Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Operacja: misiek

Małgorzata Święchowicz [email protected]
Fot.sxc
W Piasecznie powstała klinika dla misiów. Jest coraz bardziej znana. Do kliniki dzwonią z całej Polski, a ostatnio nawet z zagranicy.

Przyszycie ogonka 10 złotych, nogi - 20, psychoterapia - 5... Nie czytaj dalej, jeżeli nie masz misia, nigdy nie miałeś misia i nie obchodzi cię, co się robi, gdy miś ciężko zachoruje.

W Piasecznie powstała klinika dla misiów. Jest coraz bardziej znana. Do kliniki dzwonią z całej Polski, a ostatnio nawet z zagranicy.

Zarejestrować miśka do lekarza można przez internet: trzeba podać jego imię, wiek, płeć, niepokojące objawy: czy się zestarzał, wybrudził, przetarł, odpadło mu ucho, oko, prawa ręka czy może lewa noga?

Szczegóły i termin przyjazdu na operację ustala się z ordynatorem - doktorem Miśkiem. To doskonały chirurg, specjalizacja: misie i duże maskotki. Cieszy się uznaniem.
Oczywiście, nie trzeba zaraz zapisywać swojego miśka do doktora Miśka. Można na przykład do doktora Ważniaka - to po ordynatorze najważniejszy z lekarzy, najbardziej doświadczony, zasadniczy, nawet nudziarz, ale perfekcyjny.
Doktor Zuza - miluśka - specjalizuje się w odświeżaniu. Zna się na futerkach, jak nikt.
Jest też Wesołek - chirurg plastyczny.
Śpioch - anestezjolog.
Szybki Staszek - ortopeda.
No i Piękna Mela - specjalistka w chirurgii wewnętrznej. Ponoć jej niesamowite oczy patrzą niepowierzchownie, wręcz przeszywają niedźwiadki na wskroś. Dzięki temu niejeden szybko ozdrowiał.

Jak owca, jak żaba
- Początkowo leczyliśmy misie rzadko, tanio, niemal charytatywnie. To miała być taka nasza działalność uboczna, ale teraz? Zainteresowanie jest coraz większe, przybywa pracy - mówi Jacek Lipiński, samozwańczy rzecznik kliniki w Piasecznie.
Zapewnia, że wyleczyć misia, to nie jest taka prosta sprawa, wymaga zdolności, wprawnej ręki. Bo i przypadki są tu wyłącznie kliniczne, ciężkie.
- Nawet bardzo ciężkie - mówi rzecznik. - Misie trafiają do nas w stanie tragicznym, czasami tak zmaltretowane, że zastanawiamy się, czy nie zawiadomić Towarzystwa Opieki nad Pluszakami.

Jeden z misiów w ogóle nie przypominał misia. Trudno go było zidentyfikować. - Myślałem, że to owieczka - mówi Lipiński. - Koleżanka twierdziła, że żaba.
Pacjent był naprawdę w położeniu nie do pozazdroszczenia, stan ciężki, wymagający całkowitej rekonstrukcji.

W zasadzie po leczeniu klinicznym miał całkiem nową powierzchowność - wręcz nową skórę, coś w rodzaju pokrowca na stare, zużyte ciało. Terapia była długa, ale miś wrócił już do właścicielki, mają wkrótce razem lecieć do Ameryki.

Weteran zabaw
Personelowi klinicznemu przy rejestracji pacjentów czasami aż szklą się oczy ze wzruszenia. Rozczula ich siła przywiązania ludzi do misiów.
Cóż się dziwić. Człowiek w dzieciństwie tuli się do misia, wypłakuje mu, ciągnie za sobą na spacer, do babci, cioci, do szpitala.
Później, w dorosłym życiu, nie bardzo wie, co zrobić z misiem. Pozbyć się przyjaciela?
Wyrzucić?
Jakoś głupio.

Tak więc często miś starzeje się wraz z człowiekiem.
Średnia wieku miśków trafiających do kliniki: 30 lat!
Najstarszy miał 52. Dziadek-miś, zabytek, wypchany trocinami.
Czy wiecie, że taki 50-letni weteran zabaw dziecinnych jest młodszy od najstarszego misia świata zaledwie o pół wieku?

Zabawka IDEAL-na
Zwykło się sądzić, że zabawa człowieka z misiem zaczęła się w USA, w listopadzie 1902 roku. Wtedy w jednej z waszyngtońskich gazet ukazała się karykatura amerykańskiego prezydenta Theodore'a Roosevelta, zwanego Teddy, który wziął udział w polowaniu na niedźwiedzie. Teddy był zapalonym myśliwym, ale gdy podsunięto mu do odstrzału małego, bezbronnego niedźwiadka - nie zdecydował się wypalić. Tak oto prezydent, który darował niedźwiadkowi życie, stał się bohaterem rysunku Clifforda Berrymana. A historia niedźwiadka i prezydenta zaintrygowała Morris'a Mitchoma, sklepikarza z Brooklynu. Jak to handlowiec postanowił ocalonego misia wykorzystać marketingowo. Jego żona Rose uszyła z materiału podobiznę niedźwiadka ze szkicu Berrymana, a sam Morris napisał list do Roosevelta pytając, czy można nazwać zabawkę "Teddy's Bear".

Maskotka trafiła na wystawę sklepu, a Roosevelt przeszedł do historii, jako ten, od którego zaczęła się kariera wszystkich misiów-zabawek na świecie.
Teddy's Bear stał się ulubioną maskotką Roosevelta. Ba, z misiami obnosiły się wtedy nawet panie z najlepszego towarzystwa. Mitchom mógł porzucić karierę drobnego sklepikarza - stał się fabrykantem. Jego fabryka zabawek "Ideal" stała się jedną z największych na świecie. Ale nie jedyną produkującą misie.

Od końca XIX wieku pluszowe zabawki powstawały już w Niemczech - szyła je inwalidka, Margarete Steiff. Pierwszego niedźwiadka uszyła ponoć dla swojego siostrzeńca Richarda. I ponoć to Richard wpadł na pomysł, żeby otworzyć firmę produkującą pluszaki. Chcąc je doskonalić, godzinami przesiadywał w zoo i szkicował niedźwiedzie. Jednak misie firmy Steiff nie od razu podbiły świat. Wystawione na targach w Lipsku w 1903 roku miały wzięcie jedynie dzięki Amerykanom - wtedy w USA już zaczął się niedźwiadkowy szał, w Europie misie-zabawki stały się popularne trochę później.

Na przykład w Wielkiej Brytanii pojawiły się dopiero około 1910 roku.

Kto się boi Petera?
Początek XX wieku, to piękny czas dla miśków. Są ręcznie robione, wysokiej jakości, wyłącznie z naturalnych materiałów.
Najlepszy był moher z koziej wełny - ponoć nad wyraz wytrzymały i najbardziej przypominający prawdziwe, niedźwiedzie futro.
Misie początkowo były przygarbione, miały długie nosy, długie kończyny i wielkie stopy. Kompletnie nie przypominały tych, które teraz można kupić w sklepach. Raczej starano się, żeby były wierną kopią prawdziwych niedźwiedzi.
Jak to się stało, że z czasem misie przestały przypominać niedźwiadki i zaczęły mieć coraz krótsze noski, coraz mniejsze łapki? Ponoć winna jest temu ekonomiczna zapaść - w latach dwudziestych i trzydziestych producenci musieli zacząć szyć zabawki oszczędnie.
I może dobrze się stało?

Misie z krótkimi noskami bardziej przypadły dzieciom do gustu.
Niemiecka firma Gebruder Sussenguth, która około 1925 roku zaczęła produkować misie o imieniu Peter, dotkliwie przekonała się, co to rynkowa porażka. Peter był miśkiem bardzo przypominającym prawdziwego niedźwiedzia. Nawet był slogan: Peter - niedźwiedź, jak żywy. Miał ruchome oczy, a gdy obracało się jego głową - wyciągał język. Był świetnej jakości, trwały. Nawet bardzo wiele Peterów przetrwało do dziś w stanie niemal nienaruszonym. Ponoć dlatego, że dzieci w ogóle nie chciały się do nich przytulać, bały się.

Różnica klas
Misie, które podobają się dzieciom szybko przestają być jak nowe. Ucho się naderwie, oko wypadnie, wybrudzą łapki.
Tym bardziej, że miś współczesny nie ma już tej samej klasy, co przedwojenny.
Najlepszej jakości moher musiał ustąpić miejsca barwionej bawełnie. Pojawił się sztuczny, jedwabny plusz. Zamiast szklanych oczu - oczy plastikowe. Zamiast ręcznej roboty - taśma.

Choć na przykład w Niemczech ręczne szycie misiów nadal jest dość popularne. Organizuje się kursy robienia misiów, są wystawy, targi. Wydaje pisma z najnowszymi "misiowymi" trendami. W sklepach można kupić nie tylko gotowe pluszaki, ale materiały i akcesoria niezbędne do ich wykonania.
Kochane, przytulane
Do kliniki w Piasecznie trafiają misie różne - współczesne z taśmy, i te, które pamiętają lepsze czasy.
Ale wszystkie są jednakowo kochane.
- Ludzie, zanim oddadzą nam misia do podleczenia, wypytują, jak będziemy to robić, jakie tu mamy warunki - mówi Jacek Lipiński.
Przywiązują ogromną wagę do tego, by misiom w klinice nic złego się nie stało. Niektórzy osobiście przywożą je na pranie, cerowanie, doszywanie kończyn. Nie ufają kurierom. O poczcie nawet nie ma co wspominać - nikt nie chce wpychać swojego misiaczka w paczkę.
- Jak to pani sobie wyobraża? Upchnąć przyjaciela w karton? Przecież świra mógłby dostać - tłumaczą w klinice.

Dlatego tu oszczędza się miśkom przykrości nawet w czasie transportu. A po operacji - na wszelki wypadek - stosuje psychoterapię.
Zwykle nikt nie żałuje pieniędzy na opłacenie tego zabiegu.
Najbardziej o stan zdrowia swoich przytulanek zamartwiają się dzieci (najpierw nadmiernie je ściskają, brudzą, niechcący coś urywają, nadrywają, a potem: ratuj, kliniko!).

Zanim wyślą swojego ukochanego misia na leczenie, dopytują czy będzie mu w klinice dobrze. I czy wszystko przy nim będzie zrobione tak, żeby nie bolało. Często chcą mieć też zdjęcie z leczenia swojego pupila. I, oczywiście, dostają!
Tylko nieliczni nie traktują kliniki w Piasecznie zbyt poważnie.
Kiedyś pewien mężczyzna próbował tu zapisać na kurację swoją żonę. Chciał, żeby ktoś dobrze popracował nad jej głową.
Odmówili.

Nawet nie dociekali, dlaczego mężczyźnie tak zależało na zarejestrowaniu żony w klinice. Może kiedyś, w lepszych czasach, była jego najukochańszym Misiaczkiem?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska