https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Nie przegapić drugiego życia

Magdalena Janowska [email protected]
Zdaniem Miszy, dziś alkoholizm grozi naszemu społeczeństwu bardziej niż kiedykolwiek
Zdaniem Miszy, dziś alkoholizm grozi naszemu społeczeństwu bardziej niż kiedykolwiek Fot. Lech Kamiński
- Żeby podnieść się z alkoholizmu, trzeba upaść na samo dno i nauczyć się pokory - mówi Roman Michniewski, były więzień, trzeźwy alkoholik.

Dzwonię do Miszy - wiem, że tylko tak należy się do niego zwracać, proszę o spotkanie. Chętnie się zgadza. - Ale przed 10 lipca - stawia warunek. - Bo wie pani, przez ten alkohol to ja muszę teraz iść do szpitala, a akurat się miejsce zwolniło. - Gdzie się widzimy? - pytam. - Gdzieś na świeżym powietrzu, na neutralnym gruncie, może na bulwarze - odpowiada Misza. Dobrze, może więc spotkamy się "pod kotwicą", tam przynajmniej bez trudu się rozpoznamy.

Poranek jest chłodny,
przed chwilą spadł deszcz, przychodzę na spotkanie kilka minut przed umówioną godziną - Misza już jest. Patrzy wyczekująco, od razu go poznaję.
- Myślałem, że pani nie przyjdzie, bo taka dzisiaj pogoda - mówi. - Usiądźmy sobie na ławeczce, porozmawiamy.

Misza od razu urzeka mnie swoją otwartością i bezpośredniością. Zanim zdążę o cokolwiek zapytać, zaczyna mówić: - Miałem szczęście, bo poznałem prezesa fundacji (Fundacja Druga Szansa - przyp. MJ), a fundacja bardzo pomaga wielu ludziom, którzy wychodzą z więzienia, nie mają pracy, mieszkania, rodziny. Kiedy ja wyszedłem, byłem całkowicie zagubiony. Tym bardziej, że piłem jeszcze przed więzieniem.

Ale już nie pije. Jak to się stało? - Byłem na terapii w Czerniewicach - opowiada Misza. - Tam poznałem mechanizm mojej choroby, zrozumiałem, jak alkohol manipuluje człowiekiem. Teraz już wiem, co to jest nałogowa regulacja uczuć. To tzw. pijane myślenie. Jak ktoś mnie wkurzy albo coś mi nie wyjdzie, pójdę i wypiję, a wtedy moje problemy znikną - tak myślałem. Sądziłem, że alkohol to wyzwalacz.

Zacznijmy od początku
Jak to było z tym więzieniem? - Przesiedziałem w zakładzie karnym 16 lat, przeżyłem bunt w więzieniu w Czarnym. O, spojrzy pani, miałem nawet przestrzelone nogi, teraz jestem inwalidą. A w więzieniu to jest tak, że człowiek, który tam przebywa, żyje jedynie wolnością - zwłaszcza teraz, więźniowie tylko oglądają telewizję, różne seriale, tworzą sobie wykrzywioną wizję świata. Układają scenariusze - wyjdę, będę miał kobietę, pieniądze, alkohol. Ale to nigdy tak nie jest, kara jest dopiero na wolności.

Co to za kara? - Wychodzi się z zamknięcia i nie ma się dokąd wrócić - ciągnie swoją opowieść Misza. - Nic nie jest takie jak w telewizji. Pojawia się agresja, złość, czasem depresja. I nie wiadomo, co z nią zrobić. Ja jak wyszedłem, wolałem wypić sobie parę piw, niż dać komuś w mordę. I tak to się toczy. Czytałem ostatnio w jakimś artykule, że 80 proc. przestępstw popełniają ludzie pod wpływem alkoholu - wszystko: kradzieże, pobicia, gwałty. I tak się to koło zamyka, w naszym kraju tak naprawdę nie ma resocjalizacji, więc większość byłych więźniów wcześniej czy później wraca do zakładu. A ja chciałem zmienić swoje życie, ale jak się opuszcza więzienie, to nie ma żadnego drogowskazu. Takich jak ja traktuje się u nas jak margines. Ja wiem, że do niego należałem i że to była konsekwencja moich życiowych decyzji, ale chciałem z tego wyjść.

Pytam od razu,<>/b>
co musi się stać, żeby chcieć wytrzeźwieć i żeby zacząć "drugie życie".
- Trzeba upaść na samo dno - Misza ani przez moment nie zastanawia się nad odpowiedzią. - I trzeba zostać zupełnie bez nikogo. Jak się kończą pieniądze na alkohol, to koledzy się odwracają, bo oni też myślą tylko o tym, żeby się napić. Ja poszedłem na terapię sam, z własnej woli. Wcześniej raz byłem leczony przymusowo, ale tylko psychotropami mnie faszerowali, a ja - powiem pani szczerze - nie chciałem wtedy trzeźwieć, miałem jedną myśl: iść się napić, tak po złości.
No ale jednak się udało, właśnie dlatego, że decyzja o kolejnej terapii była dobrowolna.
- Poszedłem się leczyć, bo już miałem tego dosyć - zwierza się Misza. - Nawet chciałem już ze sobą skończyć. Kupiłem trzy wisienki i dwie butle gazu. Myślałem sobie - słodka śmierć. I wie pani co, ta trzecia wisienka mnie uratowała, bo tak się spiłem, że zasnąłem i nie zdążyłem odkręcić gazu. Jak się obudziłem rano, byłem pewien, że już nie żyję. Ale co to? Czyściec, niebo? Wtedy poczułem, że Bóg mnie kocha i chce, żebym żył.
Ale wiara w Boga
przyszła dopiero po ciężkich doświadczeniach. Wcześniej Misza - jak sam przyznaje - modlił się mechanicznie. Jeszcze przed więzieniem chodził do kościoła, bo wszyscy chodzili, bo wypadało, bo chciał się pokazać. - Pamiętam, że w zakładzie karnym używaliśmy kartek z Biblii do robienia skrętów - wspomina ze wstydem. - Dopiero później zacząłem ją czytać i pomyślałem sobie, jaki to był grzech - te skręty. Ale wiem, że jestem grzeszny, bo człowiek nie jest uniwersalny, tylko Bóg.
Dziś Misza jest przekonany o tym, że gdy umrze, nie zniknie, bo jego dusza jest wieczna. Kiedyś w to nie wierzył. Czasem zastanawia się, jak jest w niebie i wie tylko jedno - nie ma tam alkoholu. - Powiem pani, że alkoholizm to śmiertelna choroba, postępująca i podstępna - przyznaje śmiało, bez emocji. - Nawet po terapii jest się chorym. Terapia jest po to, żeby wypracować sobie system ostrzegania. Nawet teraz mnie jeszcze ciągnie i kilka razy upadłem. Pamiętam, że kiedyś w upalny dzień wypiłem piwo. Nie było pod ręką nic innego do picia, a moje pragnienie było silniejsze niż postanowienie. Piłem przez dwa dni, ale się nie upijałem, aż w końcu mój mózg zaczął wysyłać mi sygnały: stary, co ty robisz? Gdybym się wtedy nie opanował, pewnie znowu wpadłbym w bagno, bo to jest tak, że jedna kropla pociąga za sobą kolejne butelki.
I co wtedy? Często "recydywa" na terapii. Są tacy, którzy uczestniczą w niej 2-3 razy. A zdaniem Miszy, dziś alkoholizm grozi naszemu społeczeństwu bardziej niż kiedykolwiek. Dlaczego?
- Teraz jest moda na picie
- stwierdza z przerażeniem Misza. - Nie wypijesz, to jesteś frajer. Społeczeństwo nie jest chore, tylko niedoinformowane. Nikt się nie rodzi alkoholikiem. Mój ojciec nie pił, dziadek nie pił, więc skąd się to bierze? Proszę spojrzeć wokół, jak łatwy jest dostęp do alkoholu - Misza wskazuje na bulwar. - Wokół same ogródki z piwem, półki w sklepach się uginają, a widziała pani kiedyś, żeby ekspedientka odmówiła sprzedaży alkoholu pijanemu? Ja rozumiem, każdy się boi, ale trzeba by to jakoś ograniczyć. Gdyby to ode mnie zależało, to w Polsce zaczęłoby się pić tak jak na Zachodzie - jedno piwo sączone przez słomkę przez cały wieczór.
Dziś najbardziej przeraża Miszę widok młodych pijanych ludzi, wytaczających się z toruńskich knajp. Życie, bo "drugie", nie jest już tak straszne jak kiedyś. - Nie mam pieniędzy, ale muszę sobie jakoś radzić - mówi. - Dostaję rentę, z której ponad połowę zabiera mi komornik - za stare długi, niezapłacone alimenty jeszcze z lat 70. Ale trzeba mieć w sobie dużo pokory, żeby skorzystać z pomocy, jaką można otrzymać, gdy tylko się przełamie wstyd. W Toruniu są miejsca, gdzie można się ubrać i najeść za darmo, ale tylko wtedy, gdy ma się w sobie pokorę i cierpliwość.
Ja już się tego nauczyłem.
Znowu zaczyna padać. - Chodźmy, bo jeszcze zmokniemy - mówi na pożegnanie Misza i dodaje: - W człowieku takim jak ja tyka bomba zegarowa. Mam tylko nadzieję, że nie wybuchnie.
PS. Personalia bohatera zostały zmienione.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska