Proces w sprawie kilkudziesięciu napadów na konwoje i agencje bankowe dopiero się rozpoczął. W Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy w piątek (25 maja) spotkało się ośmiu oskarżonych. Dwóch policjanci doprowadzili z aresztu w kajdankach.
Przeczytaj także:Kibole odpowiedzialni za burdy na Zawiszy nie okazali skruchy. Żądają swoich szalików
Dariusz N., 43-letni bydgoszczanin odmówił składania wyjaśnień. Sędzia odczytał jego zeznania ze śledztwa.
Zaczął od skoku na kierowcę firmy mięsnej w Bydgoszczy. Napad był dobrze przygotowany. Bandyci mieli w samochodzie broń gazową, taśmę klejącą i kominiarki. - Zajechaliśmy mu drogę - zeznawał Dariusz N. śledczym w Bydgoszczy - To był taki grubasek. Skrępowaliśmy mu ręce taśmą i wzięliśmy pieniądze.
Łupem padło 5 tys. zł. To przykład jednego z kilkudziesięciu napadów, w których N. - jak twierdzi - brał udział. Na pierwszej rozprawie Dariusz N. wyznał, że był zmuszony zmienić fach na rozbójniczy. Rzekomo nie mógł się wypłacić ludziom, od których pożyczył pieniądze.
Wiadomości z Bydgoszczy
Kilkanaście tomów akt, które w piątek leżały na biurku bydgoskiego sędziego, to dokumentacja bandyckiego procederu z lat 2001-2010. Dariusz N. twierdzi, że w Bydgoszczy miał wypożyczalnię aut i warsztat naprawczy, a Niemczech - restaurację. Co nie zmienia faktu, że właśnie za Odrą - jak zeznaje N. - zaopatrywał się w broń do napadów.
Wśród oskarżonych jest Mariusz W., szwagier N. W szajce każdy miał swoją rolę. Tomasz D., na przykład miał specjalizować się w zamianach tablic rejestracyjnych aut wykorzystywanych do napadów. Do skoku na stację gazu w Osielsku pod Bydgoszczą zaopatrzyli się w szlifierkę, by sforsować kasetkę z gotówką. Przed akcją łańcuchem zamknęli wjazd na stację.
By zatrzeć ślady w rabowanych wozach bandyci używali... benzyny.
Ale podobno płonęły tylko stare auta: - Nigdy nie paliliśmy nowych samochodów - mówi N. - W nich zacieraliśmy ślady środkami chemicznymi.
Przez dziewięć lat łupem grupy padło kilkaset tysięcy zł. W szajce rej miał wodzić Arkadiusz K., który powiedział: - Każdy odpowiada za swoją gębę, bo kara będzie straszna.
Dariusz N. wpadł w ręce policji w 2010 roku. Został ujęty na gorącym uczynku, zaraz po skoku na agencję PKO w Bydgoszczy.
Czytaj e-wydanie »