Luiza Chmielewska, naczelnik Wydziału Prawno-Organizacyjnego i Ochrony Konsumentów w Wojewódzkim Inspektoracie Inspekcji Handlowej w Bydgoszczy podkreśla, że bardzo ważne jest, by czytać informacje podane na etykietach produktów i zwracać uwagę na szczegóły. Bo np. parówki z cielęciną to nie to samo co parówki z cielęciny.
Inspekcja Handlowa zwraca uwagę, że zakazane jest wprowadzanie konsumentów w błąd - np. sugerowanie, że kupują produkt bez konserwantów, gdy w rzeczywistości je zawiera.
Zdarzyło się np., że „wędzonka swojska” zawierała dodatek błonnika bambusowego, białka sojowego, substancji zagęszczającej E-407, skrobi modyfikowanej, białka zwierzęcego, maltodekstrynę, stabilizatory E-450, E-451, E-262, przeciwutleniacze E-316 i E-315 (tak zapisano na etykiecie).
wideo: x-news/Agencja TVN
Inspekcja Handlowa przypomina, że słowa „bio”, „eko”, „organic” mogą być używane na etykietach tylko tych produktów, do których wyrobu użyto co najmniej 95 proc. składników naturalnych, czyli m.in. niemodyfikowanych genetycznie, bez sztucznych nawozów i chemicznych środków ochrony roślin.
- Ludzie coraz bardziej doceniają żywność taką jak dawniej, naturalną, a nie z „fabryk” - mówi Justyna Mielcarek, klientka bydgoskiego marketu, która wybrała kurczaka zagrodowego (chociaż kosztuje on ok. 12 zł/kg, a zwykły kurczak ok. 7 zł/kg). - Kupiłam też ekologiczny ser (droższy o około sto procent). W niedzielę pójdę na jarmark i kupię jeszcze inne sery, ale wiem już, kto sprzedaje naprawdę naturalne, domowe wyroby, a kto naciąga klientów na „udawaną tradycję”.
Więcej na ten temat w Plus.pomorska.pl: Naturalny, tradycyjny - określenia dobrze sprzedają żywność
wideo: x-news/Agencja TVN