Strażacy sześć godzin gasili pożar, który zniszczył cały dobytek Szynderłatów.
Szynderłatowie nie mogą się pozbierać - zapasy spłonęły, na łąkach wszystko wysuszone, a nawet jakby było co, to i złożyć nie ma gdzie, bo stodoły i chlewów też już nie ma. Zresztą i zebrać nie ma czym, bo maszyny też się spaliły. Z nieszczęścia zdechł nawet stary pies. - Patrzył na to pogorzelisko, patrzył i psa nie ma - mówi Jerzy Szynderłata, sołtys Okonin Nadjeziornych. - Spalił nam się każdy kłosek, każde ziarnko zboża.
Piorun dwa razy
Takie nieszczęście może przygnieść do ziemi. Szynderłatowie spalili się dwa razy - raz ogień pochłonął gospodarstwo w 1953 r., kiedy Jerzy - teraz gospodarz, był jeszcze malutki. - Mąż jechał wozem z sianem, a ludzie mu mówią: gdzie ty to wieziesz, przecież już nie masz gdzie złożyć - przypomina seniorka rodu, Klara.
Wtedy też poszło od pioruna. Bo miejsce jakby błyskawice przyciąga - jak to gospodarstwo w środku pola. Rodzina długo nie mogła się pozbierać, ale jakoś się odbudowali. - Syn nigdzie nie wyjeżdżał, cały czas w polu, żeby jeszcze to zrobić, tamto - mówi.
W niedzielę wieczorem w domu słychać było tylko wielki trzask i zaraz ogień. Rodzina prawie cała siedziała w domu. - Sąsiad przyleciał, powiedział, że się palimy - mówi Basia Szynderłata, córka sołtysa z Okonin Nadjeziornych. Tak zaczął się największy pożar od pięciu lat u rolnika w powiecie tucholskim.
Zaczęli wodę lać wiadrami, ale wszystko było takie wysuszone, że paliło się jak zapałka - beczki zboża, dziesięć przyczep słomy w kostkach, przyczepy siana, bo łąk mają dużo.
A Szynderłatowie są zapobiegliwi - oglądali pogodę, bali się suszy, zapasy zrobili, żeby krowy i świnie było czym karmić, jak wysuszy pola do cna. - Jak ojciec wrócił z kościoła, to już tylko jeden płomień tu był - mówi pani Basia. Akurat w Okoninach Nadjeziornych był odpust, więc ludzie jak stali, w garniturach, rzucili się wyprowadzać zwierzęta. - Jeden sąsiad boso biegł, żeby świnie ratować z chlewa. Jak my tym ludziom mamy podziękować, już nie wiem, bo uratowali nam cały inwentarz - dodaje.
Teraz krowy i świnie mieszkają u sąsiadów. - Wzięli do siebie, bo u nas przecież nic nie ma - mówią Szynderłatowie. - Gdzie byśmy je podzieli?
Ratowali, co się da
W poniedziałek na pogorzelisku pomagał sprzątać, kto mógł, bo co jedni Szynderłatowie mogą zrobić? Rodzina urlopy wzięła, żeby pomóc, ale tylko sprzątali i niczego nie ruszali, bo PZU miało przyjechać, ale jakoś nierychliwe było.
Powiedzieli, że mają 14 dni na rozpatrzenie, a w ogóle to suszę muszą zbadać na mogileńskich łąkach i taki pożar, który strawił dorobek życia, może poczekać. PZU dla Szynderłatów było najważniejsze, bo chlew już się walił, a jak strop się zawali do końca, to cegieł się nie uratuje. A tak rozebraliby, jak ludzie jeszcze chcą pomagać i rodzina jest pod ręką, to chociaż coś już będzie. Co zrobić, tak to już jest, że jak płacisz, to jesteś fajny klient, ale jak oni już mają człowiekowi pomóc, to ich nieszczęście ludzkie wiele nie obchodzi - 14 dni, przepisy, a ty, człowieku, płacz i czekaj. - Dlaczego nam to robią? Serca nie mają - mówią Szynderłatowie. - Przyjazd na czwartek obiecali.
Wczoraj PZU rzeczywiście przyjechało na wycenę - stodoła spaliła się całkowicie, dostaną za nią 3 tys. 100 zł odszkodowania. - Powiedzieli, że taka jest wartość ubezpieczenia. Na gwoździe nie starczy - załamuje ręce pani Basia.
Ale za to Telekomunikację Polską mogą pochwalić - na drugi dzień przyjechali i wszystko podłączyli - i był już kontakt ze światem na wybudowaniu, bo przecież cała instalacja im w domu poszła i bez prądu są. To niech chociaż telefon działa.
Teraz wszystko już wysprzątane, ładnie wygląda, bo przecież nie sposób, żeby pogorzelisko, w którym tliły się zarzewia ognia, koło domu zostawiać. - Cały nasz dobytek to kupka popiołu - mówią. Za domem na polu oborane i wywiezione zboże tli się jeszcze, bo zgasić go nie można.
Szynderłatom pomagają sąsiedzi - przywiozą ziemniaki, 50 pustaków już stoi. - Taki biedny chłop, co żadnej rozkoszy w domu nie ma, dwa worki paszy nam przywiózł. Ludzie dobre, rozumieją, że pomoc nam potrzebna - mówi matka Szynderłatowa. - Chłop jeden aż zza Tucholi nam zboże przywiózł.
Pomoc jest potrzebna i rodzina będzie wdzięczna - szczególnie za karmę dla zwierząt. Tak naprawdę przyda się wszystko do odbudowy. - Dwa razy się paliliśmy, trzy razy nam wiatr dachy zrywał - mówi pani Basia. - To jest trudne, żeby prosić o pomoc, ale nie mamy wyjścia - łąki nam popaliło, zostaliśmy z niczym.
Każdy z nas może pomóc - podajemy telefon do poszkodowanej rodziny - 052 334 04 78.