- Znajomy ksiądz alkoholik mówił mi, że bogaci upijają się koniakiem, a biedni tanim winem bądź denaturatem, ale jedni i drudzy są alkoholikami. Kiedy twoi bohaterowie sięgali po raz pierwszy po butelkę?
- Nawet specjaliści do końca nie potrafią wytłumaczyć, dlaczego jedni piją i się nie uzależniają, a dla innych kończy się przyjemność picia, a zaczyna przymus. Niektórzy księża mówili, że zaczynali picie przed seminarium lub w trakcie nauki. Jeden z księży, których opisuję, wcześniej był kolejarzem i po każdej wypłacie musiał "zapić". A że miał mocną głowę, to mógł wypić dużo. Inny wpadł w nałóg dopiero po kilku latach kapłaństwa. Nie ma tu reguły, ale większość z moich bohaterów przyznało się, że zaczynali picie dość wcześnie.
- Twoi rozmówcy wspominali momenty swojego szczególnego upodlenia?
- Parafianie przychodzili do biura zamawiać mszę za zmarłego i czuli od księdza alkohol; ktoś inny odprawiał pogrzeb po pijanemu lub dwukrotnie odmawiał "Ojcze nasz" podczas mszy świętej. W pewnym momencie dociera do nich, że to jest ich katastrofa. Jeden z księży chodził nocą do pustego kościoła, kładł się krzyżem przed ołtarzem i prosił o pomoc. Inny już nawet nie jadł, a wyłącznie pił, bo bez alkoholu nie mógł funkcjonować. Mówił mi, że był tak zdesperowany, iż zmieniłby nawet wyznanie, żeby tylko przestać pić. Myślał też o samobójstwie, bo miał już omamy i bał się przejść na drugą stronę ulicy.
Cała rozmowa o księżach alkoholikach już w piątek (30 marca) w wydaniu magazynowym "Gazety Pomorskiej".
Czytaj e-wydanie »