Punktualnie o godz. 9 komornik zapukał do drzwi. Nie były zakluczone. W środku już jednak nikogo nie było. - Edward mieszkał tutaj od urodzenia. Kto by przypuszczał, że tak skończy? - pytają sami siebie jego sąsiedzi.
4-rodzinny budynek w Starym Fordonie. Ruina. Piętro jest zamieszkałe. Na parterze jednej rodziny już nie ma. Do wczoraj rana w drugim mieszkaniu przebywał pan Edward. Jest komornik i ekipa przeprowadzkowa, przedstawicielka Administracji Domów Miejskich, sąsiedzi pana Edwarda. Stoją przy wejściu.
Zaczyna się eksmisja. Wchodzi komornik, Jacek Dober. Trzy zniszczone pokoje z grzybem na obdartych ścianach. W jednym pokoju ktoś kiedyś próbował palić ognisko, bo jest wypalony plac. Smród wszędzie. Puste butelki i inne śmieci. Spleśniałe jedzenie. Przemoczone pierzyny na tapczanie. Na obrazkach w dwóch pokojach podobizny świętych. Są też stare płaszcze damskie.
Przeczytaj także: W Bydgoszczy jest około dwustu bezdomnych. Nie chcą spać w noclegowni
- Edward nie był żonaty. Dzieci też nie ma. Mieszkał ze swoją kobietą. Razem pili. Za jej rentę. Od zawsze. Ona zapiła się na śmierć. To było na początku tego roku - opowiada pani Aniela, mieszkanka tej kamienicy.
- Już wcześniej się stoczył - dodaje inna sąsiadka. - Gdy stracił pracę w Romecie, bo były redukcje etatów. Potem już nigdzie nie pracował, a coraz więcej pił. Matka, która z nim mieszkała, wyprowadziła się. Nie wytrzymała.
On dalej spraszał kolegów od picia. Z opieki pomocy nie dostawał, bo nie chciał. Zbierał złom, więc na wódkę zawsze wystarczało. Na opłaty - nie. Zadłużył mieszkanie. Zniszczył. Na nic zdały się pisma od ADM, potem z sądu i od komornika. Ten ostatni miał przeprowadzić eksmisję pana Edwarda pozbawionego prawa do lokalu socjalnego.
- W niedzielę Edward się z nami pożegnał - wzdycha pani Aniela. - Powiedział, że rano, jak przyjdą eksmitować, go już nie będzie. No i nie było. - Pod kościołem go widziałem - informuje inny lokator. Pod kościołem go też nie było. Był w zaroślach nad Wisłą. Brudny, nieogolony, w brudnym polarze, niepranych od dawna spodniach, dziurawych butach. Od mężczyzny czuć alkohol. Wygląda, jak bezdomny.
- Teraz oficjalnie nim jestem - przyznaje, chwiejąc się na nogach.
Może jeszcze zamieszkać w schronisku. - Nie pójdę tam - krzyczy.
- To gdzie?
- Nie wiem. Wolałbym do więzienia. Już kiedyś siedziałem. Zresztą miałbym blisko. Kilkadziesiąt metrów od mojego mieszkania - przyznaje.
- Nie żal panu tego mieszkania?
- Nie - pan Edward dalej się unosi. - Wszystko co potrzebne, mam w reklamówce.
I pokazuje: stare, ale działające radyjko na baterie, pasek do spodni, miarę krawiecką.
- Po co ci miara? - pyta pani Bożena, jego znajoma jeszcze z dzieciństwa. Akurat przechodziła tędy z psem.
- Nigdy nie wiadomo, na co mi się przyda - odpowiada mężczyzna.
- Tobie by się pomoc przydała, tylko jej nie chciałeś - uważa kobieta.