optykę spojrzenia. Szerszą. Myślę, że bezpośrednie wybory dały przede wszystkim poczucie pewności siebie, brak zagrożenia od czasowych koalicji w radzie, ale dały jednocześnie stabilizację formalno-prawną. Czy również stabilizację rzeczywistą? Dowiemy się przy kolejnych wyborach.
     Trzeba mieć świadomość, że bezpośrednie wybory nie dały władzy, jak to może niektórym liderom samorządów się wydaje, dały za to ogromną odpowiedzialność. Myślę, że ci osiągną wszystko, którzy będą sobie zdawali sprawę, jaką dostali odpowiedzialność, a nie jaką władzę. Kolega burmistrz Tasarz podniósł niebezpieczny wątek. Radziłbym się wystrzegać przed sformułowaniem "mnie jest niepotrzebnych tylu radnych". Panu są w ogóle radni niepotrzebni, oni są potrzebni społeczeństwu.
     To prawda, że często w dyskusji pada: "jestem radnym tej dzielnicy", "bo w mojej dzielnicy"... Zapomina, że jest radnym miasta i ma patrzeć na interesy całego miasta. System wyłaniania radnych powinno się tak skonstruować, żeby oni byli bardziej przygotowani do pełnienia funkcji ogólnogminnych czy ogólnomiejskich. To jest poważny problem.
     
- Obserwujemy konflikt w Szafarni. Co byście państwo poradzili wójtowi w jego sytuacji? Szkoły na wsiach, w miastach będą likwidowane i być może wasze samorządy też taki problem czeka...
     
Roman Tasarz: - Mam możliwość obserwowania tego konfliktu od kilku lat, bo to jest mój sąsiad zza miedzy. Powiem szczerze: długo, długo milczałem, ale dziś chcę powiedzieć głośno, że jestem bardzo oburzony postawą mojego kolegi wójta. Przez ten czas można już było sprawę na tysiąc sposobów rozwiązać, a to jest klasyczny przykład, jak nie powinno się osobistych ambicji, osobistych urazów, emocji przedkładać nad racje interesu publicznego. Nie rozumiem postawy wójta. To jest dość prosta sprawa, która moim zdaniem z winy samorządowców nie jest rozwiązana.
     Tyle lat mówiliśmy o społeczeństwie obywatelskim. Przecież ci ludzie, w małej wiosce, wykazują niemałą aktywność obywatelską. Chcą sami, jak to mówił kiedyś nasz klasyk, brać sprawy w swoje ręce. Na Boga, to miało tak właśnie być! Więc oddajmy im tę inicjatywę! Jeżeli oni nie podołają i po roku przyjdą z prośbą do wójta, wtedy on zatriumfuje: a nie mówiłem, że nie dacie rady?! Ale nie teraz.
     Do tego jeszcze wprzęganie w to policji, gdy brakuje policjantów na ściganie prawdziwych bandytów i przestępców. Trochę pachnie mi to, proszę wybaczyć, PRL.
     
Michał Skałecki: - Myślę, że tam sprawy tak się już skomplikowały, że nie ma dobrego wyjścia. A najgorszym rozwiązaniem są rozwiązania siłowe, tak chyba zawsze jest. Jeśli do tego już doszło to tylko należy współczuć i społeczeństwu, i tym, którzy decydują, bo będą w dalszym ciągu zadry, a te zadry do niczego dobrego nie doprowadzą.
     
Andrzej Grabowski**: - Przeżywałem to samo. Też mam szkołę w Mlewie, która rozpoczynała z 60 czy 70 dzieci, dziś jest 30. Pomagam im, ale wiem, że to rodzice rozwiążą tę szkołę. I to jest moja odpowiedź. Nie można iść w poprzek, nawet jak to jest trudna sytuacja. Gdyby w Szafarni już dwa lata temu dało się budynek w użyczenie, teraz prawdopodobnie problemu by nie było. Dziś strony się mocno usztywniły, tam przez pokolenia będą zadry.
     Współczuję tam wszystkim i wójtowi, i radnym, i społeczeństwu, a najbardziej tym biednym dzieciom. To jest przykre.
     

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Inflacja będzie rosnąć, nawet do 6 proc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska