- Gdy w rzeźni Tönnies upomniałem się o swoje prawa, brygadzista spojrzał na swój rozporek i powiedział: " - Tutaj to mam! Masz zapierd ..." - Zbigniew Wojtyna opowiada o niewolniczej, choć legalnej pracy Polaków w Niemczech.
Robota dla każdego
Pracę w Niemczech znalazł dzięki znajomej. Cieszył się, bo załatwił ją polski pośrednik, firma mięsna Agro-Visbek z Bydgoszczy. No i najważniejsze, że była legalna.
- Pierwszy raz wyjechałem w marcu zeszłego roku wraz z grupą 40 Polaków, najpierw była Rheda-Wiedenbrück - wspomina. - Pośrednik powiedział, że to zajęcie dla każdego. Twierdził, że nie trzeba wiele umieć. Wystarczy zapał do pracy i chęć zarobku (ok. 4 euro na godzinę, czyli ponad 600 euro miesięcznie, ok. 2,4 tys. zł: red.) Dawali zakwaterowanie. Gwarantowali godziwe warunki pracy i mieszkania.
Pierwszy dzień w pracy wyglądał tak: kazali mu stanąć przy taśmie, ot tak bez żadnego przygotowania, nie mówiąc już o szkoleniu BHP. Jako pakowacz miał ładować szybko zjeżdżające porcje mięsa do plastikowych pojemników. Chwilami nie nadążał. Jednak starał się. I inni na 19 liniach produkcyjnych też, w sumie jakieś 400 osób. Nikogo nie obchodziło, czy dadzą sobie radę, czy nie.
Prawdziwy koszmar zaczął się dopiero wtedy, gdy wybrali nowego brygadzistę, Polaka Adama. - Od początku czuł się ważny, chyba rola go przerosła - uważa Zbigniew. - Cały czas nas tylko poganiał, a my już szybciej nie mogliśmy pakować tych zasranych kotletów. Szef całego zakładu, Niemiec, też nas poganiał. Darł się: "Sznella, sznella Polaki!" Z czasem byliśmy coraz bardziej zmęczeni, bo Adam oszukiwał nas na przerwach.
Woda w butach
W Niemczech oficjalnie po trzech godzinach pracy przysługuje półgodzinna pauza. Jeśli ktoś np. pracuje przez 8 godzin, to korzysta z dwóch. Polacy, wiadomo, pracowali więcej. Niepisane prawo mówi o kolejnych przerwach w takich przypadkach. Jednak w niemieckiej rzeźni od początku nie dawali odpoczywać. Urządzali wyścigi, która zmiana zapakuje więcej mięsa.
Zbigniew nie wytrzymał: - Poszedłem do opiekuna zmiany i mówię, że tak dalej być nie może, że ludzie nie dają rady, pracują od szóstej rano do osiemnastej, a niektórzy nawet do dwudziestej drugiej, że to jest robota dla kilku, a nie jednego człowieka, a Adam ... spokojnie spojrzał na swój rozporek i powiedział: "Tutaj to mam! Masz zapierd..., chłopie. I przerzucił mnie za karę na inną taśmę, gdzie musiałem sam od podstaw uczyć się sortowania mięsa.
W hali były co najwyżej cztery stopnie ciepła, a pracownicy mieli na sobie cienkie fartuchy i płytkie plastikowe buty. Przed wejściem do zakładu trzeba je dezynfekować. Wtedy do środka nalewa się woda. Stopy są mokre przez wiele godzin i często odparzone. Ludzie kaszlą, ale na nikim nie robi to wrażenia. Za wizytę u lekarza płaci się 15 euro.
Potęga w branży
Niemiecka Rzeźnia Tönies jest potęgą w branży mięsnej. W latach 90. zatrudniała za grosze Portugalczyków, dziś wyzyskuje Polaków i Rumunów, w kolejce czekają Chińczycy
Wojtyna pierwszy raz uciekł stamtąd w czerwcu 2006 roku. Wrócił do Polski i od razu zameldował się u pośrednika w Bydgoszczy. Ten - jego zdaniem - wysłuchał go i... na tym się skończyło.
Długo szukali baraku
Teraz bardzo żałuje, ale na początku tego roku znowu skusił się na wyjazd do pracy w tej samej rzeźni, tym razem jednak w jej brandenburskiej filii. Pośrednik twierdził, że tam wszystko jest w jak najlepszym porządku. - Pieniądze się skończyły. Nie miałem pracy w Polsce, a z czegoś trzeba przecież żyć, więc spakowałem się. Wyjazd opóźnił się o tydzień. W Agro-Visbek tłumaczyli, że szukają dla Polaków porządnych kwater. Nawet nie podejrzewałem, jak będą wyglądały.
- Na miejscu byliśmy o godzinie 23. Opiekun, Zdzisław, także Polak, przyjechał do nas z kierowcą. Ledwo trzymał się na nogach. Był dosłownie zalany - Wojtyna twierdzi, że brygadzista miał wyjątkową słabość do alkoholu.
Polacy przyjechali własnymi autami: od miejsca zakwaterowania do zakładu jest jakieś 13 km i ci, którzy mają samochody dowożą ludzi do pracy. Firma płaci im za to 25 euro za osobę - jednorazowo.
Niektórzy, gdy tylko rzucili okiem na kwatery (parterowe baraki) nawet się nie rozpakowywali i natychmiast odjechali. Ale co tydzień przyjeżdżają następni. - Jest dostawa świeżego mięsa (czyli robotników) z Polski do pakowania mięsa z Niemiec - komentuje Zbigniew.
Pokoje są ośmioosobowe, śpi się na łóżkach piętrowych, kobiety w tych samych pomieszczeniach, co mężczyźni (cztery kobiety plus czterech mężczyzn).
Jeden mężczyzna zapytał na samym początku, dlaczego tak jest, to usłyszał od Zdzisława: - A co ty pedał jakiś jesteś, że chcesz spać tylko z chłopami?
Osiem osób ma do dyspozycji małą lodówkę, nie ma więc szans, by przechować żywność z Polski. Dlatego trzeba kupować drogą niemiecką i tym samym dużo z zarobionych pieniędzy wydaje się na utrzymanie.
Wisi jedna szafka do dyspozycji ośmiu osób. Mają też jedną łazienkę. Wstają przed czwartą rano, by zdążyć skorzystać z niej przed pracą, którą rozpoczynają o godzinie szóstej.
W pracy najpierw załadowywali pojemnikami z mięsem 15-20 palet na jednej zmianie, z czasem coraz więcej, dochodziło do 55 palet. Było jeszcze gorzej niż w Rhedzie.
Wojtyna opowiada, że pękł jednak dopiero wtedy, gdy po weekendzie zobaczył: rano w zakładzie pojawiła się nowa Polka. Ale Zdzisław oznajmił jej, że tego dnia nie ma dla niej zajęcia i zaproponował, by wróciła na kwaterę. Kazał jej poczekać, a nuż będzie ktoś jechał i ją podrzuci.
Zbigniew skończył swoją zmianę późnym popołudniem, wychodzi... a ona jeszcze siedzi na murku i płacze. Akurat tego dnia nikt wcześniej nie wracał samochodem.
- Pomyślałem, że nie da się już dłużej patrzeć na to, jak Polacy traktują Polaków, że to jest wyzysk w najczystszej formie i trzeba stąd uciekać - wrócił do Polski dwa tygodnie temu. Teraz jest na zwolnieniu lekarskim.
Agro-Visbek był kontrolowany przez Państwową Inspekcję Pracy w Bydgoszczy. Ludzie skarżyli się na łamanie przez firmę praw pracowniczych.
- Nie jesteśmy pośrednikiem, lecz zatrudniamy na podstawie umowy szczegółowo określającej każdorazowo warunki pracy i zatrudnienia - wyjaśnia Ryszard Czupryński, prezes zarządu firmy Agro-Wisbek w Bydgoszczy.
Jak twierdzi, praca pakowaczy jest zależna od wykonania określonych zadań. Otrzymują minimum 4 euro netto na godzinę plus bezpłatne zakwaterowanie i dojazd do pracy. Nieprawdą jest, że ludzie pracują w dużym tempie i w odzieży zagrażającej ich zdrowiu, a za wizytę u lekarza płaci się 15 euro. - Trudno nam jednak odpowiadać za porządek na kwaterach czy za relacje brygadzista - pracownik. Reagujemy na wszystkie skargi.
Jak mówi prezes Agro-Visbek, Wojtyna nie zgłaszał żadnej skargi na brygadzistę, ani też na warunki pracy w Niemczech. - Faktem jest, że pojechał do Niemiec drugi raz. Gdyby warunki były tak straszne, jak mówi, to należy sądzić, że na drugi wyjazd by się nie zdecydował.
Czupryński podsumowuje: - Niektórzy pracownicy (zatrudniamy 500 osób) składają skargi do Państwowej Inspekcji Pracy, a ta przeprowadza liczne kontrole w naszej firmie, które jednak nie potwierdzają zarzutów o łamaniu prawa pracy.
Czy tak samo wypadłaby kontrola sytuacji Polaków zatrudnionych przez tę firmę, lecz pracujących u Niemców? Na to pytanie PIP nie odpowie. To nie PIP sprawa...