- Jest pani stałą mieszkanką Bogatyni, ale w Wierzchowni ma pani także dom i spędza tutaj sporą część roku. Ten rok jest jakiś szczególny?
- W Wierzchowni jestem od kilku lat, ale tak bogatego w grzyby roku jeszcze nie przeżyłam. Jestem zapaloną grzybiarą, więc taki urodzaj jak obecnie ogromnie mnie cieszy, bo ilość grzybów i mnogość gatunków jest niebywała! Mogę wybierać najpiękniejsze. Podgrzybki, prawdziwki, sowy, kozaki, gąski, maślaki. Lubię wszystko co dotyczy grzybów. Zbieranie, czyszczenie, przetwarzanie no i jedzenie. W tych zajęciach dzielnie sekunduje mi syn, Tomek. W tym sezonie nawet znajdowaliśmy rydze, które od lat w tych lasach się nie pojawiały.
- Na grzybach jednak trzeba się znać. Przecież tak łatwo pomylić jadalne z trującymi.
- Uważam się za dobrą znawczynię i zbieram tylko te, nadające się do jedzenia. Ale sprawa przydatności grzybów do spożycia jest różnie pojmowana. Kiedyś znałam pana, z pochodzenia Greka, który wbrew powszechnym opiniom, zbierał nawet szatany i inne podejrzane gatunki. Gotował je pół dnia, co jego zdaniem wypłukiwało nawet najgorszy jad i niesprzyjające składniki dla organizmu ludzkiego.
Oczywiście nie polecam takiego podejścia do sprawy, ale sama także twierdzę, że wszelakie gatunki grzybów należy kilkakrotnie obgotować. Swoją drogą, czasami zastanawiam się, kiedy i jak ludzie wypraktykowali, który grzyb jest trujący, a który jadalny? W moich rodzinnych stronach kiedyś nie jadało się opieńków, a olszówki tak. Teraz prawie wszędzie jest na odwrót...
- Jak wygląda typowy dzień grzybiarza?
- Wychodzę z synem przed siódmą rano, przynajmniej trzy razy w tygodniu. Wcześniej muszę się jednak do tego przygotować. Od dłuższego czasu mam problemy z nogą, więc przed trzykilometrowym marszem robię domową rehabilitację, żeby później bez przeszkód przemierzać lasy.
A lasy, w których zbieramy grzyby, są przepiękne! To nie jakieś gęste zagajniki, ale prawdziwe potężne i świetliste bory. Tutaj cała przyroda jest tak cudowna, że nawet gdyby się nic nie znalazło, to warto po takich lasach pospacerować dla zdrowia i relaksu. Wtedy człowiekowi mijają wszelakie stresy i depresje. Aż się nie chce wracać do domu. Później z ochotą już w domu bierzemy się do czyszczenia naszych zbiorów.
- I co sprawna gospodyni domowa dalej robi z takimi darami lasu?
- Nie mam jakiś wyjątkowych umiejętności i przepisów na przetwarzanie grzybów. Postępuję z nimi chyba tak, jak większość gospodyń domowych. Przede wszystkim suszę na sznurkach, nad kuchnią. Część idzie do zasolenia, część do marynowania ale w łagodnej zalewie z przyprawami.
Poza tym na bieżąco smażę do natychmiastowego spożycia. Robię także smaczną zupę wyłącznie z młodych maślaków oraz sosy do ziemniaków. To daje ogromną frajdę, szczególnie kiedy po domu rozchodzi się wspaniały zapach grzybów.
Niektórzy twierdzą, że grzyby są mało wartościowe i ciężkostrawne. Nam z synem jakoś służą i jemy je prawie codziennie pod każdą postacią. Chyba mamy świetną przemianę materii. A z jaką przyjemnością zajada się grzybki zimą... Wtedy przypominają lato i wczesną jesień spędzoną w lasach Wierzchowni.