Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pokonali wpław Jezioro Bodeńskie, by wyrwać się z niewoli niemieckiej

Janusz Esman
Rok 1940, Görlitz, Stalag nr VIII A. Zdjęcie Józefowi Nowakowskiemu zrobił strażnik. Po zakończeniu wojny Józef Nowakowski pozostał w Anglii
Rok 1940, Görlitz, Stalag nr VIII A. Zdjęcie Józefowi Nowakowskiemu zrobił strażnik. Po zakończeniu wojny Józef Nowakowski pozostał w Anglii zbiory Janusza Esmana
Wojenny i tułaczy szlak Józefa Nowakowskiego, rocznik 1917, służącego od 1937 r. w 15. Pułku Artylerii Lekkiej w Bydgoszczy wiódł przez sowieckie obozy dla jeńców w Kamieniu Podolskim, Radoszkowicach i Stołpcach.

Potem był niemiecki Stalag nr VIII A w Görlitz (Zgorzelec), obóz przejściowy w Herdringen w Wesfalii i wreszcie od 1941 r. praca na gospodarstwie rolnym w okolicy Meersburga nad Jeziorem Bodeńskim.

Początkowo Józef, zwany w rodzinnych przekazach Jótkiem, zamierzał sam przepłynąć jezioro wpław. Później zdecydował się na ucieczkę z dwoma innymi Polakami o pseudonimach "Kanonier" i "Zapaśnik", pracującymi w okolicznych gospodarstwach rolnych.

Jezioro Bodeńskie leży na pograniczu Niemiec, Szwajcarii i Austrii, ma 63 kilometry długości, od 10 do 16 kilometrów szerokości, 280 metrów głębokości, obwód jeziora wynosi 273 kilometry. Przez środek jeziora przepływa rzeka Ren.

Przeczytaj również: Tułaczka szczęśliwie zakończona

Przyjaciele spotkali się około północy, w drugą niedzielę października 1944 r., w okolicy tartaku, gdzie pracował "Zapaśnik". Belka leżała w krzakach, poza tartakiem, kilkadziesiąt metrów od płotu. Wspólnymi siłami zanieśli ją w pobliże plaży. Miała przeszło dwa metry długości, uchwyty - po dwa z boku i dwa z tyłu. W środku "Zapaśnik" wyżłobił otwór na termos z herbatą i "coś do jedzenia". Schowek przykryli rozkrojoną gumą od dętki i dodatkowo obłożyli kawałkiem szmaty. Jótek schował tam też swoją szwajcarską Cymę.

***

Weszli do wody w okolicy Hagnau, po stronie niemieckiej, w miejscu, gdzie jezioro miało 10 kilometrów szerokości i zamierzali płynąć w kierunku szwajcarskiego Kesswil.

Uciekinierzy zdjęli ubrania, natarli ciała grubą warstwą tłuszczu, włożyli na głowy gumowe czepki, przeżegnali się i weszli do wody, taszcząc ciężką belkę. Warunki do ucieczki były niezachęcające - wiał silny wiatr, tworzący wysokie fale. Woda nie wydawała się zbyt zimna. Przez chwilę mieli problemy z ustawieniem belki przodem do fal. Nacisnęli mocniej, odbili się nogami od dna.

Nie umiejący pływać, "Zapaśnik" pchał belkę z tyłu. Początkowo jego ruchy nie były skoordynowane, więc pozostała dwójka uczepiła się boków belki i pomagała mu złapać odpowiedni rytm. Z czasem nabrał wprawy i śmiałkowie zaczęli oddalać się od brzegu.

Tak jak przypuszczali, na jeziorze pojawiły się łodzie patrolowe straży granicznej - Grentzschutzu. Ich położenie znaczone było światłami reflektorów, umieszczonych na dziobie łodzi. Reflektory jednak nie rzucały równych, długich świateł, ponieważ fale wyraźnie skracały ich długość. Światła raz się pokazywały, żeby za chwilę zniknąć, przykryte następną falą. Zauważyli, że łodzie płyną wzdłuż wybrzeża - te bliższe, po stronie północnej - należały do niemieckiej straży granicznej; dalsze, po stronie południowej, bliżej przeciwległego brzegu, prawdopodobnie do szwajcarskiej straży.

Woda stawała się coraz zimniejsza, zaczęli odczuwać zmęczenie. Dziękowali Bogu, że zabrali "Zapaśnika" z belką - bez niej pewnie by się potopili.

Jótek coraz częściej zaglądał do schowka, patrząc na zegarek. Czas mijał wolno. Brzeg szwajcarski ciągle tonął w ciemnościach. Wpłynęli w pas gęstej mgły. Chłód coraz bardziej dawał się we znaki. Najgorzej zimno znosił chudy "Kanonier". Ustalili, że herbatę będą pili "po równo", ale kiedy "Kanonier" zaczął narzekać na zimno, pozwolili mu na większe łyki.

***

Od strony zachodniej zauważyli zbliżającą się łódź; warkot silnika stawał się coraz wyraźniejszy. Na domiar złego, mgła zaczęła się z wolna podnosić. Co chwila zza fal wyłaniał się snop świateł. Wydawało się, że łódź Grenzschutzu płynie wprost na nich. Światło reflektora zaczęło omiatać okolice, gdzie znajdowała się belka. Słyszeli, jak silnik łodzi zmniejsza obroty. Mogli rozpoznać ludzkie głosy.

- Pod wodę! - syknął Jótek.

