Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Olek Doba. Jego Brda, Atlantyk, jego Kilimandżaro...

Marek Weckwerth
Marek Weckwerth
Kajakarze z Kujaw i Pomorza znali Aleksandra Dobę głównie z zimowych spływów na Brdzie. Na starcie podpisywała wiosła, a podczas wieczorków komandorskich snuł swoje atlantyckie – i nie tylko - opowieści
Kajakarze z Kujaw i Pomorza znali Aleksandra Dobę głównie z zimowych spływów na Brdzie. Na starcie podpisywała wiosła, a podczas wieczorków komandorskich snuł swoje atlantyckie – i nie tylko - opowieści Fot. Marek Weckwerth
Aleksander Doba, dla przyjaciół Olek, nie żyje! Ta informacja zszokowała i zasmuciła całe polskie środowisko kajakowe i podróżnicze. Zmarł w poniedziałek 22 lutego na szczycie Kilimandżaro. Do samego końca był pełen energii i radości.

Zobacz wideo: Nowe objawy koronawirusa. To musisz wiedzieć!

O tym, że był w dobrej kondycji mówili świadkowie dramatu na najwyższej górze Tanzanii i całej Afryki (5895 m n.p.m). Organizator wyprawy Łukasz Nowak, szef Klubu Podróżników "Soliści", powiedział portalowi polsatnews.pl, że nie miał choroby wysokościowej. Zapewniał, że jest w świetnej formie i krzyczał "Afryka dzika!".

Gdy Aleksander zdobył szczyt, tuż przed wykonaniem pamiątkowego zdjęcia, poprosił o chwilę odpoczynku. Zaraz też stracił przytomność. Towarzyszący mu turyści podjęli reanimację, ale nie udało się przywrócić czynności życiowych. Ciało słynnego podróżnika zniesiono do niższych obozów na stokach Kilimandżaro, po czym przetransportowano do szpitala w mieście Moshi.

Aleksander Doba miał 74 lata. Zmarł śmiercią podróżnika.

Kilka lat temu powiedział nam, że już się nie wybierze na Atlantyk, ani na inny ocean. A trzeba wiedzieć, że wcześniej w swych dalekosiężnych wizjach miał pokonanie Pacyfiku, o czym wspomniał dziennikarzowi "Gazety Pomorskiej". Ostatecznie jednak po raz czwarty nie miał zamiaru rzucać wyzwania wielkiej wodzie, za to realizować swoje pasje podróżnicze, w tym lądowe, owszem. Góra Kilimandżaro była jednym z jego celów. Jak się okazało ostatecznym.

Kajakarz z krwi i kości

Aleksander był przede wszystkim kajakarzem, który zostawił za sobą grubo ponad 100 tysięcy kilometrów, co jest absolutnym rekordem Polski.

To też może Cię zainteresować

Był jedynym człowiekiem na świecie, którzy trzykrotnie w samotnym rejsie przepłynął Atlantyk. Owszem, przed nim ocean przepłynęli inni kajakarze, ale nigdy nie zrobili tego tak jak on - z kontynentu na kontynent, a z wysp przy wybrzeżu Afryki do wysp przy Ameryce. Przy tym posiłkowali się małymi żaglami.

Doba pokonał Atlantyk po raz pierwszy na przełomie lat 2010 i 2011 przepływając w 99 dni z Dakaru w Senegalu do wybrzeża Brazylii. Drugi raz zmierzył się z Atlantykiem na przełomie 2013 i 2014 roku płynąc 167 dni z Lizbony na Florydę. Był na wodzie tak długo, bo to najszersze miejsce na Atlantyku (4500 mil morskich). Po raz trzeci rzucił wyzwanie oceanicznym żywiołom w roku 2017 płynąc 110 dni z Nowego Jorku do Francji.

Sztormy i wielkie ryby

Walczył z wielkimi falami, sztormami, odpędzał rekiny uderzeniami wiosła, leczył dłonie sparzone słońcem i zniszczone solą, u wybrzeży Brazylii wypadł za burtę na fali przybojowej i omal nie udusiła go linka mocująca wiosło do pokładu. Gdy pytałem go jakie zdarzenie było dla niego najbardziej deprymujące, odpowiedział że to codzienne, gdy musiał wyjść na rufę za potrzebą. Bo wtedy nagle, nie wiadomo skąd, pojawiały się wielkie ryby wbijając swoje nie mniej wielkie oczy w jego tylną część ciała. - Chyba chciały mnie zjeść – konkludował podróżnik.

Za swoje nieprawdopodobne wyczyny Doba zdobył tytuł Podróżnika Roku 2015 amerykańskiej edycji "National Geographic". Głosowali na niego także kajakarze z Kujaw i Pomorza.

Jako pierwszy w historii przepłynął też Polskę po przekątnej z Przemyśla do Świnoujścia (1189 km). W jednym sezonie (w 1989 r.) pokonał łącznie 5125 km, co jest absolutnym rekordem Polski. W 1991 r. jako pierwszy kajakarz po II wojnie światowej przepłynął graniczną Nysę Łużycką oraz Odrę. W tym samym roku jako pierwszy kajakarz przepłynął Cieśninę Piławską kontrolowaną przez ZSRR. W 80 dni przepłynął dookoła Bałtyk. Na koncie ma również opłynięcie jeziora Bajkał (prawie 2 tys. km) i spłynięcie Angary do Irkucka. Płynął też Amazonką, na której został napadnięty i ograbiony przez współczesnych piratów.

Za koło podbiegunowe

- Ale moją najwspanialszą wyprawą była ta, którą nazwałem Kajakiem za Koło Podbiegunowe - z Polic do Narwiku. Wyprawa zajęła mi 101 dni. To 5369 kilometrów, a średnio pokonywałem ponad 50 kilometrów. Jednak, jak jednego dnia zwiedzałem na trasie jakieś ciekawe miasto to, nie płynąłem. Za to nazajutrz przepływałem 100 i średnia wychodziła 50 - wyliczał Aleksander na jednym ze spływów Brdą.

To też może Cię zainteresować

Podczas norweskiej wyprawy, przepływając ujście jednego z fiordów, miał wywrotkę na wysokiej fali. Stracił przytomność i ocknął się na skalistym brzegu. Ludzie, którzy pomagali mu odnaleźć kajak, pytali czy jest z policji, a on wyjaśnił, że napis "Police" to nazwa jego rodzinnego miasta pod Szczecinem.

Zaczął od roweru, żeglarstwa, szybownictwa

- Chęć poznawania świata zawdzięczam rodzicom. Moimi pasjami była turystyka rowerowa, piesza, górska, żeglarstwo, szybownictwo, skoki spadochronowe. Kajakarstwem zaś zainteresowałem się mając już 34 lata, na mojej - jak się potem okazało - ulubionej rzece Drawie. Czyli byłem już starym człowiekiem - opowiadał nam Aleksander.

Górskie szlify z "orłami"

Pierwsze szlify kajakarza górskiego zdobywał w połowie lat 80. XX wieku w towarzystwie członków Komisji Turystyki Kajakowej TKKF "Orzeł", w tym autora artykułu.

Pojechaliśmy wtedy na cykliczną imprezę klubową - "Orłowski Tydzień Dzikich Wód", a w planie były rzeki tatrzańskie i beskidzkie.

Płynąłem z Olkiem kajakiem dwuosobowym tatrzańską Białką i nie mogliśmy się dogadać, którą stroną ominąć skalistą wyspę. Decyzję trzeba było podjąć szybko, zanim podejmie ją bardzo szybki nurt. Zdecydował nurt i z impetem rąbnęliśmy w wyspę, zaliczając wywrotkę w lodowatej wodzie. Ale właśnie wtedy zaprzyjaźniliśmy się i ta przyjaźń trwała do końca jego dni.

Na kursie ocean

Pomysł przepłynięcia Atlantyku podsunął mu Paweł Napierała, filozof z Uniwersytetu Zielonogórskiego.

- To był szurnięty pomysł, opowiadał bajki, a ja traktowałem go poważnie. Paweł zawrócił mi w głowie, bo jako filozof miał dar przekonywania - przyznał Aleksander. - Ten jego dar przebił nawet moją rzeczowość inżynierską (Doba był inżynierem - mechanikiem, emerytowanym pracownikiem Zakładów Chemicznych w Policach - dop. autora). - Wystartowaliśmy z Ghany. Już na Atlantyku straciłem wiarę, że na takich kajakach, a były to zwykłe turystyczne dwójki, da się przepłynąć wielką wodę. Założyłem więc, że popływamy wzdłuż Afryki i wrócimy. Skończyło się na 42 godzinach, bo na ląd cofnęły nas wiatry i prądy.

Pomysł na superkajak

Ta przygoda dała mu do myślenia - na małej kartce naszkicował kajak atlantycki. Miał mieć 7 m długości, jeden metr szerokości, z kabiną z przodu. Miał być niezatapialny (nawet po przebiciu poszycia) i sam wracać po wywrotce do równej stępki. Tak kajakarz z Polic trafił do morskiej stoczni jachtowej Andrzeja Armińskiego w Szczecinie.

- Niech mi pan zbuduje kajak oceaniczny, bo chcę w nim przepłynąć Atlantyk! - poprosił wtedy Doba. - Reakcje mogą być różne, zwykle takie, że trzeba takiego gościa pogonić, bo chyba jest szurnięty. Jednak nie tak łatwo można było mnie zbyć i w końcu przekonałem pana Andrzeja – opisywał nam Doba kulisy sprawy. Kajak nazwał „Olo”.

Jak nie słuchał żony

- A gdyby pańska żona, pani Gabrysia, nie zgodziła się na wyprawę atlantycką? - pytała go kilka lat temu jedna z uczestniczek spływu Brdą i Zbrzycą. - Ależ nie zgodziła się! - odpowiedział z uśmiechem. - Powinno się ustanowić medal za to, że ktoś uczestniczył w tak poważnej wyprawie wbrew żonie. Jak żona jest przeciwna, to jest wielki wyczyn. Wszystko zależy od tego, kto w domu nosi spodnie. Gdyby Kolumb słuchał żony, to nie odkryłby Ameryki. Moja żona była najbardziej przeciwna tym wyprawom, a potem mnie najbardziej wspierała, ale zaczęła dopiero gdy już wyjechałem z domu.

- A jak po 100 dniach wraca się do domu, to jest potrzeba wygadania się? - pytali inni kajakarze.

- O tak. A jakie to są wspaniałe powitania... Tylko, że najpierw trzeba na długo wyjechać. Najdłużej nie było mnie w domu rok i jeden dzień - zakończył Aleksander Doba.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska