Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Okupacyjne wspomnienia bydgoszczan. O losach swojej rodziny opowiada Maria Wysocka

Jolanta Zielazna , [email protected] [email protected]
Augustyn Kucharski stoi piąty od lewej w drugim rzędzie, licząc od góry. Nie wiadomo, kiedy i gdzie zdjęcie jeńców zostało zrobione
Augustyn Kucharski stoi piąty od lewej w drugim rzędzie, licząc od góry. Nie wiadomo, kiedy i gdzie zdjęcie jeńców zostało zrobione z rodzinnego albumu Marii Wysockiej
Całe życie mieszkała na Wzgórzu Wolności. Pamięta park w miejscu, gdzie dziś jest Cmentarz Bohaterów, pola rozciągające się dookoła. I krzyż przy ul. Karpackiej. W tym miejscu miał stanąć kościół.

Rodzice pani Marii Wysockiej zamieszkali na Wzgórzu Wolności, gdy Marysia miała roczek. Augustyn Kucharski wybudował dom przy ul. Chorwackiej. Wtedy stały tam dwa albo trzy budynki. Zajmował się handlem warzywami i owocami. W 1931 roku ukończył szkołę podoficerską 62. pułku piechoty wielkopolskiej.

Z Bydgoszczy do Mołodeczna

Stanisława Kucharska z Marysią (która opowiada nam wspomnienia i młodszym Frankiem. 1942 r, przed domem na Chorwackiej.
Stanisława Kucharska z Marysią (która opowiada nam wspomnienia i młodszym Frankiem. 1942 r, przed domem na Chorwackiej. z rodzinnego albumu Marii Wysockiej

Augustyn Kucharski stoi piąty od lewej w drugim rzędzie, licząc od góry. Nie wiadomo, kiedy i gdzie zdjęcie jeńców zostało zrobione
(fot. z rodzinnego albumu Marii Wysockiej)

Wojna dla tej rodziny, jak dla wielu innych, zaczęła się w ostatnich dniach sierpnia 1939 roku. Z mobilizacją. - Goniec z rozkazem dotarł 29 sierpnia, a było napisane "natychmiast", więc był popłoch niesamowity - wspomina pani Maria. Datę zapamiętała, bo to dzień po taty urodzinach i imieninach. Zmobilizowany został do Mołodeczna (obecnie Białoruś).

Ale jeszcze wcześniej, w sierpniu, Augustyn zabrał córkę na spotkanie Sokoła, w lokalu niedaleko skrzyżowania Bełzy z Toruńską. Dziś w tym miejscu jest sklep spożywczy. Tam rozdawano maski gazowe. Właściciel budynku dostał jedną na cały dom. - Ta maska zachowała się w naszym domu bardzo długo. Moje dzieci jeszcze ją pamiętają Syn ją zakładał, gdy bawił się w wojsko - śmieje się Maria Wysocka.

Gdy Augustyn odjechał w stronę Mołodeczna, Marysia za kilka dni miała pójść do pierwszej klasy. Do szkoły miałaby niedaleko, na Karpacką. Nie zdążyła tam pójść. Od października zaczęła chodzić do szkoły przy ul. Bełzy i Ujejskiego. Na Karpacką chodziły dzieci z rodzin niemieckich, a później także tych, których rodzice podpisali niemiecką listę narodowościową. - W szkole na Bełzy początkowo było nas bardzo dużo w klasie, dla wszystkich ławek nie wystarczało, dzieci siedziały na podłodze - pamięta pani Maria. Pamięta też, że chodziły tam dzieci z odległych ulic, nawet z Szubińskiej.

Okupacyjna codzienność dla dwojga małych dzieci była trudna. Mama, Stanisława Kucharska, bardzo szybko dostała skierowanie do pracy w DAG Brahnau. Do Łęgnowa chodziła pieszo. Wstawała o piątej, budziła Marysię, rozpalała w kuchni ogień. Dziewczynka jeszcze przed szkołą biegła na ul. Pomorską, do mleczarni Kocha. - Stamtąd przynosiłam w kance mleko. Bliżej nic nie było. Wzgórze Wolności to było przedmieście, polskie sklepy pozamykane. Brata ubrałam, zostawiałam mu klucze i szłam do szkoły. On zostawał w domu sam - opowiada.

Później Marysia chodziła po kartki na Zbożowy Rynek. Bez tego nie byłoby nawet skromnych przydziałów żywności.

Stanisława wracała późnym wieczorem zmęczona, ciężko pracowała przy rozbudowie Brahnau. Któregoś razu, gdy ona wyszła do pracy, a córka do szkoły, od ognia zajęły się drzazgi. W kuchni pojawił się ogień. Był listopad 1942 roku.

