Centrum na toruńskich Jordankach będzie pierwszym muzeum nowoczesności, zbudowanym dzięki Narodowemu Programowi Kultury "Znaki Czasu". Pomysł minister Waldemar Dąbrowski miał naprawdę wielki. Chciał, żeby w Polsce powstały miejsca, w których będą gromadzone dzieła sztuki współczesnej. A to dlatego, że wiele cennych prac po prostu z Polski wyjeżdża - kupują je zagraniczne galerie albo prywatni, również zagraniczni, kolekcjonerzy. Program ministra zakłada, że siedemnaście centrów, prowadzonych przez regionalne stowarzyszenia, będzie zbierało pieniądze na dzieła sztuki. Do każdej zebranej złotówki minister doda drugą, co podwoi środki.
Po co budować od nowa?
W Toruniu podpisano już akt erekcyjny Centrum Sztuki Współczesnej. Budynek zostanie otwarty w grudniu 2007 roku. Będzie kosztował ok. 40 mln złotych. Większość to środki unijne. Resztę wyłożą wspólnie minister kultury i prezydent Torunia. Miasto przekazało też pod budowę centrum 7-hektarową działkę i ogłosiło konkurs na jej zagospodarowanie.
- Wszystko to pięknie, tylko co dalej? - pytają niektórzy dyrektorzy istniejących instytucji. - Nie wiem, dlaczego nie można po prostu wyremontować obiektów, które już są? - dziwi się Wacław Kuczma, dyrektor BWA w Bydgoszczy. - Przecież i Bydgoszcz i Toruń mają kolekcje sztuki. I to znakomite. Po co tworzyć od nowa coś, co jest, tylko zostało zaniedbane, bo nie dostawało środków finansowych? Będziemy wydawać mnóstwo pieniędzy, bo to są przecież ogromne pieniądze, na budowę nowych centrów, a stare się rozsypią? To bez sensu.
Wybór miasta
Toruńskie Muzeum Okręgowe, mimo że posiada kolekcję dzieł sztuki współczesnej zbieraną do lat 80., to jednak - jak się okazuje - nie jest zainteresowane przekształceniem w Centrum Sztuki Współczesnej. - Jesteśmy powołani do tego, by gromadzić i katalogować dzieła, natomiast takie centrum ma być miejscem interesujących zdarzeń. My takich ambicji nie mamy. A co do pieniędzy - nie boję się, że pieniądze, które mogłyby do nas trafić, teraz nie trafią. I tak by przecież nie trafiły - mówi Anna Kosicka, dyrektor Muzeum Okręgowego w Toruniu.
Skoro muzeum w Toruniu odpada, dlaczego nikt nie zapytał Bydgoszczy? Iwona Loose, dyrektor bydgoskiego Muzeum Okręgowego uważa, że to - delikatnie mówiąc - niedobrze. - Owszem, świetnie, że ktoś wreszcie zainteresował się sztuką współczesną - przyznaje. - Od wielu lat nikt, żaden z ministrów, tego nie robił. Jednak fatalnie się stało, że takie centra powstają bez konsultacji ze środowiskami twórczymi. _Dalej Iwona Loose tłumaczy, że być może toruńskie muzeum ma inne zadania statutowe, ale bydgoskie powołane zostało właśnie w celu gromadzenia dzieł sztuki współczesnej - zajmuje się tym od roku 1923! Posiada olbrzymie zbiory - porównywalne ma tylko Kraków, Warszawa, Wrocław i Poznań. Co z tego, skoro muzeum nie ma na przykład klimatyzacji, dobrych magazynów i porządnych sal wystawienniczych? Skoro każdy grosz na zakup następnego dzieła jest po prostu wychodzony, wyproszony?
"Znaki czasu" to pomnik, który zamierza sobie wystawić minister. A co dalej?
Zdobywanie środków na dzieła - to istna ekwilibrystyka. I muzeum ją uprawia, bo takie zadania ma zapisane w statucie. - Gromadzimy dzieła nieprzerwanie, żeby nie było dziury czasowej w naszej kolekcji - mówi Iwona Loose. - _Często bierzemy od artystów prace w depozyt, a płacimy, gdy uda nam się wyprosić jakiś zastrzyk gotówki. Właśnie 2004 rok wiązał się z takimi zakupami za pieniądze z ministerstwa: poza tym, że wydaliśmy mnóstwo pieniędzy na trzy dzieła Leona Wyczółkowskiego, kupiliśmy znaczną część wieloletnich depozytów z zakresu sztuki współczesnej. Dlatego musieliśmy z czegoś zrezygnować - na przykład z ważnych monumentalnych wydawnictw: przewodnika po muzeum, katalogu zbiorów Wyczółkowskiego i katalogu sztuki współczesnej. Wystawy, które organizujemy, robimy najtaniej, jak potrafimy. A wiadomo, że dziś nie tylko dzieła są istotne, ale też sposób ich pokazania. Im ciekawsza wystawa, tym głośniejsza, tym więcej osób będzie miało kontakt ze sztuką.
Tylko narzekać potrafimy
Jakie dzieła będą eksponowane w Centrum Sztuki Współczesnej? Zbieranie kolekcji to nie jest zadanie na rok czy dwa. Kolekcję zbiera się latami. Dlatego zasadne wydaje się pytanie, dlaczego centrum powstanie właśnie w Toruniu? - Po prostu Toruń się o to postarał - mówi marszałek województwa kujawsko-pomorskiego Waldemar Achramowicz. - Słyszę skargi bydgoskich dyrektorów i myślę, że to takie typowe: narzekamy, nic nam się nie podoba. Tymczasem należy się cieszyć, że ktoś chce coś robić. A Toruń chce.
Grzegorz Frankowski, dyrektor departamentu edukacji, kultury, sportu i turystyki Urzędu Marszałkowskiego tłumaczy, że Toruń ma silne lobby plastyczne, które domaga się porządnej sali wystawienniczej. Tym bardziej że to właśnie w Toruniu na UMK mieści się Wydział Sztuk Pięknych, jest wielu studentów, są profesorowie. - Czy to źle, że po prostu chcą mieć galerię? - pyta. - Tym bardziej, że można ją zbudować w większości z pieniędzy unijnych, a utrzymanie budynku będzie rozłożone na trzy podmioty: miasto, urząd marszałkowski oraz stowarzyszenie odpowiedzialne za budowę centrum i gromadzenie środków na dzieła sztuki.
Rzeczywiście, Toruniowi trudno się dziwić, że chce mieć takie centrum. Dlaczego jednak - jeśli w grę wchodzi narodowy program kultury - nikt nie brał pod uwagę Bydgoszczy?
- To nieprawda. Każdy miał prawo zgłaszać swoje propozycje - mówi Waldemar Achramowicz. - Bydgoszcz projektu nie zgłosiła, a teraz ma pretensje. Przecież my nawet zwołaliśmy zebranie wszystkich dyrektorów placówek kulturalnych w regionie i przedstawiliśmy program "Znaki Czasu". Wtedy sprawa była otwarta. Bydgoskie instytucje właśnie wtedy powinny myśleć i zgłaszać swoje uwagi. Najprościej krzyczeć, kiedy ktoś pomyślał i zrobił.
Prawda - nieprawda
To zdanie zdecydowanie rozsierdziło bydgoskich dyrektorów. - Byłem na tym spotkaniu - mówi Wacław Kuczma. - Przyjechał minister, opowiadał o projekcie. Ale mówiono o tym, jakby oczywiste było, że centrum sztuki współczesnej powstanie w Toruniu. Nikt nie proponował, by pisać konkurencyjne projekty. Minister przyjechał z darami na rzecz nowego centrum i wręczył je dyrektor toruńskiej Wozowni, która w pierwszej fazie "Znaków Czasu" była odpowiedzialna za tworzenie centrum. Prezydent Torunia wystąpił z przemówieniem, w którym deklarował przekazanie gruntów pod budowę centrum! To z całą pewnością nie było spotkanie, które miało na celu konsultacje czy dyskusje! Ja zresztą wtedy wystąpiłem i powiedziałem, że z takim stawianiem sprawy się nie zgadzam i uważam, że wszystko zostało uzgodnione dużo wcześniej. Moja wypowiedź zresztą wyprowadziła z równowagi pana ministra.
Tę wersję potwierdza też Iwona Loose. - Ktoś nam proponował pisanie konkurencyjnych projektów? To absurd! - mówi. - Rzecz była postanowiona. Pamiętam nawet, że dyrektor Wacław Kuczma bardzo się wtedy zdenerwował. Mówił, że to wszystko, co już mamy, rozsypie się, a co z kolekcjami, które już istnieją? Cóż, wtedy być może Toruń zaproponuje Bydgoszczy, by oddała zbiory gromadzone przez 80 lat...?
- Poza tym - dodaje Wacław Kuczma - nieprawdą jest, że nie mamy pomysłów, a tylko narzekamy. Od trzech lat BWA organizuje wystawy o znaczeniu ogólnopolskim i europejskim, prezentowane tylko u nas - w jedynej galerii w Polsce. Mają znaczenie nie tylko dla Bydgoszczy! Zawsze składamy wnioski do marszałka o dofinansowanie, ale nigdy nie otrzymaliśmy pomocy. Mamy pomysły, tylko trudno rozmawia się ze ścianą. Polecam marszałkowi lekturę "Ameryki" Franza Kafki.
Budżet to nie worek bez dna
- "Znaki czasu" to pomnik, który zamierza sobie wystawić minister - ciągnie Wacław Kuczma. - Pytanie tylko co dalej? Program zakłada, że minister będzie podwajał pieniądze stowarzyszeń odpowiedzialnych w regionach za "Znaki Czasu". Więc jeśli minister będzie dawał pieniądze na "Znaki", nie będzie dawał już na potrzeby istniejących galerii. Budżet ministerialny to przecież nie worek bez dna! Tymczasem już teraz dostajemy naprawdę niewielkie środki. Krótko mówiąc - czarno widzę naszą przyszłość.
Żeby zrozumieć zdenerwowanie dyrektorów galerii, trzeba pamiętać, że placówki kulturalne przestały być finansowane w całości przez ministerstwo i przeszły pod opiekę samorządów. Wyjątkiem są muzea wybitnie specjalistyczne lub o statusie narodowych - te cały czas są pod skrzydłami ministra i mają się dobrze. Resztę minister wspiera w niewielkim stopniu. Niemniej dla wielu instytucji ta ministerialna cząstka to i tak dużo, bo samorządy, które opiekują się placówkami kultury, mają dużo ważniejsze sprawy na głowie - na przykład opiekę zdrowotną albo drogi. - I tak w latach 2000-2003 nasz budżet na działalność bieżącą, który dostajemy z miasta, spadł o 1 mln zł, czyli o 15-20 procent rocznie! - mówi Iwona Loose. - Dlatego tak ważne są pieniądze z ministerstwa. Ale różnie z nimi bywa. Weźmy pod uwagę zeszły rok - wniosek złożony w lutym, został rozpatrzony pozytywnie w sierpniu. A pieniądze dostaliśmy w październiku! Przez trzy czwarte roku musieliśmy naszą działalność kredytować! Zresztą wnioskowaliśmy do ministerstwa o milion, a otrzymaliśmy 330 tysięcy złotych. Proszę powiedzieć, jak w tej sytuacji cokolwiek planować?
Dziwnie wyglądała też ministerialna pomoc dla BWA, które zorganizowało olbrzymią wystawę "Sztuka chińska". Wystawa cieszyła się ogromnym powodzeniem. Ministerstwo miało dołożyć się do projektu, ale do dziś tego nie zrobiło. - Obiecano nam konkretną kwotę. A potem okazało się, że ministerstwo było bardzo zdziwione, że wystawa się już odbyła. Pojawił się kłopot, jak to w takim razie przedstawić w dokumentach. Wygląda na to, że będziemy musieli liczyć tylko na siebie - _stwierdza Wacława Kuczma.
Chyba trudno się dziwić...
- _Nie wiem, dlaczego dyrektorzy tych instytucji się tak irytują - _mówi Waldemar Achramowicz. - Przecież mają swój organ prowadzący, którym jest Urząd Miasta w Bydgoszczy. To on powinien finansować ich działalność. Waldemar Achramowicz dodaje, że on - jako marszałek - o instytucje, które prowadzi, dba. Na przykład niebawem zakończy się trwająca ponad trzydzieści lat budowa Opery Nova, z którą tyle czasu nikt nie mógł sobie poradzić. Albo Filharmonia Pomorska - dostanie nowe fotele.
- _Właśnie o to chodzi - mówi Iwona Loose. - Marszałek, będąc dysponentem pieniędzy unijnych, nie powinien w ogóle być organem prowadzącym dla żadnej z instytucji kultury. I wtedy byłoby sprawiedliwie. A obecnie sprawa wygląda tak: instytucje miejskie mają mniejsze budżety, bo miasto jest biedniejsze niż województwo. O pieniądze marszałka, które w ramach konkursu są do rozdania, ubiegać się te instytucje mogą, ale raczej wątpliwe, że je otrzymają. A teraz powstanie kolejna placówka marszałkowska, która pochłonie pieniądze województwa i jeszcze zmniejszy nasze szanse na wsparcie z ministerstwa. Chyba trudno się dziwić, że się martwimy? Problem jest jeszcze szerszy. Jak wiadomo, w Polsce działalności finansowej stowarzyszeń i fundacji nie można skontrolować. Dyrektor muzeum czy galerii musi rozliczyć się z każdej złotówki, a stowarzyszenie nie. To wątek, wobec którego ktoś powinien się ustosunkować.
---------------
Pomysł ministerstwa jest mocno kontrowersyjny. Zapewne warto coś zrobić dla sztuki współczesnej. Czy trzeba to robić właśnie tak? Nie jest ważne kto ma rację: Toruń czy Bydgoszcz. Realizacja niekonsultowanego ze środowiskami twórczymi projektu budzi uzasadnione obawy: z jednej strony planuje się budowę pustej świątyni sztuki w Toruniu, z drugiej - nie troszczy się o galerie istniejące, które kolekcje już mają. Za klika lat ktoś stwierdzi: no tak, to był zły pomysł. Zwłaszcza, gdy stowarzyszenia będą wydawać publiczne pieniądze według własnego uznania. Tylko że wtedy będziemy mieli nowego ministra, który rozłoży ręce i powie - to nie ja!