Widział przerażoną twarz "Zapaśnika". Wepchnął mu zdecydowanym ruchem głowę pod wodę. Kiedy wypłynęli, widzieli tył oddalającej się szybko łodzi. Przez chwilę spierali się o to, jaka bandera była na rufie. "Zapaśnik" widział biały krzyż - pozostali czarny krzyż. Nagle poczuli, że woda zrobiła się jeszcze zimniejsza, wręcz lodowata. Niechybnie dotarli do Renu!

Radość z pokonania połowy szerokości jeziora nie trwała długo. Zauważyli, że prąd rzeki znosi ich na zachód. Pojawiły się światła jakiegoś osiedla po zachodniej stronie. W całych Niemczech obowiązywał w 1944 r. nakaz zaciemniania miast (Verdunkelung), więc światła mogły pochodzić ze szwajcarskiego Kreuzlingen, leżącego tuż obok niemieckiej Konstancji.

Przez kilkanaście minut szamotali się w nurcie Renu. Wreszcie wypłynęli na spokojniejsze i cieplejsze wody. Skierowali się teraz na wschód.

"Kanonier" był wyczerpany, więc pozwolili mu wejść na belkę. Nie wyglądał dobrze - trząsł się i drżał na całym ciele. Pchali belkę ostatkiem sił. Zaczęło dnieć, mgła zupełnie opadła. Teraz płynęli po gładkiej powierzchni jeziora. Szwajcarski brzeg stawał się coraz bardziej wyrazisty.

***

W pewnym momencie zauważyli kilku ludzi chodzących na brzegu. Machali rękoma, coś krzyczeli. Jótek zobaczył pod nogami dno, a na nim drobne kamyki. Chciał stanąć na nogach, nagle poczuł się słabo. Źle obliczył odległość do dna. Poszedł pod wodę, starał się wypłynąć na powierzchnię, ale zabrakło sił - zapadł w nicość.

Ocknął się na żółtej plaży. Jacyś ludzie wzięli go za ręce i nogi, i przenieśli do samochodu. Tam przykryli go kocem, potem zasnął. Kiedy znowu otworzył oczy dojeżdżali do niskiego, parterowego budynku - na dachu łopotała czerwona flaga z białym krzyżem. Byli w Szwajcarii!

Czytaj też: Nie pozwolili wziąć "jaśka"... Wspomnienia bydgoszczan deportowanych do GG

Pojawili się żołnierze w szarych mundurach i okrągłych kepi na głowach. Wprowadzili ich do jakiegoś pomieszczenia i ułożyli na pryczach. Jeden z nich nachylił się nad Jótkiem i zapytał po niemiecku.
- Żyjesz?
- I am a Canadian citizen, want to see my consul - wyrecytował po angielsku zapamiętane zdanie. Szwajcar wyszedł do sąsiedniego pokoju. Słyszeli, jak z kimś rozmawia przez telefon. Po kilku minutach wrócił i oznajmił, że konsul przyjedzie po południu.

***

Żołnierz Grenzschutzu przyniósł ze sobą apteczkę. Dopiero teraz Jótek zauważył, że ma kilka ran na piersiach i rękach, z których cienką stróżką spływała krew. - Trochę cię poharatali bosakami przy wyciąganiu z wody - oznajmił strażnik, wskazując na rany.

Szwajcarzy nakarmili uciekinierów, podali herbatę, a po jakimś czasie gorącą czekoladę. Zachowywali się przyjaźnie. Zostawili ich samych w pokoju. Przyjaciele oczekiwali na dalszy rozwój wypadków.

Po południu pojawił się konsul kanadyjski. Ocenili go na nie więcej niż trzydziestkę - elegancko ubrany gość w granatowym garniturze. Jótek miał wszystko opracowane - wiedział, że od tego, jak zareaguje konsul, zależy ich los: jeżeli potwierdzi ich kanadyjską tożsamość, pozostaną w Szwajcarii, jeżeli nie, czeka ich zapewne deportacja od Niemiec.

Kanadyjczyk wszedł do pokoju, a z nim dwóch strażników. Jótek stanął przy oknie. Pozwolił zbliżyć się Kanadyjczykowi na odległość jednego metra. Ich oczy się spotkały.
- Good morning, genetelmen - przywitał się Kanadyjczyk.
- Good morning, sir! - odpowiedział Jótek.

Zanim doszedł do słowa "sir", puścił do niego oko. Tamten bez wahania też zrewanżował mu się "oczkiem". Konsul odwrócił się do żołnierzy stojących przy drzwiach i poprosił ich o opuszczenie pokoju.

Trójka Polaków, przymusowych robotników, odzyskała wolność.

***

"Kanonier" wrócił po wojnie do Polski. "Zapaśnik" osiedlił się w Szwajcarii; tam się ożenił, miał dzieci. Córka niemieckiego gospodarza, Anna przysłała jesienią 1944 r. na nasz adres przy ulicy Chłopickiego (wtedy Wrangel Strasse) w Bydgoszczy drewnianą, zbitą z desek skrzynię pełną jabłek. Na spodzie znaleźliśmy torebkę z kruchymi ciasteczkami, zrobionymi przez Annę. Wiem, że poszukiwała mojego wujka przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Nie znam jej dalszych losów.

***

Przewodnicy przeprowadzili Józefa Nowakowskiego najpierw do Genewy, później do Grenoble, dalej do Marsylii, skąd płynął statkiem do Barcelony i Lizbony. Na Boże Narodzenie był w Londynie. Tam wstąpił do polskiej Marynarki Wojennej, pływał na kilku jednostkach, między innymi na niszczycielu ORP "Garland".

Skończył w Anglii szkołę morską i od 1948 r. pływał na brytyjskich statkach handlowych. Ożenił się, miał dwoje dzieci: Johna i Marię. Zmarł w Londynie w 1977 r.

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska