WIDEO:Senat przyjął ustawę "Rodzina 500+". Tylko jeden głos był przeciwny
Źródło: TVN24, x-news.pl
- Kiedy dzieci były małe nie mieliśmy telewizora. Wieczorem, gdy kładły się spać, czytałam im na głos „Czarnoksiężnika z Krainy OZ”. Z wypiekami na twarzach czekały na kolejne przygody Dorotki i jej przyjaciół. Pewnie moje dzieci nie mają takich wspomnień jak rówieśnicy, kolorowych bajek z telewizora i gier komputerowych, ale za to dużą wyobraźnię - mówi Marta Goryl.
A wyobraźnia w tej rodzinie jest szczególnie ważna. Pomaga, gdy brakuje pieniędzy. - Kupujemy litrowe lody w Biedronce, nakładamy je do waflowych kubeczków i wyobrażamy sobie, że jesteśmy w cukierni - uśmiecha się mama. Wyprawa do tej prawdziwej to na razie dla jej dużej rodziny nieosiągalny luksus. Podobnie jak wyjazd na wakacje, wyjście do kina, czy wspólna wycieczka.
- To byłby dla nas ogromny wydatek, a poza tym, chyba musielibyśmy wynająć busa, żeby zorganizować jakikolwiek wyjazd - uśmiecha się pani Marta.
Mnożą szczęście
Budzik dzwoni o godz. 6 rano. Pani Marta przygotowuje śniadanie i kanapki do dziesięciu plecaków. Potem budzi dzieci i wyprawia je do szkoły. Gdy zostaje sama pierze i sprząta. Później skrupulatnie wylicza wydatki i wychodzi na zakupy. Każdy dzień wygląda tak samo od ponad 20 lat.
Kiedy na kuchni gotuje się zupa ma trzydzieści minut dla siebie. Wtedy zaparza kawę, zamyka oczy i widzi nowy dom. Będzie miał duże, słoneczne okna i koniecznie wielki stół.
- Stół jest najważniejszy, bo łączy rodzinę. To taki symbol tego, że jesteśmy razem. Ten, który stoi w kuchni to prezent od najstarszego syna. Wymarzyłam sobie go na urodziny, ale w święta, gdy zasiadło tu prawie 20 osób z trudem się pomieściliśmy - mówi pani Marta. Stół w wymarzonym domu musi być naprawdę duży, żeby zmieścić jej gromadkę. Martyna 6 lat, Kacper 8 , Klaudia 10, Bartek 11, Tomek 12, Marcin 15, Łukasz 14, Michał 16, Monika 18, Daniel 19, Kinga 20, Kamil 22 i Grzegorz 23, Damian 24 - to dzieci pani Marty. Najstarsza czwórka już się usamodzielniła.
Dzielą problemy
Nigdy nie marzyła o wielkiej rodzinie. Skończyła szkołę handlową i chciała pracować w sklepie. Ale miłość pokrzyżowała plany. Romantyczna sielanka szybko zamieniła się koszmar. Dzieci przybywało, a mąż pił i bił...
- Wspomnienia z domu w Witowicach bywają ciężkie. Dziś wychowuję dzieci sama, tak zdecydowałam. Z tatą nie mają regularnego kontaktu. Sporadycznie go odwiedzają. W domu była przemoc. Starszy syn Kamil jest bardzo wrażliwy i ogromnie to przeżywał. To on dał mi siłę, żeby odejść i zmienić nasze życie - opowiada pani Marta.
Uciekła siedem lat temu z trzynaściorgiem dzieci, z najmłodszą córką pod sercem. Dziewczynka przyszła na świat po paru miesiącach, gdy zamieszkali w Domu dla Samotnych Matek w Tuchowie (pod Tarnowem).
Po roku Stanisław Golonka, wójt gminy Łososina Dolna, udostępnił im mieszkanie w starej szkole w Stańkowej, maleńkiej wsi, kilka kilometrów od lotniska. Warunki są skromne, budynek prosi się o remont, ale widać rękę dobrej gospodyni. Jest czysto i schludnie. Pachnie obiadem. Do nóg łasi się tłusty kot, ma na imię Przybłęda, to ulubieniec najmłodszych dzieci.
- Znaleźliśmy tu spokój i jesteśmy szczęśliwi, choć problemów nie brakuje - mówi gospodyni. W takiej gromadce o kłótnie nie trudno, zwłaszcza, że każdy marzy o własnym kącie, a dzielą trzy pokoje. Po obiedzie jednak zgodnie, bez wyjątków, pomagają w domu.
- Zadania odrabiamy wspólnie. Starsze pomagają młodszym. Czasem i ja pomagam im w lekcjach, a nawet dzięki nim sama się trochę uczę, na przykład angielskich słówek. Z matematyki byłam bardzo dobra, więc też służę im pomocą.
Dzielenie i mnożenie to codzienna specjalizacja pani Marty. Przy niewielkim budżecie na tak dużą rodzinę negocjować trzeba niemal wszystko. Pomoc społeczna z alimentami, to kwota ok. 4 tys. zł. Po uregulowaniu opłat, zakupie opału i jedzenia, niewiele zostaje.
- Dzieci wiedzą, że na przyjemności trzeba czekać. Wspólnie decydujemy, które pojadą w tym roku na wycieczkę szkolną, a które w następnym. Ustalamy harmonogram, żeby było sprawiedliwie - opowiada.
Wieczór u rodziny Gorylów rozpoczyna się wcześnie, bo około godziny 17. Wtedy trzeba zacząć wieczorną toaletę, żeby wszyscy zdążyli przed zmrokiem.
- Kąpiel rodziny zajmuje prawie dwie godziny. Na szczęście dzięki szlachetnej paczce, dostaliśmy bojler. To dla nas spora oszczędność na ogrzewaniu wody - mówi gospodyni.
Po kolacji czytają lektury, czasem wspólnie, jak dawniej. - Myślę, że nasze życie jest całkiem zwyczajne, jak wielu polskich rodzin. Ale u nas zarówno szczęście, jak problemy mnożą się przez czternaście - śmieje się pani Marta. Zanim zaśnie - a raczej padnie ze zmęczenia - zdąży jeszcze przytulić wszystkie dzieci.
500x10=dom
Program „Rodzina 500plus”, który ma wejść w życie pierwszego kwietnia, to dla Gorylów szansa na spełnienie marzeń. Zgodnie z propozycją rządu PiS, każda polska rodzina dostanie 500 zł na drugie i kolejne dziecko. Jeśli próg dochodowy nie przekroczy 800 zł na osobę, tę kwotę otrzyma też pierwsze dziecko. Dla pani Marty oznacza to dodatkowe 5 tys. zł w każdym miesiącu.
Wreszcie będzie mogła wysłać wszystkie dzieci na wycieczkę szkolną, albo kupić im to, o czym zamarzą: piłkę do nogi, lalkę, czy ubranie. Słodkości i owoców nie trzeba będzie już tak skromnie dzielić. Choć wiele codziennych problemów się skończy, ich życie bardzo się nie zmieni. - Nie chcemy przejeść tej pomocy. Chcemy odkładać pieniądze na dom. To nasze największe marzenie - mówi matka 14 dzieci. - Nie mam szans, żeby iść do pracy przy tylu obowiązkach domowych, więc sama nie mogłabym nigdy na ten dom zapracować. Program rządowy rozbudził w nas wielką nadzieję - mówi samodzielna mama.
Najpierw kupi działkę, liczy, że po paru latach uda się zaoszczędzić większą kwotę i ruszyć z budową. Dla rodziny Gorylów program 500 plus, to coś więcej niż pieniądze. - Dałam moim dzieciom wszystko co mogłam. Miłość i czas, ale zawsze marzyłam, żeby dać im też coś materialnego, żeby już nigdy nie musiały uciekać, żeby mogły czuć się bezpieczne. Takie miejsce na ziemi, do którego zawsze będą mogły wrócić - marzy pani Marta.