Wczoraj prezydent Andrzej Duda złożył pierwszy projekt ustawy cofający reformę emerytalną z 2012 roku. Koszt powrotu do dawnych przepisów oszacował na 40 miliardów zł, z czego wydatki budżetu państwa wyniosłyby 30 miliardów. Dużo, ale nie beznadziejnie dużo.
Także wczoraj rzecznik rządu Cezary Tomczyk oświadczył, że będzie to Polaków kosztowało... 400 miliardów zł! A ja się zastanawiam, kto z nas naprawdę robi głupków - “duży” pałac czy “mały”? Rozumiem, że można pomylić się o dwa miliardy, pal licho - niech będzie to osiem miliardów. Ale różnica między rachunkami prezydenta Andrzeja Dudy a premier Ewy Kopacz wynosi trzysta sześćdziesiąt miliardów! To chyba jakiś idiotyczny żart z milionów Polaków. Skończy się tym, że zwolennicy PiS uwierzą w 30 miliardów i poprą zmiany, a stronnicy Platformy zagłosują ze strachu przeciw zmianom. Tylko że tego piwa nie będą pić politycy - sami wyżywią - a ciemny lud (swoją drogą nie chciałbym być za dwa, trzy lata w skórze rządzących).
Tylko... tylko JAK JEST NAPRAWDĘ!?
Czy zauważyli Państwo czego brakuje w przedwyborczych przedstawieniach na temat furkoczących w powietrzu i rozdawanych wagonami miliardów? Głosu ekspertów (z nazwiskami), konkretnych wyliczeń, symulacji i wyjaśnień, w dodatku przedstawionych w jasny sposób. Śledzę kampanię dość dokładnie i z ust liderów największych partii nie usłyszałem odpowiedzi na kluczowe pytanie: jaki jest rzeczywisty stan finansów państwa w połowie 2015 roku. Za to coraz częściej mam wrażenie, że obudzę się któregoś ranka i usłyszę, jak rząd - wszystko jedno PiS czy PO - negocjuje pożyczki z MFW i Banku Światowego, żeby nie doszło do powtórki z Grecji.
Marszałek Sejmu: Niemożliwe, żeby obecny Sejm zajął się projektem ws. emerytur, wideo: TVN24/x-news