Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pani Joanna od lat walczy o przywrócenie godności ludziom z byłych PGR-ów

Roman Laudański
Joanna Warecha na popegeerowskim polu ostrzega, żebyśmy nie powtórzyli schematu odrzucenia z początku lat 90. Polityka szuka nowych niepotrzebnych.
Joanna Warecha na popegeerowskim polu ostrzega, żebyśmy nie powtórzyli schematu odrzucenia z początku lat 90. Polityka szuka nowych niepotrzebnych. archiwum Joanny Warechy
Rozmowa z Joanną Warechą, dziennikarką, dokumentalistką, działaczką społeczną, od lat walczącą o przywrócenie godności ludziom z byłych PGR-ów, reżyserką filmów: „PGR OBRAZY”, „Nieziemskie historie”, autorką książki „PGR OBRAZY… historie zlikwidowanych”.

Nikt pani jeszcze nie powiedział: PGR-y? Było, minęło. Po co do tego wracać?
Przez ponad 20 lat słyszałam to wielokrotnie. Między innymi od polityków, ale też od dziennikarzy. Dziś już jest mniej odważnych, bo widać dobitnie, że było… ale nie minęło. To wciąż nie rozwiązany problem.

Jest do czego wracać.
Oczywiście! Rok 1989 na polskiej wsi - indywidualnej i państwowej - był jedyny, kiedy parytet dochodów był najwyższy. Ludzie uwierzyli, że nowe otwarcie będzie świetnym czasem dla polskiego rolnictwa. Niestety, to był tylko jeden, wyjątkowy rok. Później wszedł plan prof. Balcerowicza i na wsi posypało się wszystko. Zarówno na tej wsi peegerowskiej jak i indywidualnej. Dlatego hasło Samoobrony: „Balcerowicz musi odejść!” jednoczyło całą wieś. Dziś każdy mówi, że upadek i likwidacja PGR-ów były błędem. Nie dano szansy ludziom, którzy tam pracowali, że należało to przeprowadzić inaczej.

Wtedy rząd potrafił pomagać różnym branżom, a nie skierował żadnej pomocy do półmilionowej rzeszy pracowników pegeerów. Z rodzinami było to dwa miliony ludzi!
W górnictwie pracowało wtedy również pół miliona ludzi. Górnicy otrzymali zadośćuczynienie.Mówi się, że każda przemiana musi mieć swoje ofiary. Podkreślano, że przejście z jednego systemu społeczno-politycznego do drugiego musiało kosztować, ale konsekwencje są tragiczne, bo wykluczono całą grupę ludzi z pegeerów. Nie skrzyknęli się do protestów, bo odebrano ludziom wszystkie narzędzia do działania. Odcięto ich od świata. Pozostawiono bez środków do życia, z opustoszałym przystankiem autobusowym, do którego nie docierał żaden transport. Niesprawiedliwe jest powtarzanie, że oni przyzwyczaili się do życia w dawnym systemie, do czekania, że ktoś im coś da. To jest po prostu uwłaczające i niesprawiedliwe. Trwanie w biedzie, czekanie na pomoc wynikało z obietnic polityków. Ludzie oglądali telewizję, w której widzieli polityków żonglujących tym tematem na wszystkie sposoby. Tylko że za słowami nie poszły czyny. Pracownicy z byłych PGR-ów nie mogli uwierzyć - i nie wierzą do tej pory - że z taką łatwością ktoś zlikwiduje ich świat. Opustoszały obory. Życie się zatrzymało. Jednego dnia stała się niedziela.

Zostali z niczym.
Nie było żadnych odpraw, programów osłonowych czy rozwiązań systemowych. W wielu miejscach pojawiał się likwidator i oznajmiał, że gospodarstwa nie ma. A przecież wcześniej przez dziesięciolecia ludzie przychodzili tam rano na „dzwonek”. Brygadzista z kierownikiem rozdzielali zadania, a tu nagle nie wiadomo ani co robić, ani w którą stronę pójść. To było nieludzkie, niehumanitarne. Społeczna struktura takich gospodarstw była zupełnie inna niż wszystkich pozostałych zakładów. W PGR-ach pracowały całe rodziny. I jednego dnia cała bliższa i dalsza rodzina została pozbawiona jakichkolwiek szans na życie. Ktoś powie, że to patologia, a mnie aż trzęsie, bo gospodarstwa, w których utworzono spółki pracownicze pokazują, jacy to są wspaniali pracownicy. Rolnicy indywidualni twierdzą, że to są najlepsi pracownicy, którzy zostali nauczeni, bardzo dobrej pracy. A potrafią ciężko pracować. Jeszcze za „komuny” słyszeli propagandowy przekaz: musicie pracować jak na swoim, bo kiedyś to będzie wasze. Ponadto nigdzie w Polsce nie było tak blisko z domu do pracy i z pracy do domu. Te dwa światy się przenikały. Ludzie non stop byli w pracy. Pracowali świątek, piątek i niedzielę, bo nie było dni wolnych. W większości pegeerów była produkcja zwierzęca, przy której nie można sobie zrobić dnia wolnego. Uważam, że dla tych ludzi praca była kieratem. Na dodatek byli bardzo słabo wynagradzani.

Polska Ludowa była liderem w produkcji cukru. Nic więc dziwnego, że dla władz buraki cukrowe były przysłowiowym oczkiem w głowie. Do lubelskiej cukrowni - na przykład - ustawiały się kilometrowe kolejki plantatorów. Bywało że czekali dobę.Choć pamiętamy głównie hasło "Cukier krzepi!", pod koniec lat 80. cukier stanowił bardziej obiekt pożądania niż towar, który czekał na  sklepowej półce. Powodem była reglamentacja.

W 1989 Kowalski mógł kupić za całą wypłatę 71 kg cukru. Cukr...

Dziś wytyka się im deputaty.
Mleko? Przecież wartość tego mleka była potrącana z pensji! Można powiedzieć, że pracowali w barterze: dostawali mleko od krów, które sami doili, a później odciągano im to od pensji. Ta społeczność była przyzwyczajona do życia na minimalnym poziomie. Przechodziło to z pokolenia na pokolenie. Co więcej, ufność do polityków była uzasadniona tym, że jeśli ktoś im coś obiecywał, to były to bardzo małe rzeczy, a słowo było dotrzymywane. W ten sposób budowali swoje zaufanie do władzy. Poza tym obowiązująca hierarchiczność - od dyrektora, kierownika, brygadzisty do pracownika fizycznego nadal pokutuje. Oni nie mają w sobie chamstwa, które można spotkać, np. podczas obrad komisji sejmowych. W pegeerze była wielka pokora. Zwykli ludzie szanowali przełożonych, bo wiedzieli, że oni są od nich lepiej wykształceni, że wiedzą jak zarządzać dużym gospodarstwem. Ktoś może powiedzieć „nie wszędzie było dobrze”. Oczywiście, jak w każdej branży były przedsiębiorstwa źle prowadzone, ale wszystkie Państwowe Gospodarstwa Rolne potraktowano niestety tak samo. Wstrząsnęła mną informacja, że w pokazanej w filmie popegeerowskiej wsi jednego roku jedenaście osób targnęło się na życie. Kiedy opowiadam o tym na różnych konferencjach, to słyszę, że jestem emocjonalnie związana z tematem, a tam została patologia i po co się nią zajmować? Dlatego wiele lat walczyłam, by powstał film. Przekonywałam, że gen PGR-u jest przenoszony z pokolenia na pokolenie. Ten gen noszę w sobie, to wielka ufność do drugiego człowieka, ale i spora naiwność. Jeżdżąc ze swoim filmem czy książką na spotkania autorskie słyszałam wszędzie: „U nas było dokładnie to samo.” Bo przecież wszystkie pegeery były podobnie zorganizowane. Słyszałam od ludzi: tak samo zrobiła moja ciotka, brat, ojciec. Żyliśmy w podobnych mieszkaniach. Nosimy w sobie tę samą tęsknotę i rozgoryczenie. Słyszałam wielokrotnie: ten się powiesił, tamten też. W przekazie medialnym też rzadko zajmowano się tym tematem. Pokutowało naznaczenie i stereotyp człowieka z PGR-u. Ostatnio wróciłam do filmu dokumentalnego z 1993 „Mgła”. Warto zobaczyć, jak aktualny jest do dziś.

Powstała też „Arizona” potwierdzająca tezę o „rozpitych pegeerusach”.
„Arizona” zrobiła wielką krzywdę. Kontrowersyjne były okoliczności powstania tego filmu. Jeśli dokument ma polegać na zwożeniu ludzi i stawianiu im alkoholu, to ludzi z problemem alkoholowym można znaleźć we wsi i w mieście.

Po upadku PGR-ów znaleźli się odważni, którzy zdecydowali się wydzierżawić ziemię na trzydzieści lat od Skarbu Państwa.
Proszę pamiętać, że w tym czasie panował wielki strach przed niewiadomą. W filmie „Nieziemskie historie” rozmawiałam z byłymi ministrami rolnictwa o przemianach na polskiej wsi. Gabriel Janowski jeździł po wsiach i namawiał rolników indywidualnych, by brali ziemię. Nie było wielu chętnych. Z kilkuset zdecydowało się kilkunastu. Tam, gdzie powstały spółki pracownicze, mamy bardzo dobrze działające gospodarstwa. Proszę pamiętać, że dzierżawcy mający dziś lat 55-65, trzydzieści lat temu byli bardzo młodymi ludźmi! Zaryzykowali wszystko. Co więcej, dziś pracują tam już kolejne pokolenia rodzin byłych pracowników PGR-ów. Mam przed oczami wizytę w jednym z takich gospodarstw w Wielkopolsce. Rozmawiałam z młodym pracownikiem dzierżawionego gospodarstwa, do którego przyszła żona z dzieckiem. Wzruszyło mnie, kiedy powiedział, że jego córka marzy o tym, żeby również doić krowy! Ludzi wykonujących tak ciężką pracę powinniśmy szanować. Cały czas powtarzam, że pegeery były swoistą rodziną nie tylko dlatego, że pracowały tam całe rodziny, ale przez wspólną pracę na końcu świata. Gdzie nie pojechałam, w każdym pegeerze słyszałam, że oni są na końcu świata, bo terminem „koniec świata” społecznie i politycznie zdefiniowano miejsca, gdzie były PGR-y.

W 2011 roku PSL uchwaliło, że dzierżawcy muszą oddać 30 procent ziemi.
Jeśli ktoś mówi, że tylko jedna partia wprowadza zmiany w nocy, to się myli. Tamtą ustawę także wprowadzono w nocy. Polityka ma to do siebie, że jest nieustannym kalkulowaniem nad utrzymaniem lub przejęciem władzy. Mechanizmy się nie zmieniają. Ustawa zobowiązywała gospodarzy mających ziemię w dzierżawie do oddania 30 procent areału. Nikt nie zainteresował się tym, że to działanie na szkodę tych spółek i gospodarstw. Biznesplan tworzony jest przecież pod konkretny areał. Do kredytu, programów unijnych, inwestycji. Są bardzo dobrze działające spółdzielnie, np. w Urbanowie na Wielkopolsce. Aż serce pęka, kiedy widzi się, że coś takiego spotka świetnie prosperujące gospodarstwo, które dba o majątek Skarbu Państwa! I dlatego, że nie mogli oddać 30 procent areału, gospodarstwo może być zlikwidowane. A przecież już wcześniej oddali 20 proc. areału na powiększenie gospodarstw indywidualnych rolników. To jest dzielenie wsi. Ułuda, którą się karmi rolników. Zmiany w polskim rolnictwie muszą zachodzić także wśród rolników indywidualnych. Przecież ziemi nie przeniesie się z Warmii i Mazur na Podkarpacie, bo - jak powtarzają politycy - jest głód ziemi. Nie ma w Polsce głodu ziemi. To wyłącznie hasło polityczne. Setki tysięcy hektarów ziemi leżą odłogiem. Dziś rolników związanych z ziemią i naprawdę produkujących jest może 350-400 tysięcy. Na jeden milion czterysta tysięcy gospodarstw biorących dopłaty! Niestety, wielu ludzi „uprawia” wyłącznie dopłaty bezpośrednie. Proszę pojechać na dowolną wieś, w której przed wejściem Polski do Unii Europejskiej wszyscy prowadzili gospodarstwa, dziś spotka pan jednego, dwóch rolników. Cała reszta poddzierżawia ziemie na tzw. gębę. Jedni „uprawiają” dopłaty, a ten, co naprawdę uprawia ziemię, bierze to, co z ziemi. To jego zarobek. Gospodarstwa państwowe zajmowały w Polsce 20 procent areału. 80 procent - gospodarstwa indywidualne. Oczywiście, wielką wartością było to, że Polska jako jedyny kraj w dawnym bloku wschodnim utrzymała rolnictwo indywidualne. Fenomen. Tylko dziś nie możemy mówić o zemście dziejowej, że znowu trzeba oddać ziemię, bo należy się innym. Dwudziestoma procentami nigdy nie zaspokoimy potrzeb osiemdziesięciu procent rolników! Podam przykład z ubiegłego roku, gdy spółce odebrano 900 hektarów i trzeba było zwolnić ludzi. Dramat. Ta ziemia wróciła do Skarbu Państwa. I leży odłogiem.

W dzisiejszych czasach?!
Moim zdaniem to jest działanie na szkodę Skarbu Państwa! Przecież spółki pracownicze i dzierżawione gospodarstwa są przedsiębiorstwami rolnymi. Nie płacą KRUS-u, a ZUS, są na pełnej księgowości. Tam wszyscy zatrudnieni są na etatach. Budżet otrzymuje od nich konkretny pieniądz. Dziś, w czasach koronawirusa, mówi się, że gminy będą miały coraz większe problemy, bo nie będzie podatków. A przepis jest taki, że jeśli spółce odbiera się ziemię, to ona trafia na przetarg, a ten, który ją wydzierżawi, jest zwolniony z podatku rolnego przez kilka lat!

Na zdjęciu: Rolniczy Kombinat Spółdzielczy w Adolfowie koło Chodzieży, 1975 rok.Panowie stoją na tle Bizona, który zrewolucjonizował polskie rolnictwo.Jak powstawał ten kombajn? Archiwalne fotografie znajdziesz na następnych stronach

Na Bizonie nie zdążył wyschnąć lakier, kombajn już wyjeżdżał...

Ziemia odbierana jest spółkom, które nie oddały 30 proc. dzierżawionej ziemi, choć podaje pani w filmie również przykłady gospodarstw, które to zrobiły, a i tak państwo odbiera im całą dzierżawioną ziemię. Gdyby taka spółka chciała przystąpić do przetargu, to najpierw musiałaby wszystko sprzedać?
Koronawirus obnażył wszystko, za co państwo powinno odpowiadać. Są tematy, które nazwałam kwarantanną polityczną. Kwarantanną, czyli nie dotyka się tych spraw. Temat byłych pracowników pegeerów jest takim tematem. Dziś, kiedy mówimy, że trzeba ratować gospodarkę, to w Polsce likwiduje się dobrze zorganizowane przedsiębiorstwa rolne. Uważam, że takie działanie jest brakiem rozwagi. Przecież z perspektywy wiemy, czym to się skończy. Pamiętam badanie naukowe, przeprowadzone w miejscowościach popegeerowskich, które dobitnie pokazywały, że ludzie nie mają szans na normalny rozwój. Uczniowie osiągają gorsze wyniki choćby na testach. Kogo to interesuje? Których polityków? Nie dlatego, że tam mieszkają głupsi ludzie. Oni nie dostali swojej szansy. Dzieci nie mogą uczęszczać na dodatkowe zajęcia, bo kto je dowiezie? Obowiązek dowożenia dzieci nie obejmuje zajęć pozalekcyjnych. Te dzieci z automatu są wykluczone. Dziś mówimy o e-szkole, o nauczaniu przez internet. To jest możliwe od lat, ale nikt o tym nie pomyślał, bo uznano, że ta grupa społeczna jest stracona, że tam nie ma ludzi, którzy też mają marzenia, chcących dla swoich dzieci jak najlepiej. Dziś, w czasach pandemii, na terenach wielu byłych pegeerów ludzie nie mają gdzie dorobić. To osoby, którym brakuje kilku lat do emerytury. Gminy nie mają pieniędzy na organizowanie prac interwencyjnych. Chcesz z takiej wsi dojechać do lekarza, który przyjmuje w miasteczku oddalonym o 20 km - musisz zapłacić 50 zł, aby dojechać do dawnego miasta wojewódzkiego - ponad sto złotych. Bo jedyny autobus, który kursuje to ten, który dowozi dzieci do szkoły. A przecież dzieci do szkoły nie jeżdżą. Kogo na to stać?!

Kiedy upadną dzierżawcy, to powtórzy się sytuacja z upadkiem pegeerów? Będą byłe PGR-y - bis?
Tak! Podczas obrad komisji rolnictwa w Sejmie usłyszałam od młodych działaczy „Solidarności” Rolników Indywidualnych, że dzierżawcy dostali ziemię za „czapkę gruszek”. Urodziłam się we wsi z PGR-em, znam temat od dziecka. Wiem doskonale, czym była dzierżawa. Wielu dzierżawców zapłaciło życiem lub bankructwem. To są dramaty całych rodzin. Pamiętam, jak wyglądały lata 90. na polskiej wsi. Wówczas nie było chętnych, by zastawić w banku swoje mieszkania, zapożyczyć się u rodziny, w bankach, przy ogromnym oprocentowaniu. Dziś się tego nie pamięta! Momentem przełomowym dla polskiej wsi było wejście do Unii Europejskiej. Warto przypomnieć, że rolnicy byli grupą niechętną akcesji. Najwięcej akcji edukacyjnych informacyjnych kierowanych było właśnie do rolników. Unia ma Wspólną Politykę Rolną. Polska nigdy nie miała krajowej polityki rolnej. Przychodził jeden rząd - robi tak, następny - robi inaczej. Obecny twierdzi, że „małe jest piękne”, że to małym gospodarstwom należy się ziemia od dzierżawców. Dużych trzeba rozparcelować.

Hasło: zabrać dużym, dać małym, aby zyskać poparcie wyborcze.
Ależ to dotyczyło każdej partii politycznej, która rządziła w Polsce! Utrzymywanie tego sztucznego podziału na polskiej wsi jest politykom na rękę. Rolnictwo nie jest traktowane jak gałąź gospodarki, temat społeczny czy ekonomiczny. To wyłącznie temat polityczny. To zabieganie o głosy wyborców. Jeden z bohaterów mojego filmu mówi: kto wygrywa wybory na wsi, wygrywa je w całym kraju!

Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa nie miał być tymczasowy? Czy nie powinien zostać już dawno zlikwidowany? To dwa tysiące miejsc pracy dla „krewnych i znajomych królika” każdej zwycięskiej partii.
W październiku 1991 rok uchwalono ustawę o gospodarowaniu nieruchomościami rolnymi Skarbu Państwa. Przekaz był taki: powołujemy agendę - spadkobierczynię po byłych PGR-ach, która będzie rozdysponowywać ziemię, po czym agencja skończy swój żywot. Politycy szybko zauważyli jednak, że najważniejszą wartością jest ziemia. Powtarzam: na świecie są dwie rzeczy, które mają największą wartość, bo ich się nie da dorobić: ziemia i czas. Było wiadomo, że posiadanie ziemi będzie miało swoją cenę. Tylko na rynku nie było kapitału. Ci, którzy zdecydowali się wydzierżawić ziemię, nie zrobili tego „za czapkę gruszek”. Każdy mógł przystąpić do takiego przetargu. W wielu gospodarstwach czynsze dzierżawne zostały tak bardzo wywindowane, że nie dawali rady. Upadali. Skoro są zarzuty o „czapkę gruszek” za ziemię, to dlaczego nie powstała komisja śledcza ds. prywatyzacji pegeerów?! Rządy powoływały najróżniejsze komisje: Rywina, prywatyzacji PZU, PKN ORLEN, nadzoru bankowego, vatowska, Amber Gold, inne, to dlaczego nie taką? Mogłoby się, jak wielu polityków, działaczy politycznych posiada popegeerowską ziemię! Dlatego każda agencja jest przede wszystkim miejscem zatrudniania ludzi związanych z daną partią.

I tak jak swoich pchał tam PSL, tak teraz zrobił to PiS?
Polityka ma krótką pamięć. Niestety wyborcy także. Mechanizm działania jest taki sam, on się powtarza. Można wszystko ubierać w piękniejsze słowa i hasła, ale działanie jest takie samo.

Z badań wynika, że PiS ma największe poparcie wśród elektoratu wiejskiego i małomiasteczkowego.
Tylko której wsi? Najczęściej ludzie z byłych pegeerów już nie głosują, bo przez lata wszyscy dużo im obiecywali i na obietnicach się kończyło. Pamiętam lipiec 2018 roku, minister Joachim Brudziński przyjechał do Wartkowa, gdzie odbywał się Zjazd byłych pracowników PGR-ów. Wówczas powiedział: „Przegrali ci, którzy próbowali was ośmieszyć. Przegrał Balcerowicz, przegrali liberałowie, zwyciężyła Polska. Dziś tu bije serce Polski”. I co? Teraz wielu byłych pracowników pegeerów - ze spółek pracowniczych - ląduje na bruku, bo gospodarstwa, w których pracowali, się likwiduje. Uważam, że ma nic gorszego w życiu, niż złodziejstwo nadziei. Ci ludzie, choćby w Wartkowie liczyli, że rząd zajmie się problemem ludzi z byłych PGR-ów, bo to jest już problem pokoleniowy. W głównym wydaniu „Wiadomości” pojawił się materiał z tego spotkania, ale nie dlatego, że dotyczył byłych pracowników pegeerów. Minister otrzymał od uczestników zjazdu koszulkę z symbolicznym napisem „Przywrócenie godności byłym pracownikom PGR i zadośćuczynienie”. Tego w materiale już nie zauważyłam.

Pewnie rzecz się działa przed wyborami?
Pamiętam, że jeden z bohaterów materiału powiedział wtedy: „teraz powoli wstajemy z kolan”, no bo przecież nie ma nic gorszego niż pozbawienie człowieka godności, a godności właśnie pozbawiono pracowników byłych pegeerów. Ludzie mieli nadzieję, że skoro minister do nich przyjechał, to teraz rząd się tym zajmie. I nic.

Kościół katolicki jest największym po Skarbie Państwa właścicielem ziemi w Polsce. Niektórzy mówią, że w kościelnych zasobach znalazło się ok. 200 tysięcy hektarów.
Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa podaje, że 90 tysięcy hektarów ziemi, która została przekazana. Z raportu Stowarzyszenia SOISH, którego misją jest „monitoring relacji państwa z kościołami” wynika, że jest to dużo większy areał.

Może tu widać rozumniejsze i bardziej etyczne gospodarowanie?
Podczas realizowania filmu „Nieziemskie historie” spotkałam się z wieloma duchownymi. Część z nich to są wspaniali ludzie, oddani swojej parafii, wiernym. Spotkałam też zwykłych kościelnych biznesmenów. Podam przykład z czasu realizacji filmu. Rozmawiam z księdzem na plebanii, pytam, o czym będzie miał dziś kazanie? - A coś powiem do tych rolników - słyszę. Pytam księdza, czy uprawia parafialną ziemię? - A wydzierżawiłem, nie bawię się w to - odpowiada. Wydzierżawił spółce z obcym kapitałem! Tymczasem podczas kazania w kościele apelował, żeby ziemia była w polskich rękach!

Przepraszam za śmiech, wyjątkowa obłuda.
Jesteśmy na dnie ludzkiej duszy i moralności. Po mszy mówię księdzu, że to, co powiedział, było obłudne! - A co tam, każdy wie - machnął ręką. Dziś bardzo wielu rolników dzierżawi ziemię od Kościoła. Spotkałam się z wręcz kosmicznymi warunkami czynszów dzierżawnych. Np. trzeba zapłacić czynsz za trzy lata z góry, a jeśli nie zapłacisz jednej raty, to z automatu rozwiązywana jest umowa. Bez negocjacji. Teraz mamy epidemię koronawirusa. Za chwilę czeka nas ogromna susza. Ziemia nie będzie miała szans urodzić. Rolników nie będzie stać na płacenie tak wysokich czynszów. Jestem ciekawa, czy jakiś rolnik otrzyma propozycję (w związku z koronawirusem, suszą), że zostaje mu obniżony czynsz do symbolicznej kwoty? Widziałam umowy, w których czynsz za hektar wynosi dwa tysiące, czasami więcej. Rolnictwo nie jest gałęzią gwarantującą, że jeśli się zasieje, to zawsze się zbierze. To fabryka pod gołym niebem.

Zobacz także: W 1989 Kowalski mógł kupić za całą wypłatę 71 kg cukru. Cukrownie w PRL-u [zdjęcia]

Kościół - oprócz czynszów dzierżawnych - otrzymuje za swoją ziemię unijne dopłaty bezpośrednie?
Według prawa dopłaty należą się temu, kto uprawia ziemię, a nie temu, kto ją posiada. Takie jest unijne prawo.

A w rzeczywistości?
Wygląda to bardzo różnie.

Wieś się wyludnia, wszyscy chcą do miasta.
Są premie dla młodych rolników, żeby rozpoczynali prowadzenie działalności rolniczej. Młody człowiek, syn lub córka rolnika/rolniczki, może stać się właścicielem gospodarstwa rolnego. Otrzyma premię na start w wysokości 150 tys. zł. A przecież nasi rodzice, którzy pracowali w pegeerach, wykonywali tę samą pracę. Praca moich rodziców, dziadków, sąsiadów nie różniła się niczym od pracy rolnika. I tylko dlatego, że nie posiadali na własność ziemi, są traktowani inaczej! Skoro zależy nam na tym, żeby młodzi pozostawali na wsi, to zróbmy wszystko, żeby ludzi nie dzielić na tych indywidualnych i popegeerowskich. Stwórzmy takie same szanse na start i do życia! Do obiegowego słownictwa na polskiej wsi wraca słowo „parobek”. Pytam rolnika, kto mu pomaga w gospodarstwie, a on mówi: mam paru parobków z byłego pegeeru. O parobkach z byłych pegeerów słyszę w wielu regionach Polski!

W Polsce hektary leżą odłogiem?
KOWR twierdzi, że nikt ich nie chce. To może nadszedł czas, żeby zadośćuczynić i w końcu dać szansę ludziom z byłych pegeerów lub ich dzieciom, żeby mogli zakładać małe gospodarstwa na ziemi, która jest dziś w zasobie Skarbu Państwa? Państwo powinno wypłacić zadośćuczynienie. Stworzyć program z premię na start, np. na zakładanie ekologicznych upraw. Dlaczego nikt o tym nie pomyślał? Dzielenie ludzi na wsi na lepszych i gorszych jest wciąż polityczną kalkulacją. Politycy nie dali żadnej szansy ludziom z byłych PGR-ów. Dopóki będę miała siły, nie ustanę w walce o przywrócenie godności ludziom, których dotknęła tak wielka niesprawiedliwość, bo ci ludzie mieli swoje pragnienia i marzenia. Może nie używali literackiego języka, ale odczuwali tak samo jak wszyscy inni. Kiedy pojawił się koronawirus, napisałam, że dziś potrzebujemy solidarności, bo kiedyś z taką łatwością wykluczyliśmy dwumilionową grupę społeczną, byłych pracowników pegeerów i ich rodziny. Dziś politycy znowu wybiorą sobie grupę społeczną, która będzie im potrzebna do utrzymania lub przejmowania władzy. A ci, którzy nie będą im potrzebni, podzielą los pegeerowców. Mechanizm działania polityki niestety wciąż jest ten sam, czy to transformacja, czy koronawirus.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska