Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przejechał rowerem Afrykę. Przywiózł żonę (video)

Roman Laudański [email protected]
"Wróbel" z Chantall podczas wieczoru autorskiego w bydgoskiej Wyższej Szkole Gospodarki
"Wróbel" z Chantall podczas wieczoru autorskiego w bydgoskiej Wyższej Szkole Gospodarki Fot. Tytus Żmijewski
Przejechał trzynaście afrykańskich państw, 11 tysięcy kilometrów. Na rowerze. W Kinszasie spotkał Chantall. Do Polski wrócił już z... żoną.

Skąd pomysł na Afrykę? - Ze zwykłej ciekawość - zapewnia Paweł "Wróbel" Wróblewski. Życiowe plany zakłócił mu pożar kuchni. Skrobiąc ściany pomyślał, że w Afryce będzie przyjemniej. Już tam kiedyś był. Próbował jeździć po niej stopem, ale najwięcej to się wtedy nachodził. Szwagier namówił go na rower. Zarobił trochę pieniędzy w Irlandii i pojechał.

W Kinszasie, stolicy Konga mieszkała Chantall, którą ojciec nazywał Elą. - Tata w Polsce robił doktorat, dużo mi opowiadał o waszym kraju - opowiada Chantall. - Mówił, że mieszkają tu ludzie trochę dobrzy i trochę źli. Część jego znajomych przejawiała rasistowskie zachowania, ale skończył studia i otrzymał dyplom z wyróżnieniem. Tata używał wielu polskich słów. Niestety, zapamiętałam tylko: "tatuś", "mamuś" i "dobrze, bardzo dobrze". Powtarzał, że bardzo chciałby, abym wyszła za Polaka. Hmmm. Trudna sprawa, bo wokół mnie byli Amerykanie, Belgowie, Francuzi, ale Polaka ani jednego.

Bez części zamiennych
Pierwszy raz złapał "ósemkę" w Maroku. Zadzwonił do szwagra, by dowiedzieć się, co ma zrobić. - I tak zrobiłem to po swojemu, czyli nastroiłem "na słuch" wszystkie szprychy i koło było proste. Dalej nie znam się na rowerach, ale ten jeden znam jak części własnego ciała - śmieje się.

W Mauretanii pękła felga. - A ona była dla mnie synonimem mocarności tego roweru, bo była gruba, w sklepie zapewnili mnie, że ona jest do skakania - wspomina. Ratował się klejami dwuskładnikowymi. Czasem przejechał bez problemu dwa tysiące kilometrów, czasami obręcz pękała po kilku kilometrach. - W takich chwilach puszczały nerwy i chciało się płakać, ale najbardziej dramatycznym wydarzeniem podróży była awaria... pompki rowerowej - opowiada. - W środku gabońskiej dżungli, z dala od cywilizacji, po raz kolejny pękła felga. Skleiłem ją, a później okazało się, iż nie mam czym napompować dętki! Opadły ze mnie wszelkie nadzieje. Gdyby wtedy nad moją głową pojawił się śmigłowiec, to wsiadłbym do niego bez wahania.

Ale pompkę udało się naprawić. I pojechał dalej. - Specjalnie nie zawracałem sobie głowy przed podróżą częściami zamiennymi, podobnie jak nie wiedziałem, ile pieniędzy zabieram ze sobą i czy mi one wystarczą - mówi. - Bałem się, że jak zajrzę na konto i zobaczę, że kasy jest za mało, to przestraszę się i nie pojadę. Kiedyś spotkałem Francuza, który w Mali kupił chiński rower i chciał dojechać nim do Francji. Już w Mali rower mu się rozsypał. Wtedy kupił konia i pojechał dalej. Gdyby po drodze pękła mi rama, to może też kupiłbym konia?

Piasek, wiatr i woda
- Na Saharze mogłem nabrać bardzo dużo wody, ale byłaby tak ciężka, że nie dałbym rady jechać i jeszcze bardziej bym się pocił - wspomina doświadczenia z pustyni. Woził 9 litrów wody i nauczył się, jak ją chronić przed słońcem.

"Wróbel": - Na wyprawie nie kierowałem się zasadami dobrego kolonialisty: "Jedz tylko to, co da się obrać i pij przegotowaną wodę". Piłem wodę z najróżniejszych źródeł. Pytałem miejscowych, czy ta woda jest dobra i dobrze na tym wychodziłem.
Największą przeszkodą w podróżowaniu przez pustynię był wiatr. Czasem sto kilometrów, które chciał pokonać w jeden dzień, jechał przez trzy dni, bo wiało mu w twarz. A najgorszy odcinek - 450 kilometrów - pokonał w dwa dni z wiatrem "w plecy".

Nauczył się również, że głód to nie jest ssanie w żołądku. Głód jest wtedy, kiedy nie miał siły jechać dalej. - Jak słabłem, to musiałem coś zjeść - mówi. W Mauretanii z jedzeniem był bardzo duży problem. Przejechał ten kraj na niemieckim mleku i tajlandzkich ananasach z puszki.

Muzyka na kontynencie
Po drodze spotkał mnóstwo fantastycznych ludzi. Na przykład Koffi, Ghanijczyk, wsiadł na rower typu "Ukraina" i przez jakiś czas jechał razem z "Wróblem".

Afrykańczycy rzadko podróżują. Ludzie pytali go, co on właściwie robi jadąc z białym? Odpowiadał: uczę się podróżować. Śpiewał reggae. A "Wróbel" grał na zabranym w podróż klarnecie.

- Każdy gatunek muzyki był przeszyty tym kontynentem - opowiada "Wróbel". - Afrykański hip-hop nie ma nic wspólnego z polskim czy amerykańskim. Odezwały się we mnie fascynacje wczesnej młodości i teraz chciałbym bardzo grać reggae. Muzyka jest wszechobecna w Afryce.

Jedno przeżycie totalnie go rozwaliło: - Nim z Koffim ruszyliśmy w podróż, przebalowaliśmy trochę nocy w jednym z miast Ghany. Tam większość ludzi śpi na ulicy. Którejś nocy siedzieliśmy na murku i co jakiś czas chodziliśmy po kolejne piwko. Z jeszcze czynnej knajpy poniósł się przez ulicę "Redemption song" Boba Marleya. Nagle przebudziła się starsza kobieta i zaczęła ją nucić. Po chwili dołączyła do niej następna i ktoś jeszcze. I już cała ulica śpiewała w chórze tę piosenkę. Ona jest o niewolnictwie, a wszystko działo się w sąsiedztwie dawnego więzienia dla niewolników. Czułem dreszcze na plecach.

Okruchy z podróży
Po drodze zachorował na malarię. Podczas pierwszego ataku w Togo zaopiekowała się nim dziewczyna, która zabrała go do swojej wioski. Z malarią jest tak, że czasem człowiek traci przytomności i budzi się po jakimś czasie. Wtedy dobrze jest mieć kogoś, kto się tobą zaopiekuje. W Nigerii pytali go, czy ma pozwolenie polskiego rządu na taką podróż? W Kamerunie zadzwonił do pani konsul, żeby uzyskać jakikolwiek dokument z pieczątką, ale pani konsul odmówiła i nie wyraziła zgody na dalszą podróż. W Kongu przypadkiem spotkał polskiego księdza, którego po raz pierwszy od 14 lat odwiedzili rodzice. Były placki ziemniaczane i jabłecznik. Żyć, nie umierać.

W Kinszasie (Kongo) zauważył w barze "Żubrówkę". A w Kamerunie mówią "pijany jak Polak". - Kiedy mówiłem, że jestem Polakiem, wszyscy chcieli ze mną pić, żeby zobaczyć jak wygląda pijany Polak...

Biały jak Egipcjanin
Chciał jechać z Nigerii przez Czad do Kamerunu. Ostrzegali go przed Nigerią, ale to właśnie w Czadzie zrobiło się wtedy niespokojnie. - W Nigerii zatrzymywali mnie ludzie i mówili, żeby nie jechać dalej, bo w następnym mieście są zamieszki. Radzili, żebym przespał się u nich, bo nazajutrz w południe zamieszki ustaną. Później gdzieś dzwonili i uspokajali, że skończą się dwie godziny później.

- Bandy sfrustrowanej młodzieży walczyły z mieszkańcami - opowiada. - Oni od zawsze żyją z wszelkimi stanami wojennymi i zdążyli się do nich przyzwyczaić.

Przeżył jedną strzelaninę. Został zatrzymany przez policję, na którą napadli bandyci i tak znalazł się w ogniu krzyżowym, ale miał nadzieję, że nic mu się nie stanie. Raz w Kongu pomylono go z Egipcjaninem, a Egipt wygrał właśnie z Kongiem dwa do zera.

- Ruszył za mną tłum. Myślałem, że coś się stało, chciałem się odsunąć, a oni biegli do mnie. Uznali, że biały to Egipcjanin. Dla nas to trochę kuriozalne, jak można pomylić Polaka z Egipcjaninem, ale wielu Polaków miałoby problem z odróżnieniem Czadyjczyka od Kongijczyka. Dla nich Egipcjanin jest tak samo biały jak Polak.

Do żony coraz bliżej
- Nim bliżej poznałam Pawła, myślałam, że jest Egipcjaninem lub Marokańczykiem - przyznaje Chantall. - Wyglądał młodo i był wychudzony. Bardzo mi się podoba, ale czasami jest irytujący!

Podczas drugiego ataku malarii kurowała go polska zakonnica. - Zapytała mnie, czy biorę pod uwagę, że podczas tej podróży spotkam kogoś szczególnego, zakocham się. Odpowiedziałem, że to niemożliwe. Wydawało mi się, że różnice kulturowe są zbyt duże. Kiedy poznałem żonę - wszystko się zmieniło. Poznaliśmy się w kawiarence internetowej w Kinszasie. Zająłem najlepszy komputer, z którego zawsze korzystała Chantall. Poczekała, aż skończę. Znaliśmy się z widzenia, zaczęliśmy rozmawiać. Przedstawiła się jakże znajomym: Ela. Zbaraniałem. Mówię, że to zupełnie po polsku, a ona, że wie, bo tak ją tata nazywa. Byłem pierwszym Polakiem, którego spotkała.

Pobrali się na początku stycznia 2008 roku.

"Wróbel": - Ślub plemienny wypełniony był tańcami pełnymi symboliki, niestety - dla mnie obcej. Polegał również na złożeniu wiana. Dostałem listę rzeczy, którą miałem podarować rodzinie. M.in. dwie kozy, worek soli, pieniądze oraz radiomagnetofon - zamiast strzelby. Złożyłem wiano, rodzina przyprowadziła mi żonę, od tego momentu byliśmy małżeństwem. Kilka dni później spotkaliśmy się w Urzędzie Stanu Cywilnego, żeby formalnościom stało się zadość.

Ja tu jeszcze wrócę
Czy "Wróbel" się ustatkuje przy żonie? Śmieje się: - Myślę, że nie. To znaczy, już takich wariactw robić nie będę, ale chciałbym podróżować z żoną. Afryka strasznie mnie ciągnie, chciałbym tam wrócić. Zostałem zarażony afrykańskim bakcylem. Jak ktoś go raz złapie, to już po człowieku. Na Saharze spotkałem Hiszpanów.

Zaprawionego w podróżach tatę i córkę, która po raz pierwszy tam się wybrała. Dziewczyna była trochę przestraszona, pełna kremów i europejskiej cywilizacji. Przypadkiem spotkałem ich po jakimś czasie. A ona miała już ten nieco szalony błysk w oku, który mówi: ja tu jeszcze wrócę.

Chantall: - Podróże są również moją pasją. Paweł przerwał podróż po Afryce. Może skończymy ją wspólnie? A jak pojawią się dzieci, to poczekamy, aż trochę podrosną, by podróżowały razem z nami.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska