MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pierwsza krew

Roman Laudański [email protected] Fot. Jarosław Pruss
Grupa Zabezpieczenia Medycznego w obozie  "Lima" przed wyjazdem do irackiej wsi. Od lewej  (stoją): mjr Andrzej Chyrek (chirurg), st. szer.  Zbigniew Rokicki (sanitariusz), chor. Jolanta  Litwiniec (pielegniarka), st. szer. Łukasz  Banaszek (kierowca), kpt. Marek Kowalik  (internista). Poniżej (od lewej): st. plut. Tadeusz  Fabisiak (kierowca-sanitariusz) i chor. Iwona  Żuczek (pielęgniarka).
Grupa Zabezpieczenia Medycznego w obozie "Lima" przed wyjazdem do irackiej wsi. Od lewej (stoją): mjr Andrzej Chyrek (chirurg), st. szer. Zbigniew Rokicki (sanitariusz), chor. Jolanta Litwiniec (pielegniarka), st. szer. Łukasz Banaszek (kierowca), kpt. Marek Kowalik (internista). Poniżej (od lewej): st. plut. Tadeusz Fabisiak (kierowca-sanitariusz) i chor. Iwona Żuczek (pielęgniarka).
- Kiedy do naszego szpitala przywieźli naraz sześciu rannych Amerykanów i trzech nie udało się uratować, to wszyscy wiedzieli już na pewno, że przyjechaliśmy może nie na wojnę z frontem, ale tam, gdzie leje się krew - mówi chorąży Iwona Żuczek, z bydgoskiego Szpitala Operacji Pokojowych.

     Na pytanie, jak wygląda wojna odpowiada: - Nie czuliśmy się do końca bezpiecznie, ale i co chwilę do nas nie strzelali.
     Strzel z torebki mamie
     Inna pielęgniarka, która wróciła właśnie z Iraku żartuje: - Synek, włącz odkurzacz i strzel kilka razy z torebki, bo inaczej mamusia nie zaśnie... - Arabowie strzelają na wiwat przy każdej okazji, ale prawdziwą kanonadę mogliśmy usłyszeć w dniu złapania Saddama Husajna, strzelali ze wszystkiego - opowiada chorąży Żuczek. Tam i tu sypiała dobrze. - Bywało, że byliśmy potwornie zmęczeni, wystarczyło głowę przyłożyć do poduszki i już spałam - dodaje chorąży Żuczek. Wróciła z Iraku w połowie stycznia.
     Pułkownik Andrzej Jarzębowski wrócił do Bydgoszczy w grudniu. W Bagdadzie był szefem polskiego zespołu łącznikowego. - W kraju najbardziej denerwuje mnie to, że dziennikarze i dalsza rodzina nazywają nas: "okupantami". Trochę patrzyli na mnie jak na byłego Niemca. Mówią: "Nikogo nie zabiłeś, ale planowałeś zabijanie", a to ciąży.
     W Iraku koledzy pół-żartem, pół-serio namawiali podpułkownika Wiesława Jaroszyńskiego (w Babilonie był szefem zmiany w Centrum Dowodzenia Dywizji), by odpuszczał służbę, bo jak już ją miał, to zawsze coś się działo. Wylicza: - Śmierć majora Kupczyka, atak na Bułgarów, ataki na polskie konwoje. Fatum jakieś... Wrócił do Bydgoszczy kilka dni temu.
     Sztuka wojenna
     - Przez wiele lat służby przygotowywano nas do obrony kraju - mówi podpułkownik Wiesław Jaroszyński. - Sztuka wojenna przewiduje straty w najróżniejszych działaniach. Wielu z nas brało udział w misjach pokojowych. Tam strat nie zakładano, a były...
     Pułkownik Jarzębowski dodaje: - Pojechaliśmy do Iraku po prostu jak na misję. "Cnotę" straciłem podczas pierwszego wyjazdu z Amerykanami do centrum Bagdadu. Amerykańska kapitan siedziała obok mnie w samochodzie. Odbezpieczyła pistolet i położyła go na kolanach. Nim nasza dywizja objęła dowodzenie w strefie, ginął tam średnio codziennie jeden Amerykanin. Oni mają zawodową armię, a śmierć mają wpisaną w ryzyko zawodu. Nikt ich nie pyta, czy chcą do Iraku. Dostają rozkaz i jadą.
     Chociaż generalnie służba mijała w spokoju, to o przypadkowy postrzał było łatwo.
     Żołnierze z jednostek bojowych, którzy przeszli przez Kosowo, a teraz służą w Iraku i do każdej akcji wyrywają się nakręceni adrenaliną zupełnie nieoczekiwanie reagowali na... igłę od strzykawki. - Proszę chłopaka, poświeć mi do wkłucia, a tu nagle światło latarki odjeżdża, a on blady głowę w drugą stronę odwraca... Zdarzało się, ze komandosi mdleli przy szczepieniach...
     Hełmy i kamizelki
     Do Iraku przyjechała na rekonesans grupa polskich oficerów. Przed odjazdem kolumny major przeprowadza instruktaż: - Załóżcie hełmy i kamizelki. Broń odbezpieczona. Jak do nas strzelają, to odpowiadamy ogniem - dla wielu to był po prostu szok - wspomina Jarzębowski. - Na misjach w Syrii czy Libanie nie strzelali do nas, bo nie byliśmy stroną konfliktu. W Iraku nic nikomu nie zrobiliśmy, po co do nas strzelają?
     Jaroszyński tłumaczy: - Amerykanom do otwarcia ognia wystarczyło odkrycie wrogich intencji. Nam wrogie działania.
     - Choć w samobójczych działaniach ginęli koledzy z innych armii, to przecież każdy wiedział, że nie możemy się odgrywać - zapewnia Andrzej Jarzębowski.
     Objuczeni jak wielbłądy
     Żona pułkownika Jarzębowskiego nawet nie miała czasu, by rozważać wyjazd męża do Iraku. - Pierwszego czerwca dowiedziałem się, że lecę, a dziesiątego byłem już w samolocie - przypomina. - Na hasło "Irak", żona rzuciła tylko, a kiedy zdążę kupić ci bieliznę?
     - Wylądowaliśmy na lotnisku w Bagdadzie objuczeni jak wielbłądy w to wszystko, w co wyposażyła nas ojczyzna, a tu ani widu, ani słychu Amerykanów, którzy mieli nas odebrać - opowiada. - Upał 50 stopni. Oczywiście poradziliśmy sobie, ale czy nie można było inaczej? Przez pierwsze dwa miesiące wcinali amerykańskie racje żywnościowe, które niekoniecznie są smaczne. - Masa protein i chemia - żartuje Jarzębowski. - Amerykanie jedli wszystko.
     "Zemsta Saddama"
     Grupa Zabezpieczenia Medycznego, w skład której wchodzili medycy z bydgoskiego Szpitala Operacji Pokojowych trafiła do obozu "Lima" na przedmieściach Karbali. - Zbudowaliśmy szpital własnymi rękoma przy niewielkiej pomocy kontraktora (Kontraktorzy - to firmy wynajęte przez Amerykanów do wykonania określonych zadań - przyp. red.). Ortopeda okazał się znakomitym fachowcem od hydrauliki, wojskowi strażacy wyspecjalizowali się w stolarce - robili nam meble ze sklejki - wylicza chorąży Żuczek.
     Po przerzucie do Iraku prawie każdy zaczynał od "zemsty Saddama", czyli problemów żołądkowo-jelitowych. Przed wyjazdem obawiali się, jak wytrzymają ze sobą tyle czasu. 24 godziny na dobę mijali się w obozie. - Ludzie się zmieniali, może było między nami mniej egoizmu, wspieraliśmy się, także między nacjami. Łatwiej było tym, którzy potrafili się otworzyć, dawali się lubić, ale zawsze od przyjaźni do nienawiści jest tylko jeden krok - dodaje pielęgniarka
     Leczyli żołnierzy z państw koalicji, irakijską policję, wojsko, ochronę rurociągów, a na tzw. białe dni jechali z darmowymi lekarstwami do irakijskich wsi. Jako zabezpieczenie medyczne uczestniczyli w konwojach, przez pewien czas uczestniczyli w obstawie punktów kontrolnych.
     Złamane "nieśmiertelniki"
     Pierwszą, poważną akcją w szpitalu był zamach z 16 na 17 października. - Najpierw amerykański sierżant zasygnalizował, że wiozą do nas jednego rannego. Przywieźli sześciu Amerykanów, trzech było nie do uratowania - opowiada Iwona Żuczek. Pytanie, jak czuje się, gdy na rękach umiera żołnierz, czasami znany, bo w obozach mijali się bez przerwy, wydaje się niestosowne, ale już pewnym głosem odpowiada: - Odszedł kolega. Po chwili dodaje: - Każdą śmierć przeżywa się ciężko, ale nie należy tego rozpamiętywać i tylko na tym się skupiać. Nikt z nas nie zasłużył sobie na taką śmierć.
     Polska śmierć
     Dzień, w którym zginął major Kupczyk był trudny dla wszystkich. - Zdarzali się wcześniej ranni, w pojazdach były ślady po kulach, ale to był dla wielu szok. Nie mogliśmy mu pomóc - milknie pielęgniarka.
     - Nikt nie czekał na śmierć pierwszego Polaka, ale to gdzieś było w każdym z nas, że to może się zdarzyć - _kiwa głową podpułkownik Jaroszyński. - Nasze procedury zadziałały, nie pomogły Kupczykowi, ale kilku innych żołnierzy uniknęło śmierci.
     - _Przyjmowałem naprawdę szczere kondolencje od Amerykanów, ale oni sami nie chcieli ich przyjmować
- przypomina pułkownik Jarzębowski. - Przygotowali bardzo pogodną i wzruszającą uroczystość pożegnalno-pogrzebową po zamachu na Włochów, a nie pamiętam, by robili podobne po śmierci swoich żołnierzy. Podpułkownik Jaroszyński dodaje, że nie należy przesadzać ze strachem. - Bardzo często rozmawiałem z żołnierzami, którzy codziennie chronili konwoje do Bagdadu. Po każdy fachowo relacjonowali: tam spalony samochód, a przy tym skrzyżowaniu strzelają z tej strony. Profesjonalne podejście.
     - Nie powiedziałbym, żeby strach odczuwali żołnierze amerykańscy atakowani przy użyciu granatników czy bomb - dorzuca pułkownik Jarzębowski. - Działali profesjonalnie, a i tęsknili za swoim krajem, chcieli wrócić do dżinsów i adidasów.
     Agresja mija
     27 grudnia ubiegłego roku cztery samochody wyładowane trotylem i kierowane przez samobójców eksplodowały przed dwoma obozami i w centrum Karbali.
     - Po tym dniu niektórzy mówili wprost: możemy sobie wpisać na nowo datę urodzenia - poważnieje Iwona Żuczek. - Nie było mnie w chwili zamachu w naszym obozie. Mieliśmy dużo szczęścia, gdyby wjechali w środek obozu, to prawdopodobnie straty byłyby większe niż u Bułgarów... Pierwszy samochód eksplodował na wzgórku tuż za płotem broniącymi dostępu do obozu, drugi wjechał w krater po pierwszym, co osłabiło siłę wybuchu.
     Konwój z karetkami jadącymi po rannych do Karbali musiał sobie torować drogę ostrzegawczymi strzałami. Podobnie było następnego dnia. Irakijczycy zaczęli plądrować zrujnowane budynki, też trzeba było oddać strzały ostrzegawcze.
     - A jeszcze później ta wypowiedź byłego bułgarskiego ministra obrony narodowej, bardzo nas zabolała. Przyznaję, była później w nas złość, wręcz agresja i każdy by pewnie pognał Irakijczyka, który przyszedłby po pomoc, a nie byłby ranny. Nie zrobiliśmy im niczego złego i nie zasłużyliśmy na coś takiego. Ale agresja szybko mija. Niestety, niektórym nie.
     Gesty i czyny
     Chorąży Żuczek opowiada dalej: - Wyjeżdżaliśmy na tzw. białe dni.
     _Wcześniej ze starszyzną umawiano liczbę chorych do badania, przywoziliśmy im za darmo leki, a i tak, kiedy wyjeżdżaliśmy z jednej wsi, to oprócz serdecznych gestów pożegnania poleciały za nami kamienie - relacjonuje pielęgniarka.
     - _Widywałem Arabów, którzy pozdrawiali nas uniesionymi w górę kciukami, a inni, tuż obok, robili wymowny gest po szyjach albo strzelali do nas z wyciągniętych palców wskazujących
- pułkownik Jarzębowski demonstruje wrogie gesty.
     - Choć Amerykanie kierują do Iraku dużą pomoc, to największym problemem jest dla Irakijczyków brak pracy. Wielu z nich żyje w nędzy, choć nikogo nie dziwił widok glinianego domu z anteną satelitarną.- przypomina chorąży Iwona Żuczek.
     Odrobina adrenaliny
     Żuczek dostała w Iraku kartkę od sześcioletniego siostrzeńca z mnóstwem kwiatów. - Jaś tłumaczył, że narysował kwiatki " bo wszystkie w Iraku wystrzelali".
     Na święta wszyscy zostali obdarowani laurkami rysowanymi przez dzieci ze szkoły podstawowej z ul. Karłowicza w Bydgoszczy. Jeden z polskich generałów dostał kartkę z życzeniami: "Mam nadzieję, że wygracie".
     - Moja ciekawość świata jest zdecydowanie większa od mojego strachu - uśmiecha się chorąży Żuczek.
     - To nie były wczasy. Cieszę się, że wróciłem - dodaje pułkownik Jarzębowski. - Skończyło się - mówi podpułkownik Jaroszyński.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska