"Ostatnimi dniami nadmuchano sprawę odstrzału dzików do niebotycznych rozmiarów. Niestety w większości za sprawą osób, które z tym tematem nie mają nic wspólnego (dziennikarki śniadaniowe, piosenkarki, aktorki), ale przede wszystkim organizacje z nazwy proekologiczne.
Stawia się człowieka (rolnika) jako główny wektor roznoszenia ASF po kraju. Myli się pojęcia "nosiciel", a "roznosiciel". Faktem jest, że bardzo dużo przypadków wniesienia ASF na gospodarstwa są ludzie, jednak chorować na afrykański pomór świń mogą świnie, ale przede wszystkim dziki. To te zwierzęta są wektorami roznoszenia choroby w kraju, nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Im większy teren kraju będzie dotknięty chorobą wśród dzików, tym większe prawdopodobieństwo przedostania się choroby do gospodarstw (znane są przypadki gospodarstw z pełną bioasekuracją, gdzie ta choroba mimo wszystko się pojawiła).
Niestety, środowiska będące przeciw odstrzałowi dzików w Polsce pomijają kilka istotnych faktów:
- jak wirus rozprzestrzenia się w przyrodzie,
- jak radzą i przeciwdziałają niemu inne kraje
- oraz jakie konsekwencje niesie za sobą zniszczenie gałęzi rolnictwa, jakim jest hodowla trzody chlewnej.
Nikt nie neguje tutaj roli dzika w przyrodzie i nikt też nie zamierza go z niej wyeliminować. Niestety, niejako oficjalne dane, na temat ilości dzików w Polsce są błędne, na co wskazują środowiska rolnicze czy sam rząd.
Cała ta sytuacja pokazuje, jak łatwo można manipulować opinią publiczną, konfliktować różne grupy społeczne i przede wszystkim jak łatwo można zapomnieć o ludziach - nie tylko rolnikach i ich rodzinach, ale także o konsumentach. W miejsce likwidowanej polskiej produkcji trzody wchodzi kapitał zagraniczny, a to sprawia, że coraz bardziej tracimy kontrolę nad tym, co ląduje na naszych stołach".