Stelmet Zielona Góra - Polski Cukier Toruń 87:66 (20:23, 21:12, 22:16, 24:15)
STELMET: Kelati 8 (2), Dragicević 17, 7 zb., Koszarek 12 (2), 5 as., Zamojski 3, Moore 9 (1) oraz Florence 21 (4), Hrycaniuk 10, Gruszecki 4, Mokros 3 (1), Zywert 0, Matczak 0.
POLSKI CUKIER: Weaver 11, 5 zb., Trotter 15 (1), 7 as., Diduszko 12 (2), 6 zb., Mbodj 11, 5 zb., 3 bl., Sulima 3 oraz Skifić 5, Śnieg 4, Perka 3 (1), Michalski 2, Wiśniewski 0, Sanduł 0.
Fatalna skuteczność z dystansu, niedyspozycja niemal wszystkich polskich koszykarzy, przegrana z kretesem tablica - to były najważniejsze grzechy Polskiego Cukru w pierwszym meczu finału. Te elementy trzeba było poprawić, aby liczyć na zwycięstwo w Zielonej Górze.
- Zapłaciliśmy frycowe za debiut w finale, zabrakło waleczności. Liczę, że w drugim meczu zobaczymy na parkiecie zupełnie inny Polski Cukier - mówił przed starciem numer dwa Jacek Winnicki.
W piątce Twardych Pierników bez zmian, za to wśród gospodarzy jeden problem: na siłowni kontuzji stopy doznał Nemanja Djurisić. Jeden z autorów pierwszego zwycięstwa w sobotę cały mecz oglądał z ławki.
Torunianie zaczęli zupełnie inaczej, przede wszystkim spokojniej. Zmienili defensywę przeciwko dwójkowym akcjom Łukasza Koszarka, w ofensywie nie pchali się już na siłę pod koszem, ale rozciągali obronę Stelmetu i zaczęli wykorzystywać swoje atuty.
Znowu aktywny był Mbodj (2+1 i 7:13, a także kilka fantastycznych bloków), potem trafiali Kyle Weaver, a także zmiennicy. Po akcji Jure Skificia tuż przed końcem 1. kwarty było 11:21.
Mistrz Polski uratował się swoją bardzo mocną bronią: rzutami z dystansu. W ciągu minuty odrobił straty po trafieniach Thomasa Kelatiego i Jarosława Mokrosa.
Od 2. kwarty torunianie znowu zaczęli mieć jednak kłopoty ze skutecznością, zwłaszcza spod kosza pudłowali. Przewaga topniała, bo torunianie ciężko pracowali w obronie, ale w ataku grali momentami wręcz niechlujnie. Z gry w całym meczu mieli tylko 34 proc., gdy Stelmet ponad 50.
Nie był w stanie włączyć się do ofensywy Łukasz Wiśniewski (0/9 z gry), znowu zagubiony na parkiecie był Krzysztof Sulima, ale największym problemem był brak skuteczności z dystansu. Do przerwy Polski Cukier miał 1/10 do przerwy (w całym meczu tylko 4/22), gospodarze trafili pięciokrotnie.
Po kolejnej przestrzelonej "trójce" i kontrze Koszarka Stelmet objął prowadzenie (35:34). Gra Twardych Pierników totalnie się załamała i nie trzeba było do tego wyjątkowo mocnej defensywy rywala. Torunianie sami wypuszczali szanse z rąk. Ostatnie 5 minut przed przerwą przegrali 18:5.
Torunianie mogli szybko po przerwie wrócić do gry, ale marnowali niewiarygodne okazje: Mbodj nie trafił spod kosza, nie udała się nawet kontra 2 na 1, do tego straty. To była cała seria akcji bez rzutu (54:45 w 26. minucie).
Polski Cukier walczył, zwłaszcza w defensywie. Ale co z tego, skoro nawet kontra 3 na 1 nie zakończyła się rzutem. Długo wyczekiwane trafienia z dystansu (Perka, Diduszko) nic nie zmieniły, bo za chwilę Diduszko nie trafił spod kosza, a potem dwie straty zaliczył Wiśniewski. Torunianie podejmowali całą masę dziwnych i desperackich decyzji na parkiecie.
To były kluczowe minuty w tym meczu, bo Polski Cukier mógł (i powinien!) zbliżyć się na mniej niż 5 punktów. Nie wykorzystał szansy, a na koniec za 3 trafił Florence i było 63:51 przed ostatnią kwartą.
W ostatnich 10 minutach torunianie już nie zdołali zagrozić mistrzom Polski. Katem naszej drużyny okazał się właśnie Florence, który rzutami z dystansu, nawet przez ręce obrońców, gasił nieliczne zrywy Twardych Pierników. A gdy nie miał miejsca na obwodzie, to popisywał się akcjami 2+1. W 34. minucie było już 71:55.
Takim ostatnim symbolem bezsilności była postawa Maksyma Sanduła. Pojawił się na parkiecie w 38. minucie, od razu sfaulował przy zbiórce i wściekły cisnął piłką o parkiet. Zarobił przewinienie techniczne i natychmiast został odesłany przez trenera Winnickiego do szatni.
Krzysztof Sulima powiedział po meczu: - Tylko w połowie odrobiliśmy lekcje. Analizowaliśmy poprzedni mecz, mieliśmy więcej energii, żeby walczyć. Za dużo po przerwie Stelmet miał okazji do kontr i tak budował swoją przewagę. Przede wszystkim musimy w Toruniu wygrać zbiórkę, zatrzymać kontratak i walczyć.
Łukasz Wiśniewski natomiast skomentował dwa mecze na facebooku.: - Jeszcze dwa tygodnie temu czułem, że jestem w dobrej formie, teraz wyglądam jakby przylecieli kosmici i odebrali mi wszystko co koszykarskie. Rywalizacja o złoto jeszcze się nie skończyła i wierzę w ten zespół. Muszę tez jednak znów uwierzyć w siebie. Pierwszy raz w całej swojej karierze znalazłem się w takiej sytuacji. Jako kapitan mam prośbę - to jeszcze nie koniec, wierzcie w tą drużynę.
Kibicom pozostaje wierzyć, że Polski Cukier odwróci losy finału w meczach w Arenie Toruń. Pierwszy już w najbliższy wtorek.