Mężczyzna przyznaje, że zaproponował dość wysoką kwotę.
- Chciałem, żeby było z czego schodzić. Sędzia zszedł jednak zbyt nisko - kwituje mieszkaniec Mędrzyc
Z werdyktem sądu okręgowego w Toruniu nie zgadza się też Bernadeta Malinowska, żona pana Andrzeja. I ma argumenty.
Codziennie do pracy z więzień wychodzi stu skazanych. Bez dozoru
Jakie?
- Przecież trzeba było jeździć na rozprawy, skorzystać z pomocy prawnika i ponieść koszty sądowe. Wszystko pochłonęło ponad 6 tysięcy złotych, czyli połowę kwoty odszkodowania - podkreśla kobieta.
Drugi, o wiele ważniejszy argument: odkąd pan Andrzej został przez pomyłkę na dwa tygodnie wpakowany za kratki, życie Malinowskich trochę się skomplikowało. - Ta sprawa ciągle wisi w powietrzu. Nie możemy przestać o niej myśleć - twierdzi pani Bernadeta. A jej mąż dodaje: - Nabawiłem się nadciśnienia. Przez stres. Potworny.
Tego, że wpływ na tę dolegliwość miał pobyt w więzieniu, nie potwierdzili jednak biegli.
To był koszmar
O większe niż 12 tysięcy złotych pieniądze, Malinowski zamierza walczyć w gdańskim sądzie apelacyjnym. Jego smutną historię jako pierwsza opisała "Pomorska". Wszystko zaczęło się 3 czerwca 2009 roku.
Tego dnia do domu Malinowskiego przyjechali policjanci z listem gończym i nakazem aresztowania.
Zapakowali mężczyznę do radiowozu i zawieźli do komendy policji w Grudziądzu, a potem do więzienia przy ulicy Sikorskiego. Tam od oficera dowiedział się, że został skazany na 15 dni odsiadki za kradzież.
Okazało, że za całą sprawą stoi jego bezdomny brat, który w 2007 roku został przyłapany na kradzieży. Nie miał dowodu osobistego, ale policjantom przedstawił się jako Andrzej Malinowski. Poza tym podał m.in. pesel, datę urodzenia i imiona rodziców.
Na podstawie zebranych danych, mundurowi wnioskowali do sądu rejonowego w Toruniu o ukaranie złodzieja. Został on skazany na roboty publiczne, ale się nie stawił. Wyrok został zamieniony na 15 dni więzienia. "Temida" wykonała go po 2 latach.