Podpis, znak życia

Dänischenhagen, Augustyn stoi przy koniu, jeszcze w mundurze z literą „P” na kieszeni. Pozostałych osób nie znamy.
Dänischenhagen, Augustyn stoi przy koniu, jeszcze w mundurze z literą „P” na kieszeni. Pozostałych osób nie znamy. z rodzinnego albumu Marii Wysockiej

Stanisława Kucharska z Marysią (która opowiada nam wspomnienia i młodszym Frankiem. 1942 r, przed domem na Chorwackiej.
(fot. z rodzinnego albumu Marii Wysockiej)

Co się działo z mężem i ojcem, Kucharscy dowiedzieli się później. Dość długo nie wiedzieli nawet, czy żyje. Augustyn długo po wojnie nie opowiadał, co przeszedł w pierwszych jej miesiącach i latach. - Tatuś mówił, że zwierząt tak się nie traktuje, jak ich traktowano - opowiada pani Maria. Otwierał się później, gdy w radiu lub telewizji słyszał jakieś informacje, wtedy dopowiadał swoje. Fragmentarycznie. A Marysia skrzętnie to notowała. Ku jego niezadowoleniu.

Opowiada więc to, co zapamiętała i zapisała ze wspomnień taty.

Wróćmy na chwilę do sierpnia 1939, gdy Augustyn wsiadł do pociągu. Gdy dotarli do Mołodeczna, dowództwa już nie było. Wtedy zdecydowali, że idą na odsiecz Warszawie. W okolicach Białegostoku dostali się do rosyjskiej niewoli. Transporty wywiozły ich na wschód. W Mińsku odczepiono część wagonów, Augustyn pojechał dalej. Trzymano ich w lasach pod Smoleńskiem, pod namiotami, aż przyszła wiadomość, że będzie wymiana jeńców. Polacy pojadą na tereny zajęte przez Niemców.

Ale długo do wymiany nie dochodziło. Polscy jeńcy pracowali w lesie, z Rosjanami, pozabierano im nawet wypchane słomą jaśki. Dostawali nikłe porcje chleba, padali jak muchy. Kucharski był w ostatnim transporcie, przeznaczonym do wymiany.

Wymiana odbywała się w Brześciu nad Bugiem. - To był bardzo duży transport. Była specjalna kładka i każdy pojedynczo szedł. Sprawdzano nie tylko jego dane, ale także dane rodziny - córka przekazuje opowieści ojca.

Augustyn, który dobrze znał niemiecki, liczył, że może po drodze uda się uciec. Nic z tego. Na początku mroźnego grudnia 1939 r. transport dotarł do Neubrandenburga, stalag II A. Tych, którzy nie przetrzymali pierwszej nocy, żywi rano zwozili taczkami do dołów.

Stamtąd do rodziny w Bydgoszczy przyszła wiadomość, że żyje. To była kartka z sześcioma adresami i adnotacją, by przekazać ją następnej rodzinie. Jeńcy na tej kartce własnoręcznie napisali swoje dane. Wiedzieli więc, że żyje i gdzie jest.

"Aptekarz" pomaga jeńcom

Dänischenhagen, Augustyn stoi przy koniu, jeszcze w mundurze z literą "P" na kieszeni. Pozostałych osób nie znamy.
(fot. z rodzinnego albumu Marii Wysockiej)

Z Neubrandenburga Kucharski kilka razy był przerzucany do innych miejscowości. Był to m.in. Lüneburg, Bremenvorde, Sandbostel. Wygląda na to, że musiał też trafić do innego stalagu, bo na jednym ze zdjęć zachował się podpis Stalag A X. - Tata wspominał, że to przerzucanie z obozu do obozu chyba uratowało mu życie - wspomina córka.

W końcu został skierowany do Harburga. A tam potrzebowano tłumacza i przypomniano sobie, że jest taki jeniec, który mówi po niemiecku. To musiał być 1941 rok.

Augustyn spotkał tam Niemców życzliwych jeńcom i Polakom. Jego córka sądzi, że może był to ktoś o polskich korzeniach? Szczególnie jeden, którego nazywali "Aptekarzem", bo leczył ich, gdy tego potrzebowali, dawał Augustynowi dużo jedzenia. Tyle, że mógł się dzielić z innymi. Człowiek ten zaproponował, że wyciągnie Augustyna ze stalagu. Zaaplikuje mu krople, które go osłabią, dzięki czemu trafi do szpitala.

Pani Maria nie zna nazwiska "Aptekarza", ale mówi, że dzięki niemu życie taty zmieniło się na lepsze. Polak długo się wahał, nie dowierzał, ale w końcu się zgodził.

Do szpitala w Schleswigu Augustyn Kucharski trafił w Wigilię 1941 roku Jeszcze w nim leżał, gdy Niemcy pozwolili jeńcom wyjść z stalagów i pracować na roli tam, gdzie jedynych gospodarzy wcielili do armii. Augustyn z tego skorzystał.

Skierowano go do gospodarza niedaleko Kilonii. Dopiero stamtąd, wiosną 1942 roku napisał do domu list. Okazało się, że niedaleko Kilonii, na robotach jest jego ciotka z całą rodziną. Za zgodą swego gospodarza pojechał do rodziny pod Kilonię. To były okolice Dänischenhagen.

Spotkali się na Wielkanoc 1942 roku. Na prośbę krewnych ich niemiecki gospodarz załatwił Augustynowi przeniesienie. Od 1 maja 1942 roku byli więc razem. Odtąd mógł też chodzić w cywilnym ubraniu, które Stanisława przysłała mu z Bydgoszczy.

W listopadzie od żony przyszedł list.

Pożar na Wzgórzu Wolności

Wróćmy do listopadowego dnia 1942 roku w Bydgoszczy.

Gdy w domu przy Chorwackiej zaczęło się palić, kilkuletni chłopiec zamknął mieszkanie na klucz, wyszedł na ulicę i zaczął płakać. - Nie płacz, Marysia niedługo wróci ze szkoły - pocieszała go sąsiadka. - U nas się pali - płakał. Alarm, straż pożarna. Zanim nadjechała, pożar był ugaszony. Ale w "Deutsche Rundschau" ukazała się notatka, że dziecko bawiło się zapałkami i spowodowało pożar, straty są poważne, jego ojciec musi pokryć koszty. - Same bzdury! - śmieje się pani Maria. - Z ciekawości odszukałam po latach w bibliotece tę gazetę.

Stanisława wysłała wycinek z gazety mężowi pod Kilonię. Ten pokazał gospodarzowi i dzięki temu dostał urlop. Przyjechał na gwiazdkę. W mundurze (!), z guzikami, z orzełkami. Radość wielka! Marysia zastanawiała się, czy pozna swojego tatę?

W dzień odjazdu Augustyn spotkał w Bydgoszczy kolegę, który poradził mu, by zamiast wracać na wieś, poszedł w Bydgoszczy do pracy do Reuscha, na ul. Petersona (firma pracowała potrzeby kolei).

Kim był Reusch? W ostatniej przedwojennej książce meldunkowej Bydgoszczy (1936/37) jest wymieniona tylko Charlotta Reusch przy Petersona 14. - Ojciec powiadomił jednak policję na Zbożowym Rynku, że chce tu zostać. Schupo powiedział, że nie ma się martwić. Kolej ważniejsza, niż praca na roli - wspomina Maria Wysocka.

Został więc już z rodziną. Od lata 1944 roku bywało tak, że do domu wracał tylko na niedzielę. Niemcy wszystkich kierowali do budowy okopów.

W styczniową niedzielę 1945 roku przyszedł po Augustyna goniec. Reusch wzywał, by objął jego fabrykę. Kucharski nie poszedł.

Tragedia o krok

Ojca wojskowy mundur został popruty, ufarbowany na granatowo i przerobiony na płaszczyk dla Marysi. A gdy w deszczową, listopadową niedzielę 1944 roku przystępowała do I komunii świętej pod kościół przy ul. Ugory zajechała powózką, przysłaną przez Reuscha. Dziewczynka miała na sobie białą sukienkę. - A bieliznę... Nie wiem, jak mamusia to załatwiła, ale komplet bielizny przysłał mamusi brat z Francji.

Niedużo jednak brakowało, by wojna skończyła się dla Kucharskich tragicznie. Augustyn w ostatnim dniu wojny mógł zginąć na progu swojego domu. Pani Maria opowiada: - Przy ulicy Karpackiej, naprzeciw szkoły, Niemcy w styczniu urządzili swój sztab. Wzdłuż ulicy Sokoła (tak się wtedy nazywała Sokola), od Karpackiej po lewej stronie ulicy, aż po teren dzisiejszego kościoła, stały wojskowe baraki. Byliśmy obstawieni wojskiem niemieckim, bo na obszarze obecnego cmentarza także stacjonowali Niemcy.

Po ulicach chodziły patrole Niemców z bronią. Od dwudziestej obowiązywała godzina policyjna, ale 23 stycznia zarządzono ją dwie godziny wcześniej, tego nie wiedzieliśmy. Tata wracał od krewnych, nie zdążył wejść w bramę, gdy z ulicy Bułgarskiej wyszedł niemiecki patrol. Wziął go na cel. Ale tato krzyknął po niemiecku i go puścili. Następnego dnia byli tu już Rosjanie, a ten Niemiec leżał martwy pod kasztanem na Ujejskiego.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